Mama Bogusi odeszła od wiary. Rodzice Dawida nie ochrzcili go, bo „po co ci to w życiu potrzebne?”. Krzysztof był ateistą. Rok temu Bogusława, Krzysztof i Dawid przyjęli chrzest jako dorośli.
Bóg woła ateistę
Krzysztofa Pasterskiego z Krakowa Bóg zaprosił do Kościoła w zupełnie inny sposób. 34-letni dziś Krzysztof, pracownik fabryki mebli, jeszcze przed dwoma laty był zadeklarowanym ateistą. – Widziałem, jak moja dziewczyna Magda jeździła do sanktuarium w Łagiewnikach. Nawet jak wyjeżdżała w złym humorze, to wracała jakaś inna. Spokojna, uśmiechnięta. Pytałem ją, dlaczego, a ona na to, że jej to sprawia frajdę, że ma swoją Matkę Bożą. Zaczęło mnie to powoli wciągać, interesować. Na początku od strony naukowej – śmieje się Krzysztof. Postanowili z Magdą się pobrać. Poszli do księdza. Powiedzieli, że ona jest wierząca, ale on nie. Ksiądz wyjaśnił im, że mimo to mogą wziąć ślub w kościele. Ale że jest i taka możliwość, żeby Krzysztof przygotował się do chrztu.
Krzysztof, nieco zaintrygowany postawą Magdy, postanowił spróbować. Trafił do ośrodka dla katechumenów (kandydatów do chrztu) przy krakowskim kościele św. Marka Ewangelisty. Prowadzą go siostry jadwiżanki. – Bałem się, że siostry będą nawiedzone i bez przerwy powtarzające: Bóg, Bóg. Wtedy bym uciekł – śmieje się. – Ale było inaczej. Przeszło godzinę rozmawiałem z siostrą Alicją. Bardzo interesująca rozmowa. Powiedziała mi, że w czasie przygotowania nie będę miał czasu na nic innego, ale że warto spróbować. No i rzeczywiście, przychodziłem tu po pracy nawet pięć razy w tygodniu, a wracałem do domu nawet o godz. 21, o 22. Z tym, że okazało się, że im więcej czasu tu spędzałem, tym więcej czasu miałem. Taka dziwna odwrotność – wspomina. Z początku rozmawiał z siostrą Agnieszką. – Podeszła do mnie jak do dziecka. Opowiedziałem jej całe moje życie, ona mi opowiedziała całe życie Jezusa. Poprosiła, żebym spisał na kartce swoje życiowe błędy – wspomina. Kartka szybko się zapełniła. Droga Krzysztofa do chrześcijaństwa była kręta.
Krzysztof pochodzi z Warszawy. – W mojej rodzinie nikt nie chodził do kościoła, nikt się nie modlił. Ojca nigdy nie znałem, w domu byli tylko wujkowie – wspomina. W dzieciństwie nie został ochrzczony. Mama nie przejmowała się religią, choć sama miała chrzest. Tylko babcia, kiedy odwiedzała Krzysztofa i jego pięciu przyrodnich braci, zabierała chłopców do kościoła. – Później babcia zmarła i już nie miał kto z nami chodzić. W domu nie było krzyża, nawet w Wigilię nikt nie śpiewał kolęd – mówi. Kiedy chłopak miał 12 lat, jego mama zmarła. Obraził się wtedy na Pana Boga. Odtąd wychowywał go najstarszy brat. I ulica. Nauczył się na niej sobie radzić, umiał robić użytek z pięści. – Kiedy skończyłem 18 lat, wyjechałem. Jeździłem po Polsce i Niemczech. Pędziłem życie kawalera... Młody, robi, co chce, żadnych zakazów. To nie było dobre. Jak wróciłem do Warszawy trzy lata później, już nie miałem gdzie mieszkać, bo brat mnie wymeldował. Spałem z jednym z braci po klatkach schodowych, aż w końcu wylądowaliśmy w „Markocie” u Kotańskiego – wspomina.
Krzysztof uważał się wtedy za ateistę. Jednak kiedy poczuł, że upadł na dno, kilka razy się pomodlił. Poprosił Boga, żeby go z tego bagna wyrwał. Po roku usamodzielnił się, wynajął mieszkanie. Związał się z kobietą, rozwódką z dzieckiem. Kiedy ich konkubinat się rozleciał, Krzysztof znów osunął się w alkohol i narkotyki. Uratował go następny związek, z Magdą. – Ale ja też nie byłam w porządku wobec Pana Boga. Bo słyszę, że Krzysiek opowiada o mnie jak o świętej – zastrzega Magda, blondynka siedząca obok. – Może dzięki temu tak dobrze się rozumiałam z Krzyśkiem, że oboje robiliśmy podobne błędy. Na szczęście dzięki temu, że rodzice wychowali mnie w wierze, wiedziałam, gdzie szukać pomocy. Pewnego razu powiedziałam: „Matko Boża, Ty zrób coś z moim Krzyśkiem, bo ja już nie mam siły”. A kiedy później Krzysiek już przygotowywał się do chrztu, tak naprawdę ja odkrywałam piękno chrześcijaństwa razem z nim – mówi. – No tak, nie byliśmy wtedy w porządku wobec Boga, bo żyliśmy ze sobą – dodaje Krzysztof. – Siostra powiedziała nam w pewnym momencie, że trzeba przestać ze sobą spać. Więc powiedzieliśmy: dość. Ciężko było. Wcześniej myślałem, że mnie na to nie stać – mówi. Magda twierdzi, że następne pół roku było tak, jak w książkach: odkryli swoje emocje, bardziej się nawzajem zrozumieli.
Po pół roku nadszedł dzień chrztu. – Samego momentu chrztu z nerwów nie pamiętam. Poza tym, że ksiądz Stanisław wylał na mnie cały dzbanek wody święconej – śmieje się Krzysztof. – To, co robiłem przez 33 lata przed chrztem, wydaje mi się dzisiaj strasznie puste. Nie potrafiłem wtedy żyć. Teraz się sobie dziwię, jak ja te lata spędziłem – wspomina. Dodaje jednak, że z drugiej strony piękne było, że przyjął chrzest bardzo świadomie. I że w jego życiu tak chyba miało być. – Nigdy nie miałem ojca. A na chrzcie dostałem od razu dwóch: chrzestnego i Tego w niebie – mówi. – Chrzestny Jan jest zresztą teraz moim teściem, a chrzestna Anna teściową, bo tydzień po chrzcie wziąłem w kościele ślub z ich córką, Magdą – śmieje się. Co najbardziej zaskoczyło Krzysztofa w chrześcijaństwie? Zastanawia się przez moment. – Umiejętność wybaczania. Łatwość wybaczania i zapominania o złym. Kiedyś wydawało mi się to niemożliwe – mówi poważnie. Lekarze nie dawali Magdzie nadziei na dziecko, bo kiedyś przeszła bardzo ciężki wypadek. Mimo to zaraz po ślubie poczęło się ich dziecko. Dzisiaj Szymon ma już ponad dwa miesiące. Rośnie zdrowo. Przez szczebelki łóżeczka widzi, jak jego rodzice codziennie wieczorem razem się modlą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |