Największym zagrożeniem dla Kościoła nie są złośliwe ataki jego wrogów. Znacznie więcej zła robią ci jego członkowie, którzy dla takich czy innych doraźnych zysków zdradzają Ewangelię.
Skoro „Jezus Chrystus jest moim Światłem i Życiem oraz jedyną Drogą do Ojca”, to „Kościół - wspólnota pielgrzymującego ludu Bożego, zjednoczona z Ojcem przez Syna w Duchu Świętym jest jedynym środowiskiem życia, w którym może rozwijać się Nowy Człowiek” – napisał parę dni temu ks. Włodzimierz Lewandowski. I dodał, za materiałami formacyjnymi Ruchu Światło-Życie: skoro „przyjąłem Go jako mojego Pana i Zbawiciela”, to „chcę wrastać coraz głębiej w tę braterską wspólnotę poprzez żywą komórkę grupy w ramach Kościoła lokalnego”. No dobrze, ale jak? Jak być w Kościele? Dzień po dniu szukamy odpowiedzi na to pytanie u świętych, których Kościół stawia nam każdego dnia jako wzór. Dlatego dziś o świętym nonkonformiście, Tomaszu Beckecie.
Miał wszelkie predyspozycje, by zrobić karierę. Syn bogatego kupca, dobrze wykształcony i z układami na królewskim dworze. Dlatego znający go pewnie się nie dziwili, gdy został lordem kanclerzem króla Henryka II. Gdy jednak w ramach kontynuacji kariery został z nominacji króla arcybiskupem Canterbury – najważniejszej stolicy kościelnej w Anglii – zupełnie się zmienił. Z dworaka i karierowicza stał się ascetą. I zamiast ułatwić Henrykowi II ujarzmienie Kościoła, zaczął go bronić przed jego zakusami. To spowodowało, iż popadł w niełaskę. A wtedy gorliwi słudzy króla zabili go.
Tam, gdzie w grę wchodzi relacja Kościoła do państwa trudno nieraz o jednoznaczne oceny. Czy miał rację Święty broniąc niezależności Kościoła od władzy świeckiej? Gdybyśmy próbowali do sytuacji przystawić dzisiejsze standardy, niekoniecznie we wszystkim. Sam mianowany biskupem tylko dlatego, że król zmusił kapitułę do wybrania go wiedział jednak, jak wielkim nieszczęściem dla Kościoła jest zbytnia ingerencja w jego sprawy władzy świeckiej. Dlatego go bronił. Nie zważając na to, że naraża się możnemu tego świata.
Będąc członkiem wspólnoty Kościoła nie mogę ponad jego dobro stawiać dobra państwa i jego władców. Brzmi strasznie? To zależy jak rozumieć to dobro. Nie o przywileje przecież chodzi. Drogą Kościoła i największym jego skarbem, jest człowiek. Wszystko to, co – patrząc mądrze i dalekowzrocznie – jest dobre dla człowieka, jest też dobre dla Kościoła. Politycy – czy ci ubrani w garnitury, czy ci odziani w sutanny – patrzą tylko na doraźne zyski. Ten, któremu na sercu leży dobro Kościoła, nie może w tej grze uczestniczyć. A że przyjdzie zapłacić niełaską? Cóż, już święty Franciszek odkrył, że lepiej służyć Panu nad Panami niż sługom...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |