Coś nie tak (2 Sm 5,1-3; Ps 122; Kol 1,12-20; Mk 11,10; Łk 23,35-43)
Oglądam w Internecie wizerunki Chrystusa Króla. Dużo ich. Oglądam i czuje, że coś jest nie tak. Na żadnym z nich Jezus nie jest ukrzyżowany. Są albo przesłodzone albo triumfalistyczne. Na niektórych pojawia się symbol krzyża, ale raczej jako dodatek, niż symbol królewskiej władzy Bożego Syna.
„Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Te słowa padły, gdy Chrystus wisiał na krzyżu. I padła na nie królewska, pełna rzeczywistej władzy odpowiedź „Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju”.
Wizerunki Chrystusa Króla często pokazują nasze ludzkie, błędne rozumienie Jego władzy i samej władzy. Na obrazach najczęściej widzimy typowego ziemskiego władcę. Błąd. Jezus nie jest tylko królem jakiegoś kawałka ziemi. Nie jest królem tylko ziemskiego globu. Jest Królem Wszechświata. Całego.
I drugi błąd. Władza to służba. A na dużej części wizerunków Chrystusa Króla pomylona została z panowaniem, ze splendorami, z przywilejami. „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” – powiedział Jezus. Dlatego w uroczystość Chrystusa Króla słyszymy w Ewangelii o Jezusie wiszącym na krzyżu.
Coś dla siebie (Dn 1,1-6.8-20; Ps: Dn 3,52.53b.54a.55ab.56; Mt 24,42a.44; Łk 21,1-4)
Nie ma co udawać. Nie potrafię tak, jak ewangeliczna wdowa, oddać Bogu wszystkiego, co mam. Za zdroworozsądkowe uważam zostawienie „na boku” jakiegoś zabezpieczenia dla siebie. Na wypadek, gdyby Bóg mnie zawiódł.
Jak śmiem w ten sposób myśleć o Bogu? Czy dotychczas kiedykolwiek mnie zawiódł? Nie, ale przecież nigdy nic nie wiadomo…
Wiadomo. Bóg nie zawodzi. Nigdy. Wiem to, a jednak nie potrafię Mu zaufać. Dlaczego nie potrafię zostawić wszystkiego i pójść za Jezusem? Wciąż szukam odpowiedzi na to pytanie. Może mam za dużo? Wdowa miała tylko jeden grosz i bez oporów wrzuciła go świątynnej skarbony. Ja mam znacznie więcej niż jeden grosz. I mnóstwo celów, na które zamierzam te moje liczne grosze przeznaczyć. I wcale nie tylko na swoje potrzeby. Są przecież ludzie, o których muszę dbać.
Całkowite oddanie się w ręce Boga wydaje się szaleństwem. Ale nim nie jest. Szaleństwem jest nieufność wobec Boga.
Coś na przyszłość (Dn 2,31-45; Ps: Dn 3,57-58a.59a.60a.61a.62a.63a; Ap 2,10c; Łk 21,5-11)
Na co dzień żyjemy tak, jakby świat miał trwać wiecznie. Ba, na co dzień wielu z nas żyje tak, jakbyśmy nigdy nie mieli umrzeć. Nie jacyś poganie, ateiści, ale my, katolicy, chodzący co niedziela do kościoła, modlący się rano i wieczorem, starający się żyć zgodnie z przykazaniem miłości Boga i bliźniego oraz z Dekalogiem.
Czy to, że nie chodzimy po ulicach powtarzając jak w starodawnych opisach „memento mori”, czyli „pamiętaj o śmierci”, oznacza, że marni z nas katolicy? Czy to, że nie myślimy nieustannie o końcu świata, przekreśla nas jako uczniów Jezusa Chrystusa?
Nie da się łatwo odpowiedzieć na te pytania. Ponieważ odpowiedź zależy od tego, dlaczego tak postępujemy. Czy z powodu wiary, że włos z głowy nam nie z zginie, czy z powodu lekceważenia Boga.
Chrystus zapowiadając przerażające wydarzenia wcale nie chce wszystkich przestraszyć. W każdych czasach tego typu zdarzenia są dla ludzi ostrzeżeniem, są przypomnieniem, że ziemska rzeczywistość jest przemijająca, że ziemia nie jest ostatecznym i bezpiecznym schronieniem dla ludzkości. Że nasza przyszłość zrealizuje się gdzie indziej. Wieczna przyszłość.
Coś na odwagę (Dn 5,1-6.13-14.16-17.23-28; Ps: Dn 3,64a.65a.66a.67a.68a.6ga.70ab; Ap 2,10c; Łk 21,12-19)
Chrześcijaństwo jest najokrutniej prześladowaną i dyskryminowaną religią na świecie. Co roku życie za wiarę oddaje 170 tys. chrześcijan. Wyznawcy Chrystusa są mordowani i szykanowani m.in. w państwach Afryki, Turcji, Pakistanie, Iraku, Chinach, Wietnamie, na Kubie.
O dramatycznej sytuacji chrześcijan mówi raport „Prześladowani i zapomniani”, przygotowany przez organizację Pomoc Kościołowi w Potrzebie i niedawno opublikowany. „Chrześcijanie są traktowani jako ci, w których los niemal wpisane jest oddawanie życia za wiarę. Musimy pamiętać o tym, że jeszcze 4 lata temu w Sudanie krzyżowano chrześcijan po to tylko, jak cynicznie mówiono, aby mogli umierać tak, jak umierał ich Założyciel” – tak powiedział dyrektor polskiej sekcji Kirche In Not ks. Waldemar Cisło.
Warto pamiętać o dawnych i współczesnych prześladowaniach chrześcijan nie po to, aby trwać w atmosferze cierpiętnictwa, lecz po to, aby nieustannie uświadamiać sobie, że wyznawca Chrystusa musi być na prześladowania przygotowany, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i skąd nadejdą. I jaką postać przyjmą. Bywa, że prześladowania pojawiają się w przewrotnej formie pod hasłami wolności i odrzucania wszelkich ograniczeń. Bywa, że tak jak zapowiedział Jezus, najbliżsi ludzie, próbują przeszkadzać w wyznawaniu wiary.
Chrystus mówi, że nie powinniśmy się bać. Wszelkie prześladowania – i te brutalne, odgórne, i te niby łagodne, a w rzeczywistości nie mniej bolesne – są przecież okazją do dawania świadectwa.
Coś pewnego (1 Mch 4,36-37.52-59; Ps: 1 Krn 29,10-11abc.11d-12; J 10,27; Łk 19,45-48)
Ci, którzy zbyt głęboko jak na dzisiejsze czasy wierzą w powtórne przyjście Jezusa na ziemię szybko dorabiają się etykietki sekciarzy albo co najmniej ludzi niezrównoważonych. Pierwsi chrześcijanie bardzo usilnie oczekiwali rychłego powrotu Chrystusa. Można powiedzieć, że żyli tak, jakby miał przyjść już jutro, a może nawet dziś.
Upływ czasu i przedłużające się oczekiwanie spowodowało, że nauczyliśmy się traktować Paruzję jako zdarzenie tak odległe, iż nie musimy się nim za bardzo przejmować. I – głupio to przyznać – nie rozpatrujemy jej w kategoriach wydarzeń, do których warto się przygotowywać. Mam wrażenie, że wielu wypełniając ankietę, w której znalazłoby się pytanie o oczekiwanie na powtórne przyjście Jezusa, napisałoby „nie dotyczy”. Podejrzewam, że mam duże szanse znaleźć się w tej grupie.
A przecież to, że Chrystus przyjdzie powtórnie, jest pewne. Pewne tak, jak to, że istnieje świat, że my na nim żyjemy, że zostaliśmy zbawieni. Jeśli chodzi o przyszłość, to właściwie nie przychodzi mi do głowy nic bardziej pewnego.
Coś do przemyślenia (Rz 10,9-18; Ps 19; Mt 4,19; Mt 4,18-22)
„Pójdź za Mną”. Tak mówi Jezus. Krótko, węzłowato. Bez długich negocjacji, namawiania, przekonywania. Trudno powiedzieć, czy to bardziej polecenie czy propozycja. Andrzej i Piotr mieli szczęście, bo oprócz tych trzech słów usłyszeli jeszcze obietnicę – „Uczynię was rybakami ludzi”. Ale to nie zmienia istoty sposobu, w jaki odbywa się powołanie.
Andrzej i Piotr nie zastanawiali się długo. Nie rozważali wszelkich za i przeciw, korzyści i zagrożeń. „Natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”. To „natychmiast” jest niepokojące. Podobnie szli za Jezusem inni przez Niego powołani. Od razu. A jeśli ktoś próbował dyskutować i prosił o czas na zwłokę, spotykał się czasami z bardzo ostrą reakcją Chrystusa.
W biznesie bardzo często sukces odnosi się dzięki temu, że potrafi się błyskawicznie wykorzystać nadarzająca się okazję. Jezusowe „Pójdź za Mną” to okazja zupełnie wyjątkowa. I pełna gwarancja sukcesu.
Muszę to sobie przemyśleć. Natychmiast.
Coś czujnego (Dn 7,15-27; Ps: Dn 3,83-84a.85a.86a.87a.56; Łk 21,36; Łk 21,34-36)
Znam to z własnego doświadczenia. Długie czekanie nie tylko nuży. Długie czekanie nie tylko zniechęca i denerwuje. Długie czekanie osłabia czujność.
Generalnie, jak chyba większość ludzi, nie lubię czekać. Na przykład u lekarza. Albo w urzędzie. Zdarzyło mi się kiedyś – w czasie, gdy moje życie wypełnione było spiętrzającymi się troskami i problemami - zasnąć na ławce w urzędzie. No i kolejka mi przepadła. Nikt z tych, którzy czekali razem ze mną, mnie nie obudził. Wykorzystali mój sen, moje zmęczenie, mój nadmiar trosk, żeby szybciej załatwić swoje sprawy. Przebudzenie nie było miłe. Oj nie. A potem trzeba było wielu próśb, żeby następni czekający mnie wpuścili przed oblicze urzędniczki.
„Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask… Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie” – przestrzega Jezus.
I jeszcze jedno. Łapię się na tym, że mylę czujność z lękiem i obawą. One nie ułatwiają czuwania. Przestraszony łatwiej wpada w potrzask.