Poniedziałek
Sławka (wolontariuszka w hospicjum od 1990 roku)
O hospicjum dowiedziałam się z telewizji. W jednym z programów ksiądz - duszpasterz hospicjum - zachęcał, by przyłączyć się do zespołu ludzi, pomagających nieuleczalnie chorym. Jako była harcerka zawsze miałam społeczne zacięcie, więc idea opieki hospicyjnej bardzo do mnie trafiała.
To był dla mnie trudny okres w życiu: właśnie przeszłam na emeryturę, niedawno zmarł mój mąż, a dzieci wyjechały za granicę. Zostałam zupełnie sama. Znajomi, słysząc o moich planach, dołączenia do grona hospicjantów, próbowali odwieźć mnie od tego pomysłu, usilnie przekonując, że to zły moment, że to nie dla mnie… Ale ja się uparłam!
Wtedy to przyszłam na pierwsze organizacyjne spotkanie hospicjum i …zostałam do dziś. Trudno uwierzyć, ale to już 17 lat!
Początki nie były łatwe: bez przygotowania, bez przeszkolenia zostałam od razu rzucona na głęboką wodę. Na szczęście z pomocą przyszli mi inni wolontariusze, dzieląc się ze mną swoją wiedzą i doświadczeniem. Przez lata pracy bywały różne chwile, nieraz miałam serdecznie dość i obiecywałam sobie, że kończę z tym…. po czym zgłaszał się nowy pacjent, a ja oczywiście biegłam do niego!
Dziś uważam, że było to bardzo dobre posunięcie i jedna z najmądrzejszych decyzji w moim życiu. Mówi się, że to wolontariusz tyle daje pacjentowi, ale prawdą jest, że wolontariusz również bardzo dużo otrzymuje. Mnie praca w hospicjum dawała ogromne poczucie sensu życia, szczególnie w tych trudnych chwilach osobistych. Miałam zajęcie, które mnie motywowało, by trzymać się, by być w dobrej kondycji.
Nie żałuję ani pięciu minut, które poświęciłam chorym.
Lekcja do odrobienia:Dodatkowe lekcje, studia, praca, śmierć męża, kryzys, trudny czas w moim życiu - tyle usprawiedliwień. Przyszedł moment, gdy trzeba zdecydowanie powiedzieć sobie, że każdy czas będzie trudny. I że każdy czas jest dobry, by rzucić się na głęboką wodę.