To Bóg. Tutaj? Na dnie? Tak, bo „gdy my nie jesteśmy wierni, On wiary dochowuje na wieki, bo nie może zaprzeć się samego siebie” (2 Tym 2,13).
Katastrofa moralna
Bywa też inaczej. Na styku pogodnego nieba wiary i pogodnego pastwiska Bożej miłości pojawia się uchylona furtka, przez którą można wyjrzeć. Otwierająca się za nią przestrzeń kusi wolnością, mami kolorowymi kwiatami wielorakich przyjemności, obiecuje łatwiejsze życie. Więc na początku jest ciekawość zakazanego owocu. W dodatku znajdująca się w pobliżu ciągle otwarta furtka daje gwarancję, że zawsze można wrócić, zaspokoiwszy pierwszą ciekawość. Ale wychodzący nie wie jeszcze, że człowiekowi łatwiej jest czynić zło, którego nie chce, aniżeli dobro, którego chce (por. Rz. 7,19). Rozkosz, doświadczana przy spożywaniu zakazanego owocu wywołuje pragnienie jeszcze większych wrażeń, człowiek zapomina, skąd wyszedł. Furtka coraz dalej, a mamiąca rozkoszą łąka powoli staje się bagnem. To, co dawało poczucie wolności, krępuje, zniewala i dusi. Bagno wciąga. I gdy wydaje się, że to już koniec, nagle pod nogami pojawia się twardy grunt. Nie, to nie beton. To Bóg. Tutaj? Na dnie? Tak, bo „gdy my nie jesteśmy wierni, On wiary dochowuje na wieki, bo nie może zaprzeć się samego siebie” (2 Tym 2,13). To jest drugi moment, gdy ma się ochotę powiedzieć: popatrz, jaka piękna katastrofa.
Kryzys wzrostu
Nie każde niebo płonie i nie każdy da się omamić zapachami łąki wolności. Ale chyba każdy, kto zapragnął żyć według Ducha przeżywa takie chwile, kiedy wydaje się, że zostały wyczerpane wszystkie możliwości. Przychodzi znużenie, męczy modlitwa, serce jak wypalony dzban nie potrafi już promieniować wdzięcznością, nie widać żadnych postępów w miłości. Coraz częściej pojawia się pytanie o wiarę. Czasem trzeba wielu lat trwania mimo wszystko, by odkryć, że nic „nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,39).
Albo inaczej. Jak u tego bogacza z przypowieści przychodzi chwila zadowolenia z siebie. Wydaje się, że już nic więcej nie trzeba. Aż przychodzi moment, gdy z nową siłą ktoś odkrywa wezwanie. „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych” (Ef 5,14). Więc zawaliło się wszystko? Nie, to tylko przejście, kolejny krok, szczebel wyżej. Bo „nie zabraknie przestrzeni dla tego, który biegnie do Pana” (Hermas, Pasterz). To jest trzeci moment, gdy ma się ochotę powiedzieć: popatrz, jaka piękna katastrofa.
Jeden spada z konia, widzi światło i słyszy głos. Inny szuka po omacku. Gdy ktoś rozpaczliwie woła na dnie, drugi przeżywa kryzys wzrostu. Nie ważne jak i gdzie. Ważne, że każdy ma szansę na swój Damaszek. Że Bóg każdemu daje łaskę pięknej katastrofy.