Uratowani (Lb 21,4-9; Flp 2,6-11; J 3,13-17)Istnieje pokusa podchodzenia do wszystkiego w wierze intelektualnie – jakiegoś zbytniego wychylenia w stronę analiz, syntez, potęgi samoświadomości... Jakiejś niechęci do tego, co łączy się z emocjami, uczuciami – strach, że nie będziemy umieli nad nimi zapanować, że zamiast silni okażemy się żałośni i słabi... A jednak, jeśli doświadczyliśmy na własnej skórze zła – albo raczej: jeżeli upadliśmy i rozumiemy głębię swojego upadku, rozum nam już nie wystarczy. Nie chodzi o to, by w pobożności poprzestać na uczuciach i emocjach czy sprowadzać żal za grzechy do sentymentalnych nastrojów. Świadomość własnej grzeszności dotyka nas jednak znacznie głębiej niż tylko intelektualnie, poszerza nasze widzenie świata i siebie samych. Nagle „płakanie żywymi łzami” nad własnym upadkiem nie wydaje się już wymysłem autorów pobożnych czytanek dla prostaczków.
Słyszymy dzisiaj: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.”. Nie da się, sądzę, zrozumieć tych słów bez wewnętrznego poruszenia, ogarniającego nie tylko nasz intelekt, ale i najgłębsze emocje. Tu jest wszystko: przejmująca świadomość, że mogliśmy zginać, ale zostaliśmy ocaleni, możemy zostać ocaleni; rozpacz tych, co zasłużyli na potępienie i nadzieja, że Bóg nie pozwoli nam zginąć.
Z powrotem do raju (Hbr 5,7-9; J 19,25-27)Dziwne słowa: „A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał”. Być może już się przyzwyczailiśmy do takiego określania Chrystusa – czcimy w nim Króla Wszechświata i nazywamy Sługą Pańskim, nie dostrzegając, jaka przepaść jest między tymi sformułowaniami. Syn jest przecież tym, który ma wszystko – to dziedzic. Poddanie, jakiś niedostatek – czyli wymóg posłuszeństwa i cierpienie – łączy się z kondycją niewolnika czy sługi. W osobie Jezusa, Boga i Człowieka, te dwie kategorie się łączą: królowanie i poddanie, władza i posłuszeństwo. Dodajmy: łączą się ze względu na nas, jak czytamy: „gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają”.
Być podobnym do Jezusa to nie znaczy sięgać po władzę. To nie znaczy wskazywać innym, gdzie ich miejsce, ani uważać się za „bardziej...” i „więcej..” niż inni. To znaczy: przyjąć cierpienie, którego nie możemy uniknąć, w duchu posłuszeństwa. Jeżeli mamy królować – to dopiero później, z Bogiem. Jeśli zostaniemy wywyższeni – to dopiero potem, z Nim. Musimy odbyć tę drogę w odwrotnym kierunku: On był Synem, a się uniżył, my zaś dzięki dobrowolnie zaakceptowanemu uniżeniu, zostajemy uznani za dziedziców.
Funkcje życiowe (1 Kor 12,12-14.27-31; Łk 7,11-17)Opisując koryncką wspólnotę chrześcijan, Paweł stawia ciąg retorycznych pytań: „Czyż wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokują? Czy wszyscy są nauczycielami? Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć?”. Nie, nie wszyscy – nie było by to ani sensowne, ani potrzebne, ani nawet możliwe zważywszy, jak różni są poszczególni ludzie, jak różne mają predyspozycje i zdolności. Nie jesteśmy tacy sami, wszyscy nie mogą robić tego samego – te zasady wydają się logiczne, aktualne i dzisiaj. Można je ująć także pozytywnie: jesteśmy różni, więc jako chrześcijanie musimy czynić różne rzeczy dla rozwoju Kościoła, każdy na swój sposób.
Odnaleźć tę własną drogę zapewne nie jest łatwo. Mamy kochać siebie i bliźnich, starać się o wspólne dobro, spełniać obowiązki... – podanie ogólnych wskazówek jest stosunkowo proste. Warto jednak, przynajmniej niekiedy, postawić pytanie, jakie jest moje miejsce w Kościele? Co – ja jako ja – mogę w nim, dla niego zrobić? Jako jeden z członków ciała – Kościoła – mam budować go w jedności z innymi. Co to oznacza konkretnie, praktycznie w kontekście mojego życia, posiadanych uzdolnień, obecnych czasów?
Kompas (1 Kor 12,31-13,13; Łk 7,31-35)Hymn o miłości z Pierwszego Listu do Koryntian – jeden z najbardziej znanych fragmentów Pisma Świętego. Być może dlatego, że taki piękny; być może dlatego, że wszyscy tęsknimy za miłością, chcemy być kochani, chcemy kochać. Paweł nie podejmuje tematu miłości w kontekście małżeństwa czy rodzicielstwa, ale nawiązuje do niej, pisząc o wspólnocie Kościoła – w której jedni są apostołami, inni prorokami, jeszcze inni mają dar czynienia cudów. Wskazuje na to, co ma cechować wszystkich chrześcijan, kimkolwiek by w Kościele byli, jakiekolwiek posiadają dary. Pisze o „doskonalszej drodze”, bowiem miłość nie jest „jak proroctwa, które się skończą, albo jak dar języków, który zniknie, lub jak wiedza, której zabraknie”.
Prawdopodobnie wiemy, co to bezradność: cokolwiek robimy jako chrześcijanie, w końcu okazujemy się za słabi, zbyt mali. Nasza pobożność, aktywność, zaangażowanie, głębia wiary nie wytrzymują próby czasu, okoliczności okazują się zbyt skomplikowane, zło zbyt potężne. Hymn o miłości jest odpowiedzią na takie sytuacje. Nie w sensie wysoko postawionej poprzeczki, wzniosłego celu, do którego mamy dążyć. Raczej – bardziej fundamentalnie – w sensie podstawowej, rządzącej naszym życiem zasady. To jak, jakby posiadać wewnętrzny kompas: gdziekolwiek jesteśmy, w którąkolwiek zwrócimy się stronę, ciążymy ku miłości, zaświadczamy o niej. Czasem w sensie wskazania na dotkliwy jej brak, to prawda. Jesteśmy jednak stworzeniami Trójjedynego Boga – Miłości. Nie ma więc dla nas innej drogi, innej możliwości.
Uczniowie (Mdr 4,7-15; Łk 2,41-52)Fragment Księgi Mądrości: „Starość jest czcigodna nie przez długowieczność i liczbą lat się jej nie mierzy: sędziwością u ludzi jest mądrość, a miarą starości – życie nieskalane”. I scena odnalezienia dwunastoletniego Jezusa w świątyni, „gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania”. Wnioski? Najprostszy ten chyba: wiek nie jest przeszkodą, aby zdobywać mądrość. Nie zwalnia z tego starość, nie rozgrzesza z głupoty młodość. Mądrość – nie wykształcenie ani wiedza (choć i one w zdobyciu mądrości nie przeszkadzają) – jest tu ukazana jako mądrość Boża, otrzymywana przez poznawanie Jego praw i przejawiająca się w nieskalanym życiu.
Jakich mamy nauczycieli? Czy znamy jakiegoś „uczonego w Piśmie”, którego możemy posłuchać, zadać pytania? Wydawałoby się, ze nic prostszego: mamy świętych, mamy ludzi godnych szacunku w swoich parafiach i wspólnotach, mamy książki i czasopisma, katolickie portale i rozgłośnie. Mamy w końcu otwarte kościoły, Boga w tabernakulum. Czy jednak umiemy się uczyć? To wymaga pokory, świadomości, że czegoś nie wiem, nie potrafię. Samozaparcia, by wytrwać w nauce. Wiedzy, że warto. Jak radził kiedyś Stanisław Jerzy Lec w jednym z aforyzmów: „Bądźcie samoukami. Nie czekajcie, aż nauczy was życie”.
Odwagi! (1 Kor 15,12-20; Łk 8,1-3)Zaskakująca teza: „Chrześcijanie to ludzie najbardziej godni politowania”. No, może nie tak bardzo zaskakująca – wielu i dziś, i w przeszłości tak na nas patrzy, choć z różnych powodów. Czasem chrześcijan uznaje się za słabeuszy, którzy nie potrafią zmierzyć się z życiem i szukają nie wiadomo czego w jakimś „niebie”. Czasem uznaje się ich za dewotów: złożone dla pozoru rączki, złocone kościoły, ale brak miłosierdzia, stosy dla myślących inaczej. Jeszcze inni widzą w nich naiwnych, oderwanych od rzeczywistości, zacofanych i głupich po prostu.
Św. Paweł twierdzi: Tak, chrześcijanie to ludzie najbardziej na ziemi godni politowania, jeśli ten, w kogo wierzą, ich okłamał. To już nie zarzut słabości, dewocji czy zacofania. Paweł jest realistą, wskazuje na coś bardziej fundamentalnego. Zmartwychwstanie ostatecznie potwierdza, że Jezus miał racje, ogłaszając się Mesjaszem, Zbawcą. Jeśli ono jest nieprawdą, fikcją, pobożnym życzeniem – wszystko się wali.
Chrześcijaństwo nie jest ucieczką od pytań czy od rozumu. Ono wymaga dojrzałości i odwagi. Bo tylko tacy ludzie mogą postawić wszystko na jedną kartę. Jeśli się mylimy, wierząc Chrystusowi, starając się postępować według Jego wskazań – przegraliśmy na całej linii, i dziś, i po śmierci. Co jednak, jeśli mamy rację? Kto wtedy godny jest litości?
Siewca (1 Kor 15,35-37.42-49; Łk 8,4-15)„Siewca wyszedł siać ziarno”... Kiedy słyszymy te słowa, w głowach wielu z nas od razu pojawia się tabelka, czytanka z podziałem na role. Wszystko – a raczej wszyscy – zostają sklasyfikowani i wpisani w odpowiednie rubryki. Ten jako ziemia skalista, ta jako żyzna, ci jako ziemia przy drodze, tamci jako pełna cierni. Siebie najpewniej tez potrafimy gdzieś umieścić – najczęściej chyba trochę tu, trochę tam, zależnie od okoliczności. Tu jednak nie idzie chyba o klasyfikacje i podziały, choćby najsłuszniejsze, ale o przemianę. O to, cośmy otrzymali: obecność Boga, Jego słowo dla nas.
Tak wiem, w ten sposób kończy się większość rozważań: „...lecz bądźmy ziemią żyzną, która wydaje plon stokrotny”. To ważne, ale... może nie najważniejsze? Albo przynajmniej: nie tylko to jest ważne?
Ważna jest także nadzieja, że Bóg nie przestaje siać. Że ciągle jest wśród nas, przy nas. Że wystarczy wyciągnąć ręce, otworzyć uszy, aby napełniły się ziarnem, Jego słowem.