Cóż może uczynić mi człowiek? (Jr 20,10-13; Ps 69; Rz 5,12-15; J 15,26b.27a; Mt 10,26-33)
Dobrze jest wierzyć w Ewangelię. Nad światem czuwają wtedy nie mroczne siły, lecz dobry Bóg. Życie nie kończy się w chwili śmierci, ale trwa wiecznie. Z tej perspektywy wszystkie trudności wydają się mniejsze, a każdy dzień opromienia blask nadziei. Jestem tu tylko pielgrzymem, moja ojczyzna jest w niebie – to prawda rozgrzewająca serca w najchmurniejszy dzień.
A jednak zdarza się, że w pewnych sytuacjach trudno przyznawać się do Chrystusa. Patrzę na męczenników, którzy dla Niego wycierpieli ogromne nieraz katusze. Nie zgrywam się na bohatera. Błogosławię Boga, że takiej próbie nie zostałem poddany. I wstyd mi, że kiedy przychodzi próba znacznie łatwiejsza, waham się stanąć po stronie prawdy. Narażam się tylko czasem na zarzut, że jestem nietolerancyjnym homofobem albo mamionym przez księży bezmózgowcem. Rzadziej, podczas wycieczki spotykam zdziwiony wzrok tych, którzy woleli zjeść śniadanie niż pójść na poranną Eucharystię. To niewiele. Nie wiem nawet, czy gdybym był lekarzem, miałbym odwagę odmówić aborcji i narazić się na sądowe represje…
Jestem grzesznikiem. Ale wolę przyznawać się do Chrystusa, bo wtedy i On przyzna się do mnie nędznego przed swoim Ojcem, Panem nieba i ziemi. Czasami może się tego boję czy wstydzę, ale wiem, że nic tak naprawdę złego mnie nie spotka. Mój niebieski Ojciec troszczy się o wróble, więc tym bardziej pamięta o mnie. „Pan jest przy mnie jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą”. Dziękuję Ci, Boże, że jako potężny mocarz tych wrogów i prześladowców do mnie nie dopuszczasz.
Modlitwa dniaWszechmogący Boże, obdarz nas ustawiczną bojaźnią i miłością Twojego świętego imienia, albowiem nigdy nie odmawiasz opieki tym, których utwierdzasz w swojej miłości. Przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg, przez wszystkie wieki wieków.
Pójść w nieznane (Rdz 12,1-9; Ps 33; Hbr 4,12; Mt 7,1-5)
„Wyjdź z Twojej ziemi rodzinnej i z domu Twego ojca do kraju, który Ci ukażę”. Czyli opuść wszystko to, co dobrze znasz, do czego przywykłeś, co jest Ci drogie i idź w nieznane, niepewne; na poniewierkę. Choć masz 75 lat i takie przygody już dawno powinieneś mieć za sobą. Choć na stare lata przydałby się wygodny dom, a nie życie nomady. Choć nie masz dziecka, zaufaj, że staniesz się ojcem wielu narodów. Zaufaj mglistej obietnicy, że jesteś ważny dla świata, bo przez Ciebie mają otrzymać błogosławieństwo ludy całej ziemi.
Myślę o misjonarzach. Opuszczają swoje dotychczasowe życie i poświęcają się głoszeniu Dobrej Nowiny wśród ludzi o nieznanym języku, obcej kulturze, nieraz w zabójczym dla Europejczyka klimacie. Zyskują nowe życie, nowy dom, ale często ubóstwo, niewygody i tęsknotę za ojczyzną. Myślę o tych kapłanach, którzy zdecydowali się wyjechać do krajów, w których duszpasterzy brakuje. W nieznane. Dla Bożego królestwa. W imię posłuszeństwa wzywającemu ich Bogu i pełni zaufania, że kto straci swoje życie na tym świecie, zachowa je na wieczność.
Ale wiem, że i ja mam swój duchowy Charan oraz duchowy Kanaan, ku któremu powinienem wyruszyć. Charan to moje wygodne, dostatnie życie, w którym wprawdzie nie ma wielkiego zła, ale i nie ma chrześcijańskiego radykalizmu. Kanaan to wierność Chrystusowemu Kazaniu na górze, to życie błogosławieństwami, zaufanie skromnym środkom, odważne przebaczanie, chętne dawanie jałmużny, odwaga podejmowania wyrzeczeń i modlitwa, bez której wiara zamienia się w ideologię. Tam muszę rozbić swój namiot…
Dla wszystkich jest miejsce na ziemi (Rdz 13,2.5-18; Ps 15; Ps 25,45.5; Mt 7,6.12-14 )
Jeśli to możliwe powinienem żyć w zgodzie z wszystkimi ludźmi. Wiem, że to trudne do zrealizowania, ale taki jest ideał Ewangelii, o którym w liście do Rzymian przypomniał św. Paweł (2, 18). Na pewno nie mogę poprzestać na pokojowym współżyciu jedynie z tymi, których obecność obok nie jest dla mnie żadnym problemem. Muszę się wysilić. Muszę próbować załagodzić spory, wyjaśnić nieporozumienia. Muszę ustąpić, czasem przyznać się do błędu. A czasem pierwszy wyciągnąć rękę do zgody, choć wcale nie czuję się winny.
Bywają jednak sytuacje, kiedy mimo wysiłków ciągle dochodzi do nowych kłótni. Wtedy, jeśli to możliwe (a przecież są ludzie, z którymi przychodzi nam żyć do końca), trzeba chyba posłuchać głosu rozsądku i najzwyczajniej rozluźnić znajomość, odejść. Nie ma potrzeby ciągle wchodzić sobie w drogę. Na świecie dla każdego jest miejsce. Nie musimy nawzajem się ranić zbyt wielką bliskością.
Tak jak Abraham i Lot. „Jeżeli pójdziesz w lewo, ja pójdę w prawo, a jeżeli ty pójdziesz w prawo, ja w lewo”. Aby zostały szacunek, sympatia i by nie pozwolić narodzić się wrogości.
Składać Bogu ofiary (Rdz 15,1-12.17-18; Ps 105; J 75,4.55; Mt 7,15-20)
Tyle od Boga otrzymałem, że nie jestem w stanie Jego darów dokładnie policzyć. Istnienie, zdolności, zdrowie, dobrzy ludzie wokół mnie, godziwe warunki życia to rzeczy, których wartości nie mogę przecenić. Wiem, że mam jeszcze otrzymać życie wieczne, na które na pewno nie zasługuję. Nie skarżę się więc na Boga. Nie utyskuję, dlaczego inni dostali więcej, dlaczego szczęści im się bardziej. Dziękuję za to, co mam. Bo i tak szczodrze zostałem obdarzony.
Czasami tylko mi wstyd, że choć tak hojnie obdarowany, sam niewiele Mu daję. Tłumaczę się, że przecież On oczekuje ode mnie dobrego życia, poświęcenia dla Jego sprawy, chwil spędzonych na modlitwie. Ale to wymówka. Mógłbym czasami obdarować Go bardziej konkretnie. Na przykład pieniędzmi złożonymi na remont Jego świątyni (bo brudne malowidła już straszą), zakup opału (by jego dzieci zimą w kościele nie marzły), na nową puszkę na Boże Ciało i Krew (by proboszcz mógł rozdawać Komunię pod dwiema postaciami). Wiem, że to wszystko nie jest konieczne. Ale czy mogę być skąpy wobec hojnego Boga? A gdybym, jeszcze nie zapominał o skromnych datkach dla biednych...
Abraham ze swego dobytku złożył Mu w ofierze kilka zwierząt, choć Bogu nie były potrzebne. Wiedział, że to i tak niewiele wobec ogromu Jego darów. Ja też dla Boga nie powinienem być skąpy...
Być Bogu posłusznym (Rdz 16,1-12.15-16; Ps 106; 1 P 1,25; Mt 7,21-29)
Zasadniczo znam wolę Bożą. Nie jest ją trudno rozpoznać. On zawsze chce, żebym czynił dobro. Kierując się sumieniem nieomylnie ją odnajduję. A nawet jeśli błądzę, to będąc człowiekiem sumienia nic bardzo przeciwnego woli Bożej nie zrobię.
Gdy wybór nie dotyczy dobra i zła, decyzja nie jest już taka prosta. Jak rozpoznać, co jest pisanym mi losem, a co zależy ode mnie? Niewolnica Hagar, po upokorzeniu przez Sarę, postanowiła uciec. Anioł ją zawrócił, bo Bóg chciał, by pozostała u swojej pani.
Czasami też chcę uciec. Mam prawo zbudować sobie życie według własnego pomysłu. Wszyscy tak przecież starają się robić. Nawet ci, którzy spełnianie woli Bożej mają ciągle na ustach. Jeśli nie robię nic złego, to mam prawo żyć po swojemu.
Bywa, że wtedy jakiś anioł mnie zawraca. Każe mi wrócić, znieść upokorzenie. W prostej służbie, z dala od zaszczytów, dostrzec piękno życia z uśmiechniętym Bogiem. Tym skromnie żyjącym przez trzydzieści lat w Nazarecie. Z takiego trudu rodzą się rzeczy wielkie...
Rozsądek wobec Boga (Iz 49,1-6; Ps 139; Dz 13,22-26; Łk 1,76; Łk 1,57-66.80 rozważanie do I czytania 12 piątku zw. rok I - Rdz 17, 1.9-10.15-22)
W starym kawale opowiadano o człowieku, który podczas powodzi tak ufał Bożej pomocy, że nie skorzystał z pomocy ludzi. Kiedy po śmierci stanął przed Bogiem usłyszał, że właśnie ci ludzie byli narzędziami w ręku Boga, ale on z tej oferty nie skorzystał. Czekając na niezwykły cud nie zauważył cudu zwykłej, ludzkiej zaradności.
Myślę, że nie powinienem postępować podobnie. Ufam Bogu, ale wydaje mi się, że nieroztropnym byłoby liczenie, że dla mnie zmieni naturalny bieg rzeczy. Po to stworzył prawa natury, aby świat nimi się kierował. Godzę się z tym i nie wymagam, by dla mnie tworzono jakieś wyjątki. Gdyby więc ktoś mi powiedział, że moja wiara może przenosić góry, nawet nie próbowałbym tego sprawdzać. Po co wystawiać Boga na próbę? Myślę, że i Bóg nie ma o to pretensji. Tak jak nie rozgniewał się na Abrahama, który nie uwierzył, że dziewięćdziesięcioletnia kobieta może urodzić stuletniemu mężczyźnie dziecko.
Bo Bóg nie wymaga ode mnie braku rozsądku. Czasem tylko działa tak, że mój rozsądek stawia mnie w rzędzie małodusznych niedowiarków...
Być gościnnym wobec Boga (Rdz 18,1-15; Ps: Łk 1,46b-50.53-54; Mt 8,17; Mt 8,5-17)
Zazwyczaj staję wobec Boga w postawie petenta. Przychodzę przedstawić Mu swoje sprawy. Opowiadam, co mnie cieszy, co mnie boli, dziękuję za to, czym mnie obdarzył, polecam Mu swoich bliskich i potrzeby całego świata albo przepraszam, że jestem tak do Niego niepodobny. Potem robię znak krzyża kończący moją modlitwę.
A może trzeba trochę inaczej? Może trzeba pozwolić, by to On mówi do mnie? Trwać przed Nim w milczeniu i wsłuchiwać się w Jego słowa. Czytając Pismo Święte, wsłuchując się w głos sumienia czy snując refleksje nad tym, co przynosi mi los. Bez pośpiechu. Z wielkim szacunkiem wobec Gościa, który w swojej łaskawości zechciał zniżyć się do rozmowy ze mną. Bo to nie ja robię Mu łaskę. To On czyni mi zaszczyt, że chce ze mną być. To nie ja powinienem wyznaczać Mu czas, ale z pokorą przyjmować Go w uprzątniętym z grzechów sercu. I być z Nim tak długo, jak długo uzna to za stosowne…
Bogu moje hołdy niepotrzebne. Ale stając do modlitwy muszę pamiętać, że ja, proch, stoję przed Stwórcą i Odkupicielem świata...