Całe życie Jezusa było drogą na krzyż. Ukrzyżowanie było konsekwencją Jego wolności: zrezygnował z siebie, aby żyć dla Boga i dla ludzi. Nie szukał ani cierpienia, ani śmierci. Przyjął je, kiedy okazały się ceną za miłość.
Bóg ma słabość do człowieka
Nie jest jednak tak, że śmierć Jezusa była tylko jedną z wielu niesprawiedliwości popełnionych w majestacie prawa. Piłat i inni, zabijając Jezusa, sądzili, że pozbywają się jeszcze jednego niewygodnego buntownika, a w rzeczywistości zabili kogoś więcej. Jezus został osądzony i umierał na krzyżu jako Syn Ojca, jako prawdziwy Bóg. Dochodzimy tutaj do progu tajemnicy, której każde wyjaśnienia brzmią nieporadnie. Krzyż uczy, że każdy, kto krzywdzi niewinnego, zamierza się na samego Boga. Każde zło, które spada na człowieka, spada także na Boga.
Wciąż jednak nurtuje pytanie, dlaczego Bóg na to pozwolił? Czy mamy wyobrażać sobie Boga jako kogoś, kto żąda zamordowania swego Syna, aby ułagodzić swój gniew lub uczynić zadość sprawiedliwości? Taki obraz wyłania się z wielu pobożnych rozważań. Jest on jednak zupełnie fałszywy. Powtórzmy: Bóg niczego nie musi. On nas kocha, bo chce kochać. Dobrowolnie stał się człowiekiem. Wcielił się, wszedł w ludzki los, aby ratować człowieka, każdego bez wyjątku. Wobec zła obecnego w świecie, Bóg staje po stronie tych, którzy doświadczają krzywdy, niesprawiedliwości, bólu. Jest z wszystkimi, którzy zostają niewinnie osądzeni, odrzuceni, poniżeni, ukrzyżowani. Dlaczego Jezus nie zszedł z krzyża i w ten sposób nie rozprawił się ze złem? Dostojewski tłumaczy tak: „Nie zszedłeś z krzyża, ponieważ nie chciałeś zniewolić człowieka cudem i pragnąłeś wiary wolnej, a nie wiary przez cud. Pragnąłeś wiary wolnej, a nie pokornego zachwytu niewolnika wobec potęgi, która go raz na zawsze przejęła grozą” („Bracia Karamazow”). To bardzo ciekawa intuicja. W propozycji zejścia z krzyża słychać echo kuszenia na pustyni, gdzie szatan sugerował Jezusowi dokonanie spektakularnego cudu, który objawi Bożą moc.
Tym, co wyróżnia skazańca-Jezusa od wszystkich innych niesprawiedliwie skazanych, jest jego całkowita niewinność i pełna wolność. Jezus naprawdę nie musiał na to się godzić. On mógł w każdej chwili zejść z krzyża. Decyduje się oddać życie. Dlaczego? Bo kocha. Czyni to, co wynika z jego najgłębszej istoty. Daje siebie do końca, bo taka jest miłość. Nie ma granic, nigdy nie mówi: „to już za wiele”. Wszechmoc Boga objawia się pod pozorem Jego totalnej bezsilności. Krzyż odsłania najgłębsze oblicze Boga, którym jest tajemnicza „słabość”. Skąd ona się bierze? Ten, kto kocha, ten staje się podatny na cios. Kto kocha, ten ryzykuje, że zostaje zraniony, odrzucony. Kiedy kogoś kochamy, mówimy: „mam do ciebie słabość”. Bóg ma słabość do człowieka. Dokładnie o tym mówi krzyż Chrystusa.
Jest wyjście
Całe życie Jezusa było drogą do krzyża. Ewangelie ukazują Jezusa jako wędrowca do Jerozolimy, świętego miasta, które zabija proroków. Wspominają, że trzykrotnie sam zapowiada najbliższym swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Jezus liczy się z tym, że zostanie odrzucony, a jednocześnie ufa bezgranicznie Ojcu. Droga na Golgotę jest ostatnim etapem tej samej wędrówki. W stronę całkowitego wydania siebie. Autor Listu do Hebrajczyków opisuje ten podstawowy azymut Jezusowej drogi słowami:„Oto idę, abym spełniał wolę Twoją” (Hbr 10,9). Syn wypełnia posłannictwo, które zlecił mu Ojciec, aż po ostatnie „wykonało się”. Przy czym polecenie Ojca nie brzmiało „daj się zabić, potrzebuję Twojej krwi”, ale „ukochaj mój lud, pokaż im, jak bardzo ich kocham, daj się im cały, zbaw ich, ocal. Za każdą cenę, byleby tylko zostali ocaleni”.
Jezus jako człowiek poczuł lęk, gdy zobaczył, że cena, którą musi zapłacić za swoją wierność, będzie najwyższa. Modli się do Ojca „oddal ode mnie ten kielich”, ale powtarza „nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”. Dotykamy tu czegoś, co dzieje się we wnętrzu samego Boga: miłości Ojca i Syna. Do końca nigdy tego nie zrozumiemy. Krzyż uczy, że wierność kosztuje, że kochać, to oddać życie za tych, których kochamy. Kto kocha, ten pojmuje to bez wielkich słów.
Nie uciekniemy od swojego krzyża. Przychodzimy na świat z jego zalążkiem ukrytym w naszej śmiertelnej kruchości. W każde ludzkie powołanie wpisany jest krzyż. Każde powołanie ma swój ciężar, który trzeba udźwignąć i donieść do końca. Każde dobro napotyka opór. Ziarno musi obumrzeć, aby był owoc. Nieraz to umieranie jest rozłożone na raty: nieprzespane noce, niespokojne bicie serce, łzy, bezsilne czekanie, zmienianie bandaży lub pampersów, bezsilna modlitwa przy łóżku konającego.
Nasz wybór przedstawia się ostatecznie tak: albo dźwigamy swój krzyż razem z Ukrzyżowanym albo mój krzyż pozostanie tylko narzędziem tortury, źródłem rozpaczy. Ukrzyżowany mówi nam: „Przeszedłem tę drogę przed Wami. Nie dajcie się zwieść beznadziejnym ciemnościom. Jest wyjście. Pójdźcie za mną. Ja was przeprowadzę”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |