Szaweł usiłował w Prawie znaleźć usprawiedliwienie i osiągnąć doskonałość. I do czego doszedł? Stał się mordercą. Bez stawania w prawdzie, że jestem grzesznikiem, i drugiej: „Pan Bóg kocha grzesznika”, zginę.
I wtedy Ojciec, choć Jarosz, zaczął rzucać „mięsem”…
– Nie. Już wiedziałem, że przegrałem. Byłem malutki. Jasna Góra powiedziała: nie pomożemy ci, bo mamy swoje wydatki. Poprosiłem ludzi: jeśli możecie, pomóżcie. I pomogli. Uratowali tę sytuację. Gdy przychodzili do mnie biedni, reagowałem jak osa. W pewnym momencie jednak powiedziałem: Panie Jezu, czy to są moi biedni? Czy ja jestem ich matką karmicielką? Dam to, co będzie w skarbonce dla ubogich. Kiedyś przyszedł jakiś biedak. Powiedziałem: mogę ci dać tylko bułę z masłem i parówkę. Ale chodźmy na dół, tam jest skarbonka dla ubogich. Może coś się znajdzie? Nie wierzyłem w to, bo zawsze na dnie leżały tylko drobne. Otwieram, a tam pełno banknotów. Zatkało mnie. Dałem wszystkie temu biedakowi, ale w głębi ducha pomyślałem: że też, cholera, sam nie zobaczyłem pierwszy (śmiech). Zobaczyłem wtedy gorszą rzecz: to ja chciałem pomóc temu biedakowi. Chciałem się sam nawrócić, rzucić palenie, przestać pożądliwie patrzeć na kobiety. Wszystko chciałem zrobić sam.
Dziś wiem, że jestem grzesznikiem. Jeśli nie grzeszę, to tylko dzięki łasce Bożej. Starszy ode mnie współbrat mówił mi: Słuchaj, mnie to Pan Bóg musi czterema aniołami za uszy trzymać, abym nie nagrzeszył. Bo ja jestem w stanie wyciąć Mu każdy numer!
Kiedyś, gdy miałem 25 lat kapłaństwa, urządziłem wielką Mszę dziękczynną, w czasie której chlubiłem się, że nie kradnę, nie mam dzieci, nie zdefraudowałem żadnej kasy. Podszedł do mnie Augustyn Pelanowski i rzucił: Zrobiłeś niezłą imprezę faryzeusza, który przychodzi do świątyni i dziękuje za to, że nie jest taki jak grzesznik. Przestraszyłem się: Augustyn, to co ja mam teraz z tym zrobić? Powiedział mi: powtarzaj sobie: nikt nie jest gorszy ode mnie. I tak chodziłem i powtarzałem.
Pomogło?
– Na dłuższą metę tak. Czasem mną zatrzęsło, gdy zacząłem sobie przymierzać do tych słów moich wrogów, którym i dziś chętnie bym nakopał, ale Jezus mi nie pozwala (śmiech). Jak to: nie są ode mnie gorsi? Nie są.
Kolekcjonujemy dobre uczynki. Podchodzimy do Boga z bezczelnym pytaniem biblijnego młodzieńca: Co jeszcze dobrego uczynić, aby wejść do nieba? Jezus pytając go, czy przestrzega przykazań, wymienia tylko te, które… dotyczą człowieka. Facet był w porządku: nie kradł, nie cudzołożył, nie zabijał...
– Mnie pociesza to, że Jezus spojrzał na niego z miłością. Ta przypowieść jest dla mnie ratunkiem. Widzę swą słabość. Już nie potrafię udzielać rad. Nie jadę na rekolekcje z planem, co mam robić. Próbuję się modlić o to, by Bóg je poprowadził. Układam tylko program pierwszej konferencji, a potem czekam. Nie moralizuję. Kiedyś słyszałem taką kłopotliwą rozmowę. Spowiadał przygłuchy ksiądz. Słyszę z daleka: – „Nie chodzę do kościoła. – No to chodź! – Nie modlę się. – No to się módl! – Przeklinam. – No to nie klnij! Trzy Zdrowaś Maryjo i Ojcze nasz”. Myślę: Kurcze, pomoże mu ta spowiedź…