Czwartek
Święci? Ja mam Jezusa
Andrzej Macura
Święty Antonii pomaga znaleźć to, co się zgubiło, Krzysztof chroni kierowców, a Juda Tadeusz pomoże, gdy świat wydaje się walić na głowę. Taką tradycję z pokolenia na pokolenie przekazują sobie pobożni chrześcijanie. Inny jest święty od epilepsji, inny od czyraków, a jeszcze od inny chorób gardła. Czy to nie zabobon? Jeden Bóg znający ludzkie serca mógłby więcej na ten temat powiedzieć. Światli chrześcijanie na takie formy pobożności nieraz się oburzają, twierdząc, że skoro mają samego Jezusa, żadni pośrednicy nie są im potrzebni.
A mnie się wydaje, że zbyt blisko takiej postawie do pychy, która każe wynosić się ponad innych. Nawet jeśli mogę nazywać się przyjacielem Chrystusa, nie jestem przecież wyjątkiem. On takich przyjaciół ma wielu. I chyba nie bardzo by chciał, byśmy na siebie patrzyli krzywym okiem. Wszyscy wszak jesteśmy braćmi i siostrami.
„Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2), napisał niegdyś święty Paweł. Jeśli wierzę, że śmierć jest tylko przejściem do nowego życia, że na końcu czasów wszystkich nas czeka zmartwychwstanie, to nie powinienem z tego nakazu wyłączać tych, którzy poprzedzili mnie na drodze do domu Ojca. Niebo nie może być rajem samolubów upajających się własnym szczęściem. Wszak jest zgromadzeniem tych, którzy wydoskonalili się w miłości. Oglądając Boga twarzą w twarz są Jego przyjaciółmi, a nie rywalami. I na pewno mogą pomóc nam nieść nasze ciężary…