Sześć homilii
ks. Tadeusz Czakański
Czy choć raz okazałeś komuś w swoim życiu miłosierdzie? Prawdziwe miłosierdzie... Nie tkliwą litość czy pobieżne zainteresowanie się czyjąś niedolą. Chodzi o postawę i czyn. Jezus mówi: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni” (Łk3,11). Miłosierdzie to konkretny czyn, przez który przychodzimy z pomocą bliźniemu w potrzebach jego ciała iduszy. Dzieje Apostolskie uczą nas miłosierdzia jeszcze dalej posuniętego, prowadzącego do jedności: „Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących... Nikt z nich nie cierpiał niedostatku”.
Jezus obiecał, że kubek wody podany bliźniemu nie pozostanie bez nagrody (Mt10,42). Różnie jednak może wyglądać owo podanie kubka. Można go komuś tak podać, ztakim wyrachowaniem, wyższością albo litością, że spragnionemu już pić się nie zechce...
Starszy kapłan słuchał kiedyś zwierzeń pewnego wykolejeńca. Widząc jego zażenowanie i zmieszanie, chcąc dodać mu odwagi rzucił odruchowo: – Mów, mów, to bardzo ciekawe. A człowiek ów wykrzyknął wtedy rozpaczliwie: – Ja nie chcę być ciekawym przedmiotem księdza obserwacji... Ja przecież szukałem u księdza pomocy!
Całe nauczanie Jezusa przeniknięte jest duchem miłości. Okazanie miłosierdzia jest zatem przede wszystkim czynem ludzkiego serca. Źródłem miłosierdzia jest miłość. Ktoś powiedział prosto, że miłosierdzie – to „miłość, która idzie do pracy”.
Miłosierdzie to wzięcie na siebie cudzej niedoli. Współczucie zazwyczaj boli, często bardzo boli. Natomiast „współ–cierpienie” wydaje się być fundamentem wszelkiego miłosierdzia. Często nie jesteśmy w stanie pomóc, ulżyć, stoimy bezradni, bezsilni i wtedy jedyne, co pozostaje – to szeroko otworzyć serce i trwać, często w milczeniu, tak – aż dotknięty cierpieniem odczuje i zostanie wzmocniony tym, że ktoś wespół z nim dźwiga jego nieszczęście. „Miłosierdzie jest zdolnością miłości do najgłębszego przejęcia się cierpieniem innego człowieka” (L.Boros). Człowiek kochający przyjmuje na siebie to wszystko, co dzieje się w duszy człowieka przezeń kochanego. Różnie w różnych językach określana jest postawa miłosierdzia. W języku polskim najlepiej chyba oddaje sens miłosierdzia potoczne powiedzenie „wejść w czyjąś skórę”.
„Wejść w czyjąś skórę”... Czyż tajemnica Wcielenia Syna Bożego wraz z jej najbardziej ludzkimi konsekwencjami – Jego męką i śmiercią – nie jest najwyższą formą miłosierdzia? I tutaj dochodzimy do prawdy, od której właściwie trzeba było rozpocząć te rozważania: początkiem, źródłem, wzorem miłosierdzia jest Bóg. Tylko On może nauczyć człowieka być miłosiernym. On, który pierwszy nas umiłował, On, który Syna swego dał, On, który jest bogaty w miłosierdzie... Dzisiaj, gdy obchodzimy Niedzielę Miłosierdzia, zwróćmy się ku Bogu w postawie wdzięczności za Jego nieskończone miłosierdzie i prośmy Go, by uczył nas nieustannie do Niego tylko się odwoływać i w Nim odnajdywać siłę do obdarzania miłosierdziem braci. Bo – jak uczy bł.S.Faustyna – „Miłosierdzie jest największym przymiotem Boga”. Czegóż więc mamy się lękać, choćby nasze grzechy były największe, a nasza słabość najdotkliwsza? Dzisiejsza Ewangelia przypomina scenę przekazania apostołom władzy odpuszczania grzechów. To właśnie konfesjonał jest miejscem, w którym miłosierdzie Boga jest największe, bezwarunkowe i nieodwołalne. „Wszystkie moje grzechy i niedoskonałości spłoną jak słomka w ogniu Miłosierdzia Bożego” (S.Faustyna). Dzięki Bożemu Miłosierdziu nasza słabość naprawdę może się stać mocą ku własnemu zbawieniu i ku pokrzepieniu braci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |