Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »„Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. A ja? Też mam iść taką drogą?
Jezus mi dopowiada: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa”. Czyli co? Nic tylko cierpienie i krzyż, krzyż i cierpienie? A radość tylko z tego, że dołożyłem sobie umartwień? I że kiedyś odnajdę życie, które tu na ziemi straciłem?
To chyba nie tak. Bo co to znaczy brać krzyż? Co to znaczy naśladować Jezusa? Krzyż to synonim posłuszeństwa Ojcu. Mam naśladować Jezusa w Jego posłuszeństwie Ojcu. Nie oznacza to szukanie sobie jakiegoś cierpienia. To znaczy przyjąć cierpienie, nie unikać go, jeśli inaczej nie da się być posłusznym Ojcu.
Tak, czasem za wierność Ewangelii spotykają człowieka różne kpiny, uśmieszki, wytykanie palcami czy nawet ostracyzm ze strony otoczenia. To i tak nic w porównaniu z tym, co spotyka chrześcijan w krajach, gdzie są religijną mniejszością. Ale najtrudniej chyba przyjąć inny krzyż. Krzyż konieczności powiedzenia „nie” sobie samemu. Nie dla wygodnictwa, które nie pozwala zauważyć wokół siebie potrzebujących. Nie dla hołdowania wadom – np. kłótliwości – choćbym nie wiadomo jak się już do nich przyzwyczaił. Może mi się wydawać, że coś przez to tracę. Patrząc oczywiście na sprawy czysto po ludzku. Ale właśnie dzięki temu zyskam życie wieczne.
Modlitwa
Był czas, Jezu, kiedy zastanawiałem się, jak zmienić świat. Nie to, że nie widziałem w nim żadnego dobra. Ale tyle było i jest w nim złości i głupoty. Z czasem zacząłem zauważać, jak wiele tego zła i głupoty jest też w tych, którzy patrzą na świat podobnie jak ja. Ale gdy czytam dzisiejszą Ewangelię to z przerażeniem zauważam, jak wiele jest ich we mnie.
Zawsze widziałem jakieś swoje grzechy. Wydawało mi się, że w ogólnym rozrachunku nie jest jednak źle. Że fundamenty są zdrowe. Ale dziś, gdy słyszę o konieczności wzięcia krzyża, takiego zaciśnięcia zębów, by być takim jak Ty, moja pewność siebie mocno osłabła. Przecież nie jest aż tak ważne, że nie popełniam tak wielu wyraźnych grzechów. Ważne też, ile dobra zaniedbuję…
Nie chcę swojego krzyża. Krzyża posłuszeństwa Ojcu w każdej sprawie, krzyża autentycznej miłości bliźniego. Boję się, że będzie dla mnie zbyt trudny. Ale jeśli inaczej nie można. Co właściwie mam do stracenia?
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.