Sen świętego Jana Bosco

Zwyczajem św. Jana Bosco było wieczorne "słówko". 22 grudnia 1867 roku podczas takiego słówka opowiedział jeden ze swoich najciekawszych snów. Oto jego fragmenty.

 

 

 


Wreszcie Dominik Savio przemówił: — Dlaczego stoisz tu niemy i jak by nieprzytomny. Nie jesteś owym człowiekiem, który w swoim czasie nie bał się niczego, lecz nieugięcie stawiał czoło oszczerstwom, prześladowaniom, wrogom, przykrościom i niebezpieczeństwom wszelkiego rodu? Gdzież twoja odwaga? Dlaczego nie mówisz?
Odpowiedziałem z wysiłkiem, jąkając się: — Nie wiem, co mam powiedzieć. Więc to ty jesteś Dominik Savio?
— Tak, to ja. Czy mnie nie poznajesz?
— Jak to się stało, że cię tutaj widzę? — spytałem, wciąż jeszcze zmieszany i onieśmielony.
A Savio odpowiedział serdecznie: — Przyszedłem pomówić z tobą. Tak często rozmawialiśmy z sobą na ziemi. Nie pamiętasz, jak mnie kiedyś kochałeś? Tyle okazywałeś mi przyjaźni, tyle mi dawałeś dowodów życzliwości. A ta twoja miłość serdeczna nie byłaż odwzajemniona przeze mnie? Wielkie było moje zau¬fanie do ciebie. Dlaczego więc się boisz? Dlaczego drżysz? Śmiało zadawaj mi pytania.
Na te słowa odzyskałem równowagę wewnętrzną i powiedziałem do niego: — Drżę, bo nie wiem, gdzie jestem.
— Jesteś w miejscu szczęśliwości — odrzekł Savio — gdzie się doznaje wszelkich radości i rozkoszy.
— Ta więc jest nagroda sprawiedliwych.
— Nie, nie — jesteśmy w miejscu szczęśliwości nie wiekuistej tylko doczesnej, chociaż wielkiej.
— To wszystko jest więc naturalne?
— Tak, ale upiększone mocą Bożą.
— A mnie się zdawało — zawołałem — że to musi być niebo.
— Nie, przenigdy — odrzekł Savio. — Piękności wiecznych żadne oko śmiertelne ujrzeć nie może.
— A ta muzyka — mówię dalej — czy to są te pienia, którymi rozkoszujecie się w niebie?
— Nie i jeszcze raz nie.
— A więc to były dźwięki naturalne?
— Tak, naturalne, udoskonalone jedynie wszechmocą Bożą.
— A to światło, które przewyższa blask słoneczny, czy jest światłością nadprzyrodzoną, światłością niebieską?
— To światło jest również naturalne, spotęgowane tylko i udoskonalone wszechmocą Bożą.
— A nie można by ujrzeć bodaj maleńkiego promyka światłości wiekuistej?
— Nie może jej ujrzeć nikt, kto nie dostąpił oglądania Boga twarzą w twarz. Najmniejszy promyk tego światła zabiłby człowieka, jest ono nie do zniesienia dla słabych zmysłów ludzkich.
— A czy istnieje światło naturalne piękniejsze jeszcze od tego?
O, gdybyś wiedział... lecz dość byłoby jednego błysku światła naturalnego, silniejszego ponad to, aby cię porazić.
— Czy nie można by zobaczyć przynajmniej promyka tego światła, o którym mówisz?
— Owszem, można. Zaraz będziesz miał tego dowód, co mówią. Otwórz oczy.
— Mam je otwarte — odrzekłem.
— A więc spojrzyj tam, w głąb morza z kryształu.
Spojrzałem w górę i w tym momencie zabłysła w niezmiernej dali smuga światła, cieniuteńka jak nić, lecz tak olśniewająca, tak jaskrawa i przenikliwa, że oczy moje nie były w stanie tego znieść. Zamknąłem je i krzyknąłem tak silnie, że zbudziłem ks. Leomoyne (obecnego tutaj), który spał w sąsiednim pokoju. Rano zapytał mnie z przestrachem, co mi się w nocy wydarzyło, że byłem tak niespokojny. Ta smuga światła była sto milionów jaśniejsza od słońca, a jej blask zdołałby oświetlić cały wszechświat stworzony.

Po pewnym czasie otwarłem oczy i spytałem znów Dominika:
— Co to było, może to był promień Boskiej światłości?
Savio odpowiedział: — Nie była to światłość nadprzyrodzona, choć w porównaniu ze światłem słonecznym jest o wiele jaśniejsza. Było to zwykłe światło naturalne, spotęgowane do tego stopnia mocą Bożą. Lecz chociażby morze blasku, podobnego do owej smugi widzianej tam w głębi, oblało cały świat, nie dałoby ci to jeszcze żadnego wyobrażenia o światłości niebieskiej.
— A wy, czymże się cieszycie w niebie?
— Niepodobna ci tego opowiedzieć. Czym są radości nieba, nie dowie się żaden człowiek śmiertelny, dopóki nie pożegna się z życiem i nie połączy się ze Stwórcą. W niebie cieszymy się Bogiem — to wszystko.
Ochłonąwszy już zupełnie z pierwszego lęku, wpatrywałem się z zachwytem w piękność Dominika Savio i zapytałem go śmiało:
— Powiedz mi, dlaczego masz szatę tak białą i lśniącą? Savio zamilkł, zdawało się, że nie da mi odpowiedzi. Za to chór podjął na nowo swą pieśń, której towarzyszyły wszystkie tysięczne instrumenty. Słowa pieśni brzmiały: „Mieli oni biodra przepasane i wybielili szaty swoje we krwi Baranka".
— A dlaczego — spytałem, gdy ucichła muzyka — masz na biodrach ten czerwony pas?
Savio i teraz nie odpowiedział — dał poznać, że nie chce odpowiedzieć.
A wtedy ks. Alasonatti zaśpiewał sam: „Bo dziewicami są i chodzą za Barankiem, gdziekolwiek idzie".

Zrozumiałem wówczas, że ten pas czerwony koloru krwi był symbolem niezwykłych ofiar, niezmiernych wysiłków i prawie męczeństwa, poniesionego dla zachowania cnoty czystości. Aby zachować się czystym w oczach Bożych, trzeba być gotowym nawet życie oddać, gdyby okoliczności tego zażądały. Był on również symbolem pokuty i umartwienia, które obmywają duszę z win. Białość zaś i promienność szat oznaczały nienaruszoną niewinność chrztu św.


(fragmenty książki „Sny. Wizje św. Jana Bosco” , Warszawa 1989)

 

 

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...