Ewangelia i gwiazdy (Jr 23,1-6; Ps 23; Ef 2,13-18; Mk 6,30-34)Niektórzy „lepsi” mówili o nich, że są z marginesu. Bywali prostaccy, wulgarni i bezczelni. Niewiele przeczytali książek, a do teatru czy opery raczej nie chadzali. Nie potrafili dyskutować na górnolotne tematy i nie zdobywali laurów w przedmiotowych olimpiadach. A jednak często okazywali się zadziwiająco szlachetni. Znacznie bardziej niż ci, których im stawiano za wzór. Nie chowali urazy, potrafili odpuścić, kiedy przeciwnik już był pokonany. I pokazywali jacy są piękni, wewnętrznie piękni, kiedy z pięknem się spotykali.
W każdych czasach żyją tacy pasterze, którzy – jak mówił Jeremiasz – bardziej niż owce, wolą paść samych siebie. Jak kiedyś Jezus, tak dziś Jego uczniowie, muszą litować się nad ludzkim zagubieniem. Nie obrażać się czy zamykać w gronie sobie podobnych. Raczej odważnie wychodzić do inaczej myślących i – jak mówi piosenka – przywracać im światło gwiazd. Przecież jeśli ktoś nie zachwycił się gwiaździsta nocą, nie wie co to prawdziwe piękno. Jeśli nie spotkał Jezusa, nie może rozumieć ideałów Ewangelii…
Tyle wystarczy (Wj 14,5-9a.10-18; Ps: Wj 15; Mt 12,38-42)Rozumiem tych, którzy nie są skorzy do uwierzenia na słowo. Same zapewnienia świadków sprzed dwóch tysięcy lat to trochę za mało. Ludzie oszukują, ulegają złudzeniom albo dają się wprowadzić w błąd. Czasem samemu diabłu. Serce dręczone pytaniem o sens wiary nieraz szuka znaku. Takiego, który pozwoliłby odetchnąć z ulgą, że pokładane w Chrystusie nadzieje nie są płonne.
Ale jest w szukaniu znaków jakaś granica przyzwoitości. Nie można od Boga żądać, by na każde zawołanie udowadniał swoje istnienie. Faryzeuszom i uczonym w Piśmie, prócz wielu cudów dał Jezus jeden, bardzo czytelny znak: powstał z martwych. To powinno ich przekonać.
Ja też widziałem, słyszałem i dotykałem; doświadczałem na własnej skórze wszechmocy Bożej. Mógłbym oczywiście po latach wszystko tłumaczyć zbiegiem okoliczności czy duchową egzaltacją młodości. Ale o byłoby niewdzięcznością. Widziałem mniejsze i większe znaki. Gdybym żądał więcej, byłby zwykłym niedowiarkiem…
Tęsknota (Wj 14,21 - 15,1; Ps: Wj 15; Mt 12,46-50)Czy pełnię wolę Boga? Wiem, że na tyle, na ile realizuję Jego naukę. Wiem, że powinienem żyć, tak jak Jezus żyłby na moim miejscu. Pytanie tylko, czy gdyby On był na moim miejscu, nie zmieniłby wszystkiego? Jakimś jednym radykalnym pociągnięciem? Przecież w ustabilizowanym życiu tak łatwo o kompromisy, zgodę na niesprawiedliwość, drobne nieuczciwości. Tak łatwo Ewangelię pomylić ze swoim przyzwyczajeniem…
A przecież chciałbym, by Jezus mógł kiedyś powiedzieć o mnie, że jestem Jego bratem…
Potężniejsza niż śmierć? (PnP 8,6-7 [2 Kor 5,14-17]; Ps 63; J 20,1.11-18 )„Jak śmierć potężna jest miłość… Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki”. A mnie się wydaje, że często gasi ją czas i przemijanie. Zostają wzajemne pretensje, zawód, niespełnione nadzieje. I oczekiwanie czegoś więcej. Ale najbardziej boli, że choćby udało się jej przetrwać wszystkie burze, kiedyś jej koniec przypieczętuje śmierć…
Czy Maria Magdalena kochała Jezusa? Tak jak kobieta kocha mężczyznę? Nie wiem. Ale ich spotkanie w ogrodzie w poranek zmartwychwstania uzmysławia mi, że miłość jest jednak potężniejsza od śmierci. Ufam, że uszlachetniona będzie trwała także w wieczności. Czy zdoła nas, słabych ludzi, uratować od śmierci wiecznej? Jeśli ma trwać, a szczęście w niebie ma być prawdziwe, a nie być radością staruszka, któremu odebrało pamięć… To mogę mieć taką nadzieję…
We mnie żyje Chrystus (Ga 2,19-20; Ps 16; J 15,1-8)„Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie”
Czy moje życie jest życiem wiary w Syna Bożego? To nie jest łatwe pytanie. Z jednej strony poczuwam się do bycie Jego uczniem. Z drugiej zastanawiam się, na ile naprawdę żyję wiarą, a nie tylko wynikającymi z przyzwyczajenia wyobrażeniami na jej temat. Chętnie wytykam palcami, gdy widzę nieewangeliczne postawy wokół siebie. Tylko czy potrafię dobrze ocenić samego siebie?
Trwać w Chrystusie, jak w winnym krzewie, znaczy, między innymi, ciągle pozwalać się Mu kształtować. To trudne, gdy się już przywykło…
Pomogłem ci (Wj 19,17; 20,1-17; Ps 19; Mt 13,18-23)„Ja jestem Pan, twój Bóg, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”…
Zawierali przymierze nie z bogiem malowanym, „który miałby oczy a nie widział i uszy a nie słyszał”, ale z tym, który pomógł im, gdy nie mieli żadnych szans. Mógł żądać, a On zawarł układ: będę się wami dalej opiekował, ale wy będziecie przestrzegać Mojego prawa. Mądrego i dobrego prawa. Kto by takiego układu nie chciał?
Bóg jest także moim dobrodziejem. Nie tylko dał mi życie. Wiele razy o coś Go prosiłem. O rzeczy większe i mniejsze. Czasem było jak chciałem, czasem inaczej. Myślę, że zawsze lepiej. A On chce mi dać jeszcze więcej. Chce dać mi życie wieczne. Mam tylko wierzyć w Niego i kroczyć Jego śladami. Czy to nie korzystny układ?
Skarb w byle czym (2 Kor 4,7-15; Ps 116b; Mt 20, 20-28)Nie sądzę, by jakaś monstrancja mogła przyćmić Tego, który jest w niej wystawiony. Nawet jeśli zestawić misterne i kosztowne ozdoby z prostotą znaku Chleba. Ale myślę, że Jezusa może czasem przyćmić drugi człowiek. Nie tylko wtedy, gdy zasłania Jezusa. Także wtedy, gdy niby pokazując na Niego, za bardzo przyciąga wzrok. Gdy jest doskonały, piękny, szlachetny, a nie potrafi być mało zauważalny…
Nosimy ten skarb w naczyniach glinianych, mówił św. Paweł, aby z Boga była ta przeogromna moc, nie z nas. Z czasem w apostolskiej pracy coraz trudniej zapomnieć o uznaniu, pochwałach i zaszczytach. Chciałoby się błyszczeć. A przecież nie o to chodzi. Skarbem jest ten, którego noszę w sobie. To On ma błyszczeć, olśniewać i zachwycać…