1 listopada kojarzy się nam z grobami, cmentarzem, śmiercią. Tymczasem jest to dzień pełni życia.
Umarł 31 października, w 32. roku życia, w 6. roku kapłaństwa. Patrzył na rzeczywistość oczami poety. Był obdarzony wrażliwością na piękno w każdej postaci - piękno ludzi, krajobrazu, sztuki, poezji. Tą wrażliwością promieniował na ludzi, wśród których żył i którym służył. Lubił podróże. Z ciekawością świata sąsiadowało pragnienie zatrzymania chwili, widoku, spotkania... na fotografii, w słowie. Był wrażliwy na upływ czasu, na przemijanie, odchodzenie ludzi. To wyczulenie miało chyba swoje źródło w jego chorobie. Nie lubił o tym mówić. Cierpiał bez robienia hałasu wokół tej sprawy. Czuł, że jego dni są policzone. Miał prawo domagać się taryfy ulgowej, zwolnienia tempa. Nie korzystał z tego. Była w nim pasja życia, potęgowana jeszcze osłabieniem ciała. Radowało go poznawanie ludzi. Miał dar wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze. O swoich parafianach, przyjaciołach opowiadał zawsze z błyskiem w oku, cieszył się ich pięknem. Kochał ich. Dobro, które dawał, trwa w ludziach.
W mojej prywatnej litanii jest także mój dziadek Paweł. Tak,
Kiedy słucham opowieści babci o nim, nie mam co do tego wątpliwości. Biorę ze wzruszeniem do ręki mały, zielony, podniszczony zeszyt. Czy mogę nazwać go relikwią? A dlaczego nie. Dla mnie nawet bardziej wymowną niż piszczele oprawione w złote relikwiarze. To modlitewnik sporządzony własnoręcznie przez dziadka. Pisał go na wojnie, wcielony siłą na Śląsku do niemieckiej armii. Mimo iż władał niemieckim, pisał po polsku, narażając się na oskarżenie o szpiegostwo czy zdradę. Na pierwszej stronie: ”Z Bogiem, z Bogiem każda sprawa, tak mówili starzy. Rozpoczynam z Bogiem, choć małą sprawę Panu Bogu na chwałę, mnie zaś na pożytek, na wzór dla dziatek, by wszystko zaczynali z Bogiem. Fecamp, dnia 28 sierpnia 1943 roku”. A potem: katechizm, pieśni, modlitwy podczas Mszy św., rozważania Drogi Krzyżowej. Na stronie z pieśnią ”Nie płacz już, dziecino” atrament jest rozmazany. To jego łza - mówi babcia - on zawsze płakał, kiedy śpiewał tę pieśń.
Ks. Jerzy Szymik w swoim ”Dzienniku Pszowskim” wymienia świętych ze swojej rodzinnej miejscowości:
”Myślę o pani Annie Gojny, zakrystiance. Zmarła niedawno, jej pogrzeb odbył się 10 lutego 1999 roku. Wszyscy, którzyśmy ją znali, wiemy: w łupince szczupłego, schorowanego ciała, mieszkała wielka, pokorna i życzliwa wszystkim dusza. Trzy lata przed śmiercią powiedziała mojej mamie podczas sprzątania kościoła: - Pani Szymikowa,
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |