Szukając blasku

ks. Jerzy Szymik

publikacja 22.03.2004 10:59

Wielki Post jako czas wychodzenia z mroku, poszukiwania światła... O tym chcą opowiedzieć kartki tego dziennika.

3. Błyszczy woda


„Każda miłość związana jest z ofiarą i daje wolność” (T. Halik, Radziłem się dróg, s. 139).

5 lipca 2002
Czuję się jak Pessoa wobec świtu Lizbony. Widzę na horyzoncie oświetlone słońcem ciężarówki na autostradzie. Słyszę ranne ptaki. Światła i cienie zaczynają swą dzienną lipcową grę. Rozpoczynam modlitwę.

*


Na krakowskim rynku zakonnice i tłum nastolatek, każda z wodą evian w ręku. I chłopak z nieporęczną reklamą nowej płyty Jennifer Lopez. Słońce. I cała reszta: spleeny, Młoda Polska, zmysłowość, gołębie. Papież. A wówczas – sięgam w studnię pamięci – strugi deszczu w szarym powietrzu były nieustanne: wtedy, w latach siedemdziesiątych, kiedy tu mieszkałem.
Życie jest tu i gdzie indziej.

9 lipca 2002
Dziś przed południem, około godziny 10.00, 11.00, kiedy odmawiałem brewiarz i trochę czytałem w pszowskim ogrodzie (przy ogromnych, okrągłych klocach w maju ściętej wierzby), długo, przejmująco i stale zmieniając repertuar – śpiewał słowik. W nieprawdopodobnym upale, siedząc na gałęzi stuletniej robinii akacjowej. W Pszowie mówi się na to drzewo „agac”. Rozpoczęliśmy równo mniej więcej i zakończyliśmy po jakichś 100 minutach. Modlitwę, lekturę, słowiczy śpiew. Pod gorącą kopułą rozrzedzonego błękitu. Lato stało w swoim zenicie, jak u Vivaldiego, jakby do ciepłych krajów i mórz był stąd jedynie krok. Jakby to nie była kapryśna o tej porze roku Brama Morawska.
Więc wielbiliśmy Boga i życie. Każdy na swój sposób. Słowik i człowiek.
W tym czasie czteroletnia Marysia, moja siostrzenica, wkładała mi we włosy kwiaty: jaskrawożółte jaskry, złote mlecze, bladziutkie stokrotki, kuliste kwiatki koniczyny.
Takie piękno zbawi świat, napisała Kasia w kilka dni później e-mailem. A już miano za złe Papieżowi, że w „Liście do artystów” cytuje Dostojewskiego: „piękno zbawi świat”. Mamy teraz w ręku (właściwie: w kwiatach, we włosach) dowody, że mieli rację. I On, i Dostojewski.

11 lipca 2002
Z Mamą w Wodzisławiu i Rybniku.
Obiad w Ristorante Delicje, wcześniej w Muzeum u p. Elżbiety Bimler-Mackiewicz – Norbertanki, wystawa śląskiego rzemiosła. Potem lipcowe słońce. Ostre, przenikliwe.
W muzeum sporo dowiadujemy się o premonstratensach (nazwa pochodzi od francuskiej Doliny Prémont), o norbertankach. Też o starości, godności: wystawa jest pochwałą stylu i estetyki.
Spisuję dwa fragmenty tekstów, które znajduję w gablotach:
1º „Sposób życia panien do zakonu się mających według Reguły Augustyna świętego wydany przez x. Gabriela Kielczewskiego Komisarza Generalskiego Proboszcza Strzelińskiego Roku Pańskiego 1613”;
2º „Litania druga do świętych Aniołów”. Wezwanie: Święci Aniołowie, którzy ciemności rozpędziwszy, rozumy nasze oświecacie – módlcie się za nami. (z modlitewnika „Dama pokutująca...”, druk: rok 1741).

12/13 lipca 2002, nocą
Silny zapach maciejki w rodzinnym ogródku. Po wizycie Andrzeja i Krzysia.
Odurzenie.

13/14 lipca 2002, nocą
Straszna ulewa. Błyskawice i długie grzmoty. Ciepłe powietrze, mimo wszystko.

14 lipca 2002
Jesteśmy (Boguś, Piotr) na Kotówce. Jest niedziela. Śpiewają ptaki. Grzebiemy w ziemi amatorsko, ale archeologicznie, więc znajdujemy jakieś prasłowiańskie kamyczki; jemy jabłka; pejzaże wokół nas przednie.
Na szczycie dwie południowoamerykańskie stuletnie daklecje. Upał okrutny.
Jan Okrutny, Kat (Kotówka) tu władał w XIV/XV wieku. Znajdujemy gliniane, ceramiczne skorupy. Przywożę je potem do domu i suszę.
Boguś pokazuje grot, ostrogi – znalezione tu kilka lat temu.
Ptaki cały czas; sporo ptaków; wchodzi nam pod powieki, pod skórę, do mózgu ich wysoki trelujący śpiew.

16 lipca 2002
Jest 11.13, pszowski ogród. Rozwleczone między gałązkami pajęczyny. Ciepło, ale ożywczy wietrzyk w tym wszystkim. Marysia przynosi mi całe garnuszki kaczeńców i wiśni. Uczę ją efektownie wypluwać pestki. Marysia wkłada mi wiśnie do ust. Zrywamy śnieguliczki. Płynie przez nas lato i całe to nasze życie. Innego nie mamy. Jedynie nasze. Wędrują po nas nieforemne plamki światła: to słońce prześwieca przez gałązki starej jabłoni. Szumią wysokie gałęzie. Jesteśmy tylko; nic więcej. Pod kopułą rozrzedzonego błękitu.

20 lipca 2002
Sobota, wczesny ranek; ale już pełno ptaków. Z widokiem na wilgotny i zielony ogród, na bibliotekę wokół mnie, w pokoju. Z perspektywą Eucharystii za małą chwilę.
Dygot serca, spokój myśli; radość wiary.

21 lipca 2002
Jest 14.00, restauracja Eden w Lyskach. Słońce składa na jasnozielonych żywotnikach całą swoją życiodajną siłę, też łagodność i obietnicę ciepłego wieczoru. Siedzimy przy białym stole: Mama, Bożena, Marysia i ja. Żyto dojrzewa za płotem.
Byłem tu ostatnio 45. lat temu. Bryczką z Maxem Glencem, Sztefką. Niedzielne ozdobne bicze z pomponami, pachnące skórą i końskim potem chomonty, zieleń leszczyn. Tamto, bezpowrotne szczęście czterolatka.
A oto i kościół w Lyskach:

W pośrodku miejscowości, vis-a-vis klasztora
Będącego szpitalem, a więc bez przeora,
Stoi drewniany kościół Świętej Małgorzaty.
Jak cała gmina Lyski uroczy. Bogaty
W malowidła plafonów hen wysoko, wewnątrz,
W ornamenty gotyckie portali na zewnątrz.
Wzdłuż ściany bocznej, szkarpy jak żołnierze w szyku,
Ostre łuki sklepienia dźwigają bez krzyku.
J. Cyran, Kościół w Lyskach (fragment)

*


A teraz ta sama niedziela w Rudach Raciborskich. W rok po tamtym zachwycie, kąpielach. Raz jeszcze ta północna ziemia obróciła twarz ku słońcu. Leżę na kocu. Dotykam dłonią sukni Mamy. Pomagam kilka razy Marysi odzyskać oddech. Zachłystuje się wodą i dniem, na który czekała od wielu tygodni. „Mamo”, mówi, „patrz: błyszczy woda”.
Dębowy konar, który jeszcze przed rokiem odbijał swój kształt w lustrze wody, ocieniając jezioro – nieobecny. Pozostał po nim kikut, otwarta rana po jesiennej wichurze.
Patrzę w niebo doskonale niebieskie. Długo, aż do zmęczenia. Chcę, by niebieskość zatrzasnęła się we mnie na zawsze. Życie jest od Boga. To wiem na pewno.

Więcej na następnej stronie

oceń artykuł Pobieranie..

Reklama

Autopromocja

Reklama