Wywiad z Ojcem Marianem Żelazkiem, przeprowadzony 12.06.2002 r. w gdańskim ośrodku Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI. Rozmawiał Marcin Dybuk.
Jaki był najbardziej wzruszający moment w pracy Ojca z trędowatymi?Pamiętam umierającą w chatce staruszkę. Rozmawialiśmy. Mówiłem jej o dobroci Boga, który wynagrodzi jej całe cierpienie, które u niektórych trwa nawet 20 lat. Razem pomodliliśmy się. W pewnym momencie powiedziałem jej, że spotkamy się u Boga, bo przecież każdy z nas umrze. A ona odrzekła: Nie. Ty musisz zostać. I chyba nawet imię Jezusa wymieniła. Bo oni wiedzą, że to Chrystus posyła misjonarzy. I wtedy wydawało mi się, że do tej chatki naprawdę przyszedł Jezus. Chorzy okazują wdzięczność i takie sceny powtarzają się częściej. To są bardzo wzruszające i piękne chwile.
Pracuje Ojciec wśród Hindusów ponad 50 lat. Został zaakceptowany. Jak na początku traktowano kapłana katolickiego?Kiedy trafiłem na placówkę do Puri, myślałem, co zrobić, aby Jezus był obecny w wielkim mieście, które dla Hindusów jest tym, czym dla nas Częstochowa. Najpierw zbudowaliśmy bibliotekę katolicką. Co dzień odwiedzało nas po około 80 osób, przeważnie Hindusów. Katolików w Puri jest niewielu. Zapraszaliśmy ich także do udziału w naszych konferencjach. Rozmawialiśmy. Razem modliliśmy się. Z zaprzyjaźnionymi osobami założyliśmy grupę dyskusyjną. Pomagała nam i pomaga także nasza działalność charytatywna. Kiedy na początku w mieście pojawił się nasz ambulans, który jeździł do trędowatych, wytykano nas palcami i wszyscy uważali, że jedziemy nawracać trędowatych. Wiedzieliśmy, że to byłaby najgorsza rzecz, jaką mogliśmy zrobić. Musieliśmy udowodnić, że nasza intencja jest czysta, że chcemy pomagać chorym. Powoli to zrozumieli. Na początku nas kontrolowali. Przysyłali swojego lekarza, który sprawdzał, czy nie nawracamy chorych na chrześcijaństwo. Kiedy zobaczył, że nic takiego nie robimy, sam ofiarował swoją pomoc. Z czasem nawet najwyższy kapłan ich świątyni przyprowadził wnuczkę do naszej szkoły. To było coś wielkiego. Zaufali nam.
Co dla Ojca stanowi w pracy misyjnej największą wartość?Najważniejsze jest dać świadectwo Ewangelii, zwłaszcza w Indiach. Już papież Paweł VI mówił, że dziś ludzie nie potrzebują słów, ale czynów. Potrzebują świadectwa życia. Po drugie - konieczny jest szacunek dla tych ludzi. Nie można się wywyższać. Trzeba stać się jednym z nich. Razem z nimi żyć, tworzyć, a przy tym zarażać miłością do Boga. Ale nic na siłę. Oni sami muszą przyjść do Jezusa.
A co my, Polacy, możemy zrobić dla misji, dla misjonarzy?Bez wsparcia duchowego, pomocy materialnej czy personalnej niewiele na misjach można zrobić. Wszystko, co dostajemy z Polski, przekazujemy najbardziej potrzebującym, najmniejszym z naszych braci. Wasza pomoc - mówię to w imieniu wszystkich polskich misjonarzy - jest nam potrzebna jak powietrze.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu łask Bożych w pracy na misjach.Dziękujemy redakcji My a Trzeci Świat za wyrażenie zgody na publikację tekstu w serwisie Liturgia.