Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »O mówieniu w kółko tego samego, opętanych kotach i strażackich syrenach z o. Stanisławem Jaroszem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.
ks. Tomasz Jaklewicz: „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii” – napisał św. Paweł. Przeraził się Ojciec kiedyś tym „biada”?
o. Stanisław Jarosz: – Te słowa dotarły do mnie dość późno. Kiedy wchodziłem w kapłaństwo, to chciałem przede wszystkim spowiadać, i do dziś lubię to robić. Ale powoli docierało do mnie to, co napisał św. Paweł: „Nie posłał mnie Pan, żebym chrzcił, tylko głosił Ewangelię”. To się zrodziło w latach dziewięćdziesiątych, to był czas mojego drugiego nawracania się. Wszedłem na Drogę Neokatechumenalną i to otwarło mi oczy. Zrozumiałem, że głoszenie Ewangelii to jest pierwsza rzecz, do której Pan Bóg wzywa. Chciałem głosić Dobrą Nowinę, ale kerygmatycznie.
Głosić kerygmatycznie, czyli jak?
– Zobaczyłem, że moralizowanie typu „chodźcie do kościoła”, „módlcie się”, „róbcie to czy tamto” nie działa ani na mnie, ani na innych. Kiedyś w Warszawie po jakiejś homilii przyszedł do mnie człowiek, przedstawił się, wymienił wszystkie swoje tytuły: członek Polskiej Akademii Nauk, szef katedry polonistyki na uniwersytecie, członek szacownych komisji językowych itd. Pomyślałem sobie: „No, ten mi teraz da, ale Bogu dzięki, przynajmniej prawdę powie”. I powiedział mi tak: „Niech ojciec nie sili się na górnolotne słowa, bo ojciec ma dar mówienia obrazowego. Zamiast układać definicje, lepiej jest namalować obraz”. W tym samym czasie był w Warszawie o. Augustyn Pelanowski, człowiek uzdolniony plastycznie. I on mi powiedział to samo, że mam mówić obrazem, wprost, że to ma być Dobra Nowina.
Ale czym jest właściwie ta Dobra Nowina?
– Ja sam się nad tym zastanawiałem. Słuchałem innych kaznodziejów, szukałem jakiegoś wzoru, Robiłem to z własnej bezradności i bezsilności. I wtedy usłyszałem taki przykład, który mi pomógł zrozumieć, na czym polega Dobra Nowina. Była jakaś banda biedaków, mieszkali w jakiejś norze, to ich życie nie było wiele warte. I pewnego dnia jeden z nich z uzbieranych pieniędzy kupił kupon totka. Wygrał główną
nagrodę. Przychodzi do swoich kumpli i mówi: „Ludzie, bawmy się, cieszmy, tańczmy, śpiewajmy, wygraliśmy milion”. Nic się jeszcze nie zmieniło w ich życiu, są nadal głodni, brudni, wszy ich gryzą, ale chce im się żyć i skakać do góry, bo jest wiadomość, która dopiero za jakiś czas przyniesie zmianę, ale oni już potrafią się nią cieszyć. To mi pokazało, że mówienie o dobrym Bogu, o Jego planie zbawienia, o Jego miłości, o życiu wiecznym, mimo że siedzimy po uszy w szarzyźnie codzienności, może otworzyć pewną przestrzeń, w której przychodzi Duch Święty i zaczyna sprawiać to, w co człowiek uwierzył. To był taki moment mojego doświadczenia, że trzeba głosić Ewangelię, czyli nie mówić o tym, jak naprawiać ten świat, kogo wywalić, nie krytykować, nie czepiać się ludzi, nie ruszać polityki, ale mówić o zbawieniu i o życiu wiecznym. Chodzi o to, by głosić tę wielką prawdę, że Bóg wyszedł nam naprzeciw i że grzesznik może zostać świętym. Ktoś ze spowiedników mi powiedział: „Stanisław, czy ty nie masz powodów do wdzięczności dla Pana Boga? Skoro Bóg cię obdarzył łatwością mówienia, czy ty nie powinieneś się tym przejąć, że jest głód słowa Bożego? A resztę sprawi Pan Bóg”. Od tamtego czasu nigdy nie odmawiałem, jeśli było jakieś zaproszenie, żeby głosić. Czuję, że w mojej życiowej drodze pierwszym zadaniem jest iść i głosić Ewangelię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |