Wielki Post jako czas wychodzenia z mroku, poszukiwania światła... O tym chcą opowiedzieć kartki tego dziennika.
4. Jasny obłok, wielki błękit
W Ristorante Delicje zamawiamy Tiramisu i wodę Perrier, także espresso; Mama mówi, że jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak dobrze jak w tym skrawku życia. I jest na krawędzi łez.
Smutek nie ma do nas dzisiaj dostępu. To znaczy: ten prawdziwy smutek, dobierający się do gardła szczęścia. Jedynie spleeny, muśnięcia wiatru, ukłucie wieczoru. Nostalgia zwyczajna w takich chwilach.
W doniczkach dwie młode oliwki. O liściach, które wyglądają nawet teraz, w słonecznym świetle lipcowym, jakby stale podbarwiał je jedynie księżyc.
Z okna na czwartym piętrze wygląda chłopak. Na jego plecach siedzi kot. Chłopak wyraźnie marzy, ale jeszcze nie wie w jakim kierunku marzyć. Jest zbyt młody.
Nad nami i w nas cały błękit świata.
3 sierpnia 2002
Korale chciałyby być błękitne jak sweterek z kapturem. Ale nie są; wyrywają się ze swojej bladości w turkus, w radość. Niektóre naprawdę nieco błękitnieją.
I w tym wyrywaniu się ku błękitowi są piękne.
Jak i ludzie. W pragnieniu, w oczekiwaniu; na przedprożu.
*
Rahner jako szlajfka. Na końcu artykułu, po długich wywodach, delikatna wstążka cytatu z jego książki. Rahner jako szlajfka.
*
„Smutek i nadzieja/ dwa końce skakanki” (Jane Hirshfield).
*
Nagle jasny obłok nad nami oświetlony czarodziejsko przez niewidoczne słońce. Trwa krótko, znika. I światło i on znikają, czyli, że tam, gdzie teraz jest ciemno, tam było lub może być jasno. Na razie nie jest. Było, będzie.
7 sierpnia 2002
Jechałem przez Polskę – z Lublina do Pszowa – jak w wielkiej kuli wypełnionej błękitem. Jakby mnie Giotto wymalował od środka, nakładając warstwą po warstwie niebieskość na moją duszę. „Co ja mam z tym zrobić?”
8 sierpnia 2002
Z Darkiem w Łubowicach, Rybniku. W 70-te urodziny Nossola. Przy escaloppini, w słońcu.
Radość tamtej Szwajcarii, wspomnienia dni, które mi Darek podarował przed rokiem w Gruyere. Z muzyczką w tle; zapach trawy, gladioli, benzyny, kawy. W obłoczkach wiernej przyjaźni.
11 sierpnia 2002
W „Czyżowickiej Szwajcarii” na spacerze. Z Mamą, Bożenką, Marysią. Lato zamglone, zachmurzone; gruszki, stawy, konie. Idziemy długo skrajem lasu.
12 sierpnia 2002
Przed czterdziestoma dokładnie laty tamta sobota zapamiętana jak na fotografii: planszowa gra, po której śmigają sprinterzy (Ira Murchison), żółto zista świeżo upieczona przez Mamę, Bożuś półroczny w kołysce, pozamiatany wspólnie z Tatą plac; sobotnie popołudnie w wyidealizowanych teraz zapewne, płomienistych kolorach dzieciństwa.
Czekanie na niedzielę. Świetny byłby to temat dla flamandzkich malarzy. Ale stąd zbyt daleko do Flandrii. Pozostaje notatnik.
A teraz 10.37. Stada gołębi na tle błękitu. I ciepły wiatr. Więc i szumy liści, gałęzi, błyski traw; zawroty głowy. Kawalkady obłoków dopiero późnym popołudniem sprowadzą deszcz. Na razie jasność, blaski, bezpieczeństwo sierpnia.
16 – 18 sierpnia 2002
Jan Paweł II w Polsce: Kiedy Bóg jest wielkim Nieobecnym („jakby Boga nie było”) – skutkiem jest pustka.
Z okna na Franciszkańskiej: Nic na to nie poradzimy, na te 23 lata (na przemijanie). Jedyną radą jest Pan Jezus (Zmartwychwstały).
Błonia: Miłość wyraziła się przez Krzyż „bez której (Miłości) życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu”.
Wszyscy to będą drukowali z szerokimi, podbarwionymi cynizmem uśmiechami tych, do których należy rząd dusz, by potem to opleść gęstą siecią wątpienia ponurego, bez jakiejkolwiek nadziei. Na razie dają entuzjastyczne tytuły: „łaska nadziei” itp. Ale za parę dni już sobie wyobrażam: życie jest lotem z pustą kabiną pilota, religia jest zbyt łatwym pocieszeniem, intelektualnie uczciwy jest jedynie agnostycyzm, prawdziwa dojrzałość wytrzymuje konstatację, że życie nie ma sensu itp. itd. Boże, Boże drogi…
5 września 2002
godz. 12.00
Schronisko na Błatniej. Czekamy na jajecznicę. Wojtek, Miś, ja.
Przed nami cała panorama Beskidów: Stary Groń, Równica, Skrzyczne, Barania Góra. Plamy słońca, liliowy cień. Lasy bukowe, grabowe, świerkowe – w beskidzkich proporcjach. Ocieram pot, masuję bolące kolano. Milczę, pozwalam herbacie i kilku łzom spływać do środka.
8 września 2002
Niezwykły był to dzień w Pszowie.
Od rana wrześniowe światło przeglądało się w lusterkach pajęczyn rozpiętych na setkach gałęzi w pszowskim ogrodzie. Wysysało z nich rosę. Lazur nieba, mgiełki wczesnojesiennego upału i pogody.
A potem pielgrzymi, przeszło dwugodzinna uroczystość koronacji. Słowa Józka w kazaniu o przyjaźni i rodzinie. Moja „kwestia nadziei” pod koniec mszy. Arcybiskup kilkadzieścia minut w naszym ogrodzie, zmęczony choć szczęśliwy. Radość.
Cały dzień z ludźmi. Z ich prostą obecnością; to mogła być miłość.
Jej mądry uśmiech.
9 września 2002
godz. 16.45. Leniwy wieczór; lektura rozmów Guillaumme z Kardynałem Poupardem. Kosy spacerują po trawie, wśród zeschłych liści i jabłek, pod sznurami z praniem, w ukośnym, ale ciepłym jeszcze słońcu. Spokój zaczyna panować w naturze. Wszystko się wycisza, żegna, matowieje. Widzę dwie osy, kilka jaskółek. Mamę.
10 września 2002
„Dwie godziny czystego śpiewu podarowała słuchaczom na jedynym koncercie w Polsce gwiazda fado Misia. Fado to muzyka portugalskiego folkloru miejskiego, którą w XIX wieku wprowadzono na salony. Wierna tradycji fado Misia wystąpiła boso, w białej sukni, owinięta czarnym szalem.(...) potężny ładunek emocji nie wspierany jednak żadnymi łatwymi podpórkami ani w postaci muzycznych ozdóbek, ani też w mimice, geście. Misia: – U nas, inaczej niż w hiszpańskim tangu czy flamenco, nie ma wizualizacji. My stoimy i czekamy na swoje przeznaczenie” (Marek Mikos).
*
Śliczna, mądra rymowanka Wojciecha Wencla:
„spójrz: umieramy i już nas nie będzie
za lat czterdzieści albo za dwa lata
lecz przyda nam się co było w nas święte:
miłość – przepustka do lepszego świata”
I modlitwa z tej samej książki:
„Panie
ciało mam mizerne i ręce spętane
znowu mnie ponosi niespokojne serce
uczyń mnie guzikiem w maryjnej sukience”
Być guzikiem w Jej sukience... Jakiż to obraz, jaka idea!
Więcej na następnej stronie