„Co do sprawiedliwości legalnej – stałem się bez zarzutu” (Flp 3,6).
Sednem problemu Pawła przed nawróceniem było to, że chciał sam zapracować na swoją świętość. „Zrób to sam”. Kto się tego trzyma, zostaje sam i taki sam.
Święty Paweł:
Kim był Paweł przed przełomem pod Damaszkiem? Człowiekiem niesamowicie gorliwym w wypełnianiu Prawa mojżeszowego. Inteligentny, wykształcony, ambitny. Był typem perfekcjonisty, który udowadnia samemu sobie własną nienaganność, poprawność, doskonałość. Oczywiście pewnie powtarzał sobie, że to wszystko robi dla Boga, że to z posłuszeństwa Jemu. Ale w istocie było to budowanie ołtarza własnej pychy, nieustanne potwierdzanie, że ja potrafię, ja jestem bez zarzutu, że ja nie jestem jak inni grzesznicy. O tym doskonałym we własnym mniemaniu Szawle napisano, że „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). Pycha zaślepia, znieczula serce, odbiera jasność widzenia. W świecie, w którym liczy się tylko moje ja i moja doskonałość, nie ma miejsca dla innych. Wymarzona „świętość” staje się własną karykaturą.
My:
Pierwszym krokiem na mojej drodze do Damaszku jest zdemaskowanie własnej pychy. Każdy z nas ją ma. Bez wyjątku. To wręcz genetyczna choroba ludzkiego ducha. Niełatwo się do niej przyznać. Przybiera różne odmiany. To może być perfekcjonizm jak u Pawła, ale może to być dążenie do kariery za wszelką cenę. Kiedy wszystko podporządkowuje się sukcesowi – rodzinę, wartości moralne, zdrowie itd. Nieco inną wersją jest potrzeba górowania nad innymi, wieczne udowadnianie innym, że są głupsi, słabsi, mniejsi, ja to co innego. To może być mania wielkości, ale równie dobrze kompleksy niższości. Im bardziej jestem zakompleksiony, tym bardziej skrywam skłonność do wyniosłości. Pycha atakuje także religijność. Tak, nawet Boga człowiek chce podporządkować sobie. Wielu z nas ma w sobie „papieża”, który wie, jak dobrze urządzić Kościół, religię. Świat sprzyja dziś rozwojowi takich postaw. Buduje ołtarze ludzkiemu „ja”, które ma się spełniać, realizować – samo, po swojemu, według swojej prawdy. Czym się to kończy? Pustką, samotnością, rozpaczą, duchowym autyzmem albo bezmyślnym uleganiem modzie, trendom, temu, co się dzisiaj nosi i głosi. Człowiek nie może rozwijać się sam. Żeby rosnąć, potrzebuje pomocy z zewnątrz. Większej niż on sam. Jak roślina, która potrzebuje gleby, wody i słońca. Tak człowiek potrzebuje łaski Boga. Nie wystarczą mu same zakazy i nakazy, potrzebuje kogoś, kto kocha go bezwarunkową miłością, kto akceptuje nawet w klęsce, w grzechu, na dnie. Tylko miłość daje prawdziwą siłę do bycia sobą.
Adwentowe porządki:
Czy widzę moją pychę? Jaka to odmiana? Ucieczka w kompleksy czy mania wielkości? Czy szukam prawdy także wtedy, gdy jest niewygodna? Czy wolę powtarzać, że „każdy ma swoją prawdę”? Z kim się porównuję? Ze słabszymi, z silniejszymi? Komu czego zazdroszczę? Czego pragnę, za czym tęsknię? Czego szukam na modlitwie, w Kościele? Pobłogosławienia własnych planów, ambicji, oczekiwań czy odkrycia Bożych pomysłów na życie? Czy denerwuje mnie to, że tylu grzeszników chodzi po tej ziemi? Czy modlę się za nich czy ich przeklinam? Co czuję, kiedy wypowiadam słowa Psalmu 131: „Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza. Izraelu, złóż w Panu nadzieję odtąd i aż na wieki!”?
«« | « |
1
| » | »»