Bożymi szaleńcami nazywano wielu spośród mniej i bardziej znanych świętych. Niektórzy święci stanowczo jednak przeginali. Tak przynajmniej skłonni oceniać są ich ci, których horyzonty myśli zastąpił punkt widzenia.
Znacie ten dowcip? Do nieba przychodzą proboszcz i i jego parafianin, kierowca. Pierwszy po prostu przyjęty, drugi witany z wielkimi honorami. Proboszcz jest oburzony, że nim się nikt tak nie zajmuje. On ma przecież wielkie zasługi, a o kierowcy wszyscy mówili źle. W odpowiedzi słyszy: kiedy ty głosiłeś kazania, wszyscy ziewali, a kiedy on prowadził autobus, wszyscy się modlili.
Anegdota ta przypomniała mi się, gdy przeczytałem trochę więcej o Szymonie Słupniku. Jego rozmiłowanie w umartwieniach budzi w dzisiejszym czytelniku odruch oburzenia. Jak to! Pan Bóg na pewno nie wymaga takich wyrzeczeń! To jest ewidentne łamanie piątego przykazania! A to stanie na słupie to już całkowite dziwactwo!
Prawda. Pan Bóg nie wymaga ani wielodniowych głodówek, ani stania całymi latami, w słońcu i deszczu na słupie. Chrześcijanie o szerokich horyzontach widzą jednak nie tylko to, co się działo na owym słupie, ale także to, co działo się pod nim. A działy się rzeczy wielkie.
Różne były motywy tych, którzy przychodzili do Szymona. Niewątpliwie spora część ludzi przychodziła do niego z czystej ciekawości. Kto nie chciałby zobaczyć świra, który życie spędza na słupie? Dziwactwo Szymona przyciągało gapiów, ale jednocześnie było okazją dla ich nawrócenia. Zarówno dla tych, którzy jeszcze nie przyjęli Jezusa, jak i dla tych, których wiara i miłość oziębły.
Bo Szymon nie tylko stał na słupie. Jak wspominał współczesny mu biskup Teodoret z Cyru w dziele „Dzieje miłości Bożej”, także nauczał. „Dwa razy dziennie udziela obecnym napomnień i wlewa w ich uszy strumienie słów. Wdzięcznie z nimi rozmawiając, przekazuje im nauki Ducha Świętego; zachęca ich, by podnieśli ku niebu głowę, by wznieśli się w górę, oderwali od ziemi i wyobrażali sobie królestwo, którego się spodziewamy, by bali się grożącej im gehenny, lekceważyli rzeczy ziemskie i oczekiwali przyszłych dóbr”.
W innym miejscu swojego dzieła Teodoret pisze: „Można też zobaczyć, jak sądzi i wydaje uczciwe i sprawiedliwe wyroki. Te i podobne czynności spełnia po godzinie dziewiątej, bo w ciągu całej nocy i w dzień do godziny dziewiątej modli się bez przerwy. Po godzinie dziewiątej najpierw poucza obecnych o sprawach Bożych, następnie wysłuchuje prośby obecnych, dokonuje uzdrowień i rozstrzyga spory między skłóconymi. O zachodzie słońca rozpoczyna na nowo rozmowę z Bogiem”. Czy znalezienie tak dobrej okazji do głoszenia Bożej nauki nie jest warte poświęcenia?
Choć każdy chrześcijanin powołany jest do dawania świadectwa o Jezusie, nie każdy może i powinien praktykować tak surową ascezę. Chodzi też jednak o to, by swoimi zarozumiałymi ocenami nie gasić ducha tych, którzy mają pomysł, jak dla Boga zrobić więcej. Nawet jeśli to pomysł dziwaczny. Wielki Król Dawid tańczył jak sługa przed Arką Przymierza. Święty Franciszek czy św. Antoni głosili kazania dla zwierząt. A sam Syn Boży urodził się w stajni, a umarł jak przestępca. Bóg widać potrzebuje takich, o których ludzie tkwiący w konwenansach powiedzą „świr”...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |