A inne „piękne katastrofy”?
– Było ich sporo… Jechałem w Toruniu samochodem. Była zima, nawierzchnia zmarznięta. Nagle jakiś starszy pan wtarabanił się przede mnie i wlecze się: pyr, pyr. Nie mogłem go wyprzedzić, bo było ślisko. Nagle zgasł mu silnik. Nacisnąłem hamulce, ale zobaczyłem, jak pomalutku na niego wjeżdżam. Trzask. Zdruzgotane lampy. Facet biadoli: Jezus Maria! Nagle patrzy na mnie: A czemu pan się śmieje? Przecież wjechał mi pan w samochód! A ja do niego: Śmieję się, bo pomyślałem sobie: Panie Boże, dziękuję ci, że tylko tyle! Ja zasłużyłem na dużo więcej
Gorsze są upadki, którym towarzyszy rechot, ironia...
– Przeżyłem coś takiego w rodzinnej Bachledówce. Mój brat miał dużego fiata, ja jakiegoś forda. Wracamy z kościoła. Tłum wracający z kościoła widzi, że zakon dał mi samochód na wakacje. Szpan. Nagle jadącemu przede mną bratu zachciało się podwieźć do domu jakąś ciotkę i stanął. Nie zauważyłem tego i na oczach całej wioski wjechałem w niego. Huk, aż echo niosło. Cała wioska się śmiała: no to Jaros dojechoł! Pamiętam, jaki byłem zbuntowany. Chciałem skopać ten samochód. Taki wstyd! Kiedyś miałem też wypadek pod Jasną Górą. Znajomi kiwali głowami: Pan Bóg cię pokarał! A ja im mówię: Gdyby chciał mnie pokarać, to byście śrubki zbierali po całej Częstochowie. Coraz wyraźniej widzę, jaki jestem fałszywy. Dopiero po latach zobaczyłem, że zrobiłem krzywdę, pisząc na grobie mojego brata: „Bogu uwielbienie, synowi i bratu modlitwa, a zabójcy przebaczenie”…
Brzmi pobożnie, ale każdy, kto przechodzi koło grobu, widzi, że było tu morderstwo i zaczyna oskarżać w sercu zabójcę...
– Tak. Sam przez ten napis go oskarżałem. Muszę go zmienić. Usprawiedliwia mnie to, że chciałem uciąć zakusy mojej rodziny, by dochodzić samemu sprawiedliwości. Czytali: „Zabójcy przebaczenie” i byli zmuszeni „zamknąć dziób” w sądzie. Ten zabójca już zmarł. Długo modliłem się o to, bym nie chciał go ciąć na plasterki. Naprawdę długo się o to modliłem. I Pan Bóg zabrał z mojego serca nienawiść. Przebaczyłem.
Gdy kiedyś składał Ojciec życzenia współbratu: „Życzę ci, abyś skończył jak Jezus Chrystus”, facet niemal się obraził. My życzymy sobie raczej: Zdrowia, szczęścia, pomyślności…
– Raz w życiu modliłem się o cierpienie. Po święceniach wyjechałem do Rzymu na naukę języka. Tam złamałem przymierze, dzięki któremu Bóg wyciągnął mnie z grzechu. Upadłem, wszedłem w bagno. Zadziałał mechanizm alkoholika, który po latach abstynencji sięga po kieliszek. Zobaczyłem, że jeśli Bóg nie weźmie mnie za frak, to wywinę Mu jakiś numer. I prosiłem Go o cierpienie.