Mam już dość tego - pomyślał Pan Bóg - i tarmosząc nerwowo brodę wyruszył na spotkanie człowieka. Po drodze zastanawiał się nad stosowną karą. Skazać go na samotność, poruszyć powietrze i wodę, czy też doświadczyć chorobą – zastanawiał się Stwórca, gdy z oddali doszedł go śpiew.
Zamiast ukorzyć się i błagać o przebaczenie, jeszcze się cieszy ze swego upadku – rzekł do siebie i przyśpieszył kroku.
Natomiast śpiew nie cichł. Przeciwnie, zaczął przenikać do serca Dobrotliwego, zniewalać je, budzić wspomnienie czasu, gdy razem z Adamem tańczył wokół Drzewa Żywota. Najwyższy zwolnił, potem zatrzymał się i rozgarniając przed sobą gałęzie krzewów, zaczął przyglądać się winowajcy i wsłuchiwać w jego pieśń.
A było w pieśni wszystko. Tęsknota i nadzieja. Ból i jakaś pełnia. Zaproszenie i rezygnacja. Lękliwe spojrzenie w przeszłość i pełne optymizmu w przyszłość. Był wreszcie czar jakiś odżegnujący zło a przyzywający dobro.
Człowiek nie śpiewał ustami. Śpiewał sobą. Całym sobą. Jego głowa, włosy, ręce, nogi i tułów, całe były śpiewem. Słowa zastępował rytm, rytm przechodził w taniec, taniec zamieniał się w wir. Kłaniał się człowiek powietrzu i drzewom, ptakom i roślinom, wyciągał ręce, zapraszał.
I zobaczył w nim Miłosierny smutek jakiś. Bo powietrze nie drgało, drzewa stały w milczeniu, ptaki fruwały, a ręce trafiały w pustkę. Ten, Który Jest Trzech zrozumiał, że on jest sam, że te ręce wołają o Kogoś, że jego serce przyzywa Serce.
I zapomniał Pan Bóg o gniewie.
I zapomniał Pan Bóg o winie.
I zapomniał Pan Bóg o karze.
I wyszedł z krzewu jak szmer łagodnego powiewu.
I objął delikatnie wyciągnięte dłonie.
I dał porwać się pieśni. A pieśń zamieniła się w taniec. A taniec przemienił się w Jedność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |