Czasem nie potrzeba słów. Wystarczy przytulenie i z serca znika lęk – największy wróg radości.
Prawdziwa radość wiąże się dla mnie z pokojem serca. Doświadczam jej wtedy, gdy wszystko we mnie i wokół mnie jest poukładane, na właściwym miejscu.
Radość nie ma wiele wspólnego z wesołkowatością, która raczej ma na celu ukrycie prawdy o sercu człowieka. Radość nie zależy też od emocji i uczuć, aczkolwiek dobre samopoczucie z reguły wywołuje w człowieku chęć do radowania się, uśmiechu. Jednak można być radosnym nawet wtedy, gdy nie wszystko idzie dobrze, gdy jest trudno i źle. Ta radość jest wtedy schowana gdzieś wewnątrz serca człowieka i podsyca w nim nadzieję na lepsze jutro.
Im więcej we mnie dystansu do mnie samej, do moich wyobrażeń i oczekiwań, tym więcej radości, spokoju i takiego prostego zadowolenia z faktu, że żyję, istnieję. Dlatego z reguły walczę o to, by moje oczekiwania nie urosły w sposób nadmierny. Wówczas radość dają drobiazgi: obecność męża, siedzącego przy komputerze i zajmującego się Bardzo Ważnymi Sprawami; zaplatanie córce warkocza; przyjazd pozostałych dzieci na święta i odkrywanie na nowo tego, że jesteśmy rodziną. Że odległość wiele zmienia, ale nie niszczy miłości, życzliwości i otwartości na drugiego człowieka.
W naszym małżeństwie zawsze ogromną rolę odgrywał humor. Oboje z mężem mamy bardzo podobne poczucie humoru. To wielokrotnie ratowało nas i nasze małżeństwo przed wielkimi, niszczycielskimi burzami. Potrafiliśmy śmiać się z samych siebie i dostrzegać komizm niektórych „konfliktowych” sytuacji.
Uczyliśmy też nasze dzieci, by życie i drugiego człowieka traktowały bardzo serio, ale siebie samego – z dużym dystansem, z przymrużeniem oka. Czy nam się udało? Chyba tak, co widać po naszych rodzinnych spotkaniach, pełnych przekomarzania się (bez złośliwości), łapania za słówka, śmiania się z siebie samego.
Czasem gdzieś taki żarcik zaboli, dotknie. Bo w żartach i w śmiechu może być bardzo wiele prawdy o nas. Prawdy, której my sami nie chcielibyśmy zobaczyć, a tu dodatkowo ktoś z zewnątrz ją widzi i nam ją pokazuje. Czasem trudno przyjąć coś, co mówią dzieci, bo mówią to właśnie one. Czasem pojawia się pokusa, by takie słowa ze strony męża uznać za atak na siebie, za krytykę i chęć poniżenia. Są takie pokusy, ale nieustannie uczę się, by odpierać je, pokładając wiarę w życzliwość moich najbliższych. W to, że mnie kochają, choć nie zawsze potrafią tę miłość okazać. Mówimy przecież tak różnymi językami miłości.
Radość okazujemy też poprzez dotyk. Pamiętam te siłowania się z dziećmi na kanapie, gliglotki i łaskotki, od których aż brzuch bolał ze śmiechu. Teraz dzieci są już ode mnie silniejsze i w tej konkurencji sromotnie bym przegrała. Mimo to fajnie jest się czasem poprzekomarzać właśnie w taki sposób. Tylko że zamiast konkurencji: mama i dzieci, jest konkurencja: mama i jedno dziecko. Z całą trójką nie dałabym już rady. Za to tata z córkami jeszcze wygrywa; z synem idzie mu trudniej.
Kontakt fizyczny jest dla mnie ogromnie ważny: wszelkie muśnięcia, przytulenia, przelotne gesty, mówią mi i innym: „dobrze, że jesteś”, „dobrze mi z Tobą”.
Czasem nie potrzeba słów. Wystarczy przytulenie i z serca znika lęk – największy wróg radości.
Myślę, że dlatego Jezus tak wiele mówił o tym, by ludzie się nie bali, nie lękali. Bo przecież przyszedł, aby Jego radość w nas była i aby nasza radość była pełna. I dlatego radość nierozerwalnie wiąże się z miłością, a więc i ze świętością. Doskonała miłość usuwa lęk – i wtedy w sercu człowieka pojawia się miejsce na radość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |