Słudzy pojednania

Przekazać miłość to rozpoznać „rany zadane godności istoty ludzkiej” i „zwalczać wszelkie formy pogardy dla życia i wykorzystania człowieka”. Dlatego w kolejnych tygodniach będziemy chcieli pokazać świadków pojednania. Ludzi, którzy wznieśli się ponad uprzedzenia i rany, wyciągając ręce w geście przebaczenia i pojednania.

Nie zdrowi potrzebują lekarza… Powrót

Odszedł do Pana papież Jan Paweł II. Wieczorem stojąc za rogiem bloku, paliłem papierocha i patrzyłem w gwiazdy. W jednej chwili doświadczyłem rozmiaru swojej nędzy, ale jednocześnie poczułem, że MIŁOŚĆ jest ponad tym wszystkim, że może wypełnić w jednej chwili całą przestrzeń będącą do tej pory miarą mojej rozpaczy i poczuciem znajdowania się poza marginesem życia.

Gdy wracałem do mieszkania, musiałem wpisać właściwy kod, aby domofon zadziałał i bym mógł wejść do środka. Może to się wydawać banalne, ale to właśnie owa powtarzana tysiące razy czynność uświadomiła mi, że każdy człowiek otrzymał od Boga swój kod dostępu, jednak trzeba czasem zadać sobie nieco trudu, by go odnaleźć. Ten trud musi przebiegać w rytmie instrukcji obsługi ludzkiej, istoty wyrytej na tablicach dekalogu, w Ewangelii czy wreszcie w sumieniu. Jak daleko trzeba odejść, by poczuć głód domu Ojca?
Przyznaję się do błędów, moich błędów. Biorę na siebie moją część odpowiedzialności za porażkę małżeństwa. Naprawiam winy. Naprawiam z całym zaangażowaniem i żalem za grzechy, ale nieparaliżującym żalem.

Cierpię, gdy coś jest nie tak, gdy wraca myśl, że może można było inaczej. Może można było, ale „było”! A teraz „jest” i żyję teraz, zaś nad tym, co było, nie mam już władzy. Zostawiam umarłym grzebanie ich umarłych. Nie umywam rąk. To też część mojego życia. Bo jednak ponoszę konsekwencje tego, co było, co zrobiłem.

Lecz czyż mam się dalej taplać w morzu rozpaczy? To prawda, na początku trzeba odwagi, by zostać samemu w ławce, gdy wszyscy inni idą przyjąć Pana w Eucharystii, ale gdy jesteś blisko Niego, w codziennej modlitwie, w sercu, w uczynkach miłosierdzia, gdy oddajesz Mu każdą chwilę swojego życia, nie nadymasz się z tego powodu i zaczynasz rozumieć słowa mszalnego wołania – „wysłuchaj modlitwy wiernych, którzy z Twojej ŁASKI stoją przed Tobą”; przestajesz wówczas czuć się trędowatym.

Kościół mnie nie opuścił, nie wygnał, nie zamknął swoich drzwi, nie zabronił mi spotykać się z Jezusem Chrystusem. Wciąż mogę uczestniczyć we mszy św. Mogę? Wręcz powinienem, bo przecież „lekarza nie potrzebują zdrowi, lecz ci, którzy źle się mają”.

Gdy już dostrzegałem, jak Bóg z całą mocą wzywa nas do siebie, z całą złośliwą mocą atakowały mnie myśli o tym, że tak wielki grzesznik nie jest godzien udziału w Kościele Jezusa Chrystusa. Co na to powiedzą ludzie, którzy widzą, w jakim związku żyjemy? Czy nie staniemy się zgorszeniem?

Zorientowałem się jednak, że sam po prostu stałem się ofiarą, jak to nazywam – wyznania niedzielnego – w którym najważniejsze jest zewnętrzne przestrzeganie zwyczajów, a nie żywa wiara w żywego Boga. A mój żywy Bóg powiedział przecież, że przyszedł jako lekarz do tych, którzy źle się mają.

Nie bój się sądów ludzkich. Jeśli Bóg radykalnie, nieodwołalnie zamieszka w twoim sercu, dostrzeżesz w tej zasadniczości nutę najwyższej czułości, z jaką Pan przemawia do ciebie. Bóg nie jest tym, którym chcą cię straszyć w Kościele. Jest Bogiem miłości, który za nasze grzechy wydał na śmierć swojego Jednorodzonego Syna. Kościół, w gruncie rzeczy, jest taką wspólnotą, gdzie spotkasz podobnych ci ludzi, pogubionych, wątpiących, grzesznych. Tu jest także miejsce dla ciebie. Twoje doświadczenie, przykre doświadczenie zakręconego życia, może się okazać wielkim darem dla tej wspólnoty.

Wiosna...

Wiosna... – Jej obecność jest dla mnie takim samym znakiem Opatrzności, jak łaska modlitwy, a codzienne z Nią bycie – probierzem prawdziwości nawrócenia, mobilizacją do lepszego życia. Ba, to właśnie przy Niej owo nawrócenie nabiera sensu i przybiera konkretny kształt. Teraz zaczynam rozumieć, czym jest MIŁOŚĆ, właśnie przy Niej, która miała odwagę bronić mnie przed sobą samym, przed złością i nałogiem. Determinacja, z jaką Wiosna walczyła o nas, pozostanie do końca mojego życia przedmiotem mojej dla Niej wdzięczności i kontemplacji przedziwnych Bożych zmiłowań.

Był jednak taki moment, kiedy Wiosna obawiała się mojego zaangażowania w życie z Bogiem – to prawda, ale nie trwało to długo. Owoce tego życia bowiem okazały się darem dla całej naszej wspólnoty. Choć zmagamy się z trudną materią życia partnerskiego, prowadzenia domu, znoszenia się wzajemnie, choć uczestniczymy w konfrontacjach naszych charakterów, dostrzegamy w tym nie „krzyż Pański”, ale dar, który prowadzi nas do wyzwalania z egoizmu oraz szczerego oddania sobie i bliźnim. Wspólnie uczęszczamy na spotkania związków niesakramentalnych w naszym duszpasterstwie. Wspólnie zmagamy się z niełatwym w takich związkach wychowywaniem naszych dzieci (razem jest ich trójka, w tym dwoje w tzw. wieku trudnym), dzieci z poprzednich związków. Wiosna z dużym zrozumieniem przyjęła moją codzienną obecność na mszy św., poza tym nie okradam z czasu wspólnoty rodzinnej, jako że wstaję po prostu wcześniej, gdy reszta domowników jeszcze śpi. Ten czas przeznaczony wyłącznie dla Boga okazuje się czasem, który owocuje „dla ludzi”. I Wiosna o tym doskonale wie!

Tekst pochodzi z Zeszytów Karmelitańskich 1/2007
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Listopad 2024
N P W Ś C P S
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
Pobieranie... Pobieranie...