Sześć homilii
ks. Antoni Dunajski
Przypomnijmy sobie z czasów szkolnych proste doświadczenie. Na stole rozrzucone, oddzielone od siebie o ułamki milimetrów gwoździe. Wiadomo, że oddziałuje na nie siła grawitacji, i z natury rzeczy wszystkie one wzajemnie się przyciągają. Nie przysuwają się jednak do siebie, nawet nie drgną, bo silniejsza od grawitacji jest tu - stawiająca opór - siła tarcia.
Wystarczy jednak przybliżyć na odpowiednią odległość elektromagnes, a gwoździe nie tylko podskakują do niego, ale zaczynają przyciągać się wzajemnie, „lepiąc się” jeden do drugiego, tak że z łatwością można je zebrać w jeden kłębek. Nie tracą swojego ciężaru, ale nie spadają, bo przyciągająca siła elektromagnesu jest znacznie silniejsza niż siły tarcia płaszczyzny stołu i ciążenia w kierunku ziemskiego globu. Pod wpływem elektromagnesu gwoździe nie tylko są przyciągane, ale również uzyskują zdolność przyciągania innych gwoździ. Wystarczy jednak wyłączyć prąd i wszystko znowu się rozpadnie.
Bardzo podobne zjawisko można zauważyć w świecie ludzkich doświadczeń. Człowiek został stworzony jako zdolny do miłości, i to „ciążenie” ku innym ludziom zaznacza się już w sferze natury. Teoretycznie więc z miłością nie powinniśmy mieć większych problemów. A jednak je mamy. Siła „tarcia” spowodowana grzechem pierworodnym jest tak wielka, że bardzo często zwycięża w nas egoizm i zamiast zbliżać, oddalamy się od siebie. Nawet jeśli kogoś pokochamy, trudno nam w tej miłości wytrwać. Dotyczy to również naszej relacji do Pana Boga. Cała historia biblijna jest smutną ilustracją tego dramatu. Sytuacja byłaby bez wyjścia, gdyby przestał nas kochać Bóg.
Na szczęście Bóg, który „jest miłością”, nigdy kochać nie przestaje. „W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że on sam nas umiłował”. Z elektromagnetyczną siłą swojej miłości w Jezusie Chrystusie zbliżył się do ludzi tak bardzo, że nie tylko przyciąga nas nieustannie do siebie, ale również uzdalnia do miłości braterskiej. To właśnie miał na myśli św. Jan, zachęcając adresatów swojego listu: „Miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga”.
Najtrudniej kochać tym, którzy sami nigdy nie byli kochani. Osobiste dramaty ludzi różnych czasów i pokoleń polegają na tym, że nie dowierzali oni i nie dowierzają, jak bardzo kocha ich Bóg. A jeśli nawet dowierzają, to nie bardzo wiedzą, na czym ta miłość polega, co stanowi jej istotę. Podejrzewamy, że Bóg kocha tak jak my, tylko bardziej. Miłość w wydaniu ludzkim, która jest zawsze niedoskonała, zbyt często staje się dla nas podstawą do refleksji na temat miłości w ogóle, także miłości Bożej. I na tym polega nasz błąd.
Miłość w wydaniu ludzkim jest zawsze - w większym lub mniejszym stopniu - nacechowana piętnem interesowności. Kochamy „ze względu na...”. Tymczasem Bóg kocha „pomimo że...”. Człowiek kocha zwykle „dla siebie” i wybiórczo: kochając kogoś bardziej, innych kocha mniej. Bóg, nawet gdy kogoś kocha bardziej (na przykład swojego Syna), to kocha Go dla innych, dla nas: „W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu”. Posłał - znaczy dał, ofiarował. Miłość w wydaniu ludzkim bywa często nietrwała, przelotna. A przecież - jak pisał Mauriac - „kto przestał kochać, znaczy, że nie kochał wcale”. Bóg kocha w sposób nieodwołalny, jest w miłości wytrwały.
To dlatego Chrystus mówi: „Wytrwajcie w miłości mojej”. Miłujcie się tak „jak Mnie umiłował Ojciec” i tak jak „Ja was umiłowałem”. Jeżeli nie będziecie wiedzieć, jak kocha Bóg, i jeśli sami tej miłości nie doświadczycie, nigdy nie będziecie zdolni do prawdziwej miłości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |