Paweł Smoleński „Ale jako ostygłem...”
Na pogrzeb ks. Owczarka z Ciechocinka w styczniu 1993 r. (dął wiatr i padał marznący deszcz) przyszedł tłum. Była w nim grupa obrońców Westerplatte z września 1939 r., dziś kuracjuszy sanatoriów, którzy ks. Owczarka obrali sobie za kapelana. Był też przyjaciel zmarłego, katolicki ksiądz z Niemiec, Johannes Gehrmann.
Po pogrzebie ks. Gehrmann zapytał, kim są staruszkowie w mundurach.
- To westerplatczycy - usłyszał w odpowiedzi.
- Ja też znam westerplatczyków - powiedział Gehrmann.
- W Niemczech żyje tylko jeden z obrońców...
- ...ale ja znam tych z przeciwnej strony. Byłem kapelanem kombatantów niemieckiej marynarki wojennej - wyznał niemiecki duchowny.
Ks. Gehrmann pomyślał, że byłoby dobrze, gdyby Polacy i Niemcy wspólnie pomodlili się przy grobach zabitych, razem oddali szacunek żyjącym.
- Marynarze z pancernika „Schleswig-Holstein" rozumieją żal i pretensje Polaków. Są starzy. Chcą pojednać się również ze swoim sumieniem.
- Niech to się stanie jak najszybciej - zgodził się jeden z polskich westerplatczyków. - Nas też jest coraz mniej.
Ksiądz z Niemiec zaproponował, by dawni agresorzy i napadnięci spotkali się w 54. rocznicę wybuchu wojny. Będzie wspólna msza św., złożenie kwiatów, modlitwa, podanie sobie rąk. Cicho i bez rozgłosu.
W rocznicę l września telewizja pokazała Stanisławę Trele, kaprala z Westerplatte, zastępcę dowódcy warty.
- Jak ja patrzę na nich, to z początku dość wrogo - mówi zamyślony Trela. - Sam język niemiecki słuchać to już niedobrze. Ale jakoś ostygłem, nie mogę być niegrzeczny. Bo ksiądz grzeczny, pułkownicy grzeczni, to i ja taki przytulony. Ale swojego zdania do dziś nie mam wyrobionego.
Stanisław Trela stanął przed kamerą tuż po polsko-niemieckim spotkaniu w Ciechocinku. Zmęczona, spokojna twarz, krzaczaste wąsy. Gdzieś w tle widać starych mężczyzn: polscy oficerowie z Września, niemieccy marynarze. Wyglądają niemal tak samo. Równie dobrze mogliby przyjechać na zjazd absolwentów jakiegoś przedwojennego gimnazjum.
- Co czujecie, gdy widzicie przed sobą niedoszłe ofiary?
- pyta dziennikarz.
- Żałujemy, że spotkania nie było wcześniej - mówi steward z pancernika (w 1939 r. miał 20 lat, niósł kawę, gdy „Schleswig-Holstein" zaczął strzelać).
- Spełniał pan wyjątkową rolę - zwracając się do celowniczego z pancernika, dziennikarz szuka właściwych słów.
- Dziś Bogu dziękuję, że wtedy nie strzelałem. Straciłem na wojnie nogę i wtedy przyrzekłem sobie, że zrobię wszystko, żeby moje pokolenie było ostatnią ofiarą nienawiści.
Niemcy przywieźli do Ciechocinka pamiątkową tablicę: połączone uściskiem dłonie na tle polskiego pomnika Westerplatte.
Kilka dni później prasa drukuje oświadczenie: „My, westerplatczycy, i nasze rodziny nie życzymy sobie żadnego kontaktu z byłymi żołnierzami niemieckimi. Nie kierujemy się uczuciem nienawiści za doznane krzywdy i utratę zdrowia, lecz do końca swych dni pamiętać będziemy, że Westerplatte i nasza obrona była, jest i powinna pozostać dla przyszłych pokoleń symbolem męstwa i honoru
…)
Zanim 1 września o świcie zaczął się atak, kapral nadterminowy Stanisław Trela siedział w koszarach na Westerplatte i na pomarańczowym papierze pisał do rodziców (list z wojska musiał być ładny). Skończył list, poszedł spać, kolega obudził go na wartę. Wtedy usłyszał pierwszy strzał. Była 4.18 nad ranem.
- Zameldowałem dowódcy, że ktoś strzela - wspomina Trela. - To były szwaby.
- Mówi pan o Niemcach „szwaby". Pan, który przyjął gest pojednania?
- Tak, pamiętam wojnę. Jeszcze dzisiaj ciarki chodzą mi po plecach. Ale nie podałem ręki oprawcom, tylko żołnierzom. My się broniliśmy, oni mieli rozkaz atakować. Nas zginęło 15, ich kilkuset, a jednak już w 40. rocznicę Westerplatte złożyli wieńce na grobie majora Sucharskiego.
W domowym archiwum Trela przechowuje niewyraźną odbitkę zdjęcia: major Sucharski otrzymuje szablę od oficera niemieckiego, który przyjmuje kapitulację westerplatczyków.
- Mógłbym na ścianie mieć zdjęcie wnuków - mówi. - Ale Westerplatte mocno siedzi w moim sercu. Nie zrobiłem nic wielkiego. Biskupi przebaczyli, Mazowiecki pojednał się z Kohlem, ksiądz, który przeżył Katyń, wybaczył Rosjanom. Czy taki zwykły Trela może być przeciw rozsądkowi?
Treli nie było na gdańskich obchodach rocznicy Westerplatte w 1993 roku. Przeczytał w gazecie protest towarzyszy broni: „Nie życzymy sobie żadnego kontaktu z byłymi żołnierzami armii niemieckiej". Rozchorował się.
Stanisław Trela nie doczekał kolejnych obchodów Westerplatte. Zmarł w sierpniu 1994, na kilka dni przed kolejną rocznicą Września.
Nad jego mogiłą spotkali się westerplatczycy, którzy z górą pół wieku temu strzelali do siebie. Garstka starych mężczyzn; większość pomarła, a wielu żyjącym trudno wyrzucić z serca dawną złość. Ci, którzy przyszli, podali sobie ręce. Stanisław Trela przestał być samotny. Nie wiem, jak przekonał swoich towarzyszy broni. Kapral nadterminowy Stanisław Trela miał zwyczaj czynić to, co uważał za słuszne, lecz nie miał zwyczaju się chwalić.
Tekst pochodzi z: Polacy i Niemcy pół wieku później, Kraków 1996.