Czytam: "Któż jest kłamcą, jeśli nie ten, kto zaprzecza, że Jezus jest Mesjaszem? Ten właśnie jest antychrystem, kto nie uznaje Ojca i Syna".
I wszystko jasne. Sam Jan zresztą zaraz dodaje: "Ktokolwiek nie uznaje Syna, nie ma też i Ojca, kto zaś uznaje Syna, ten ma i Ojca".
Próbuję myślą ogarnąć współczesny świat, by zobaczyć dzisiejszą twarz antychrysta. Definicja ciągle ta sama: kto zaprzecza, że Jezus jest Chrystusem. Czyli Mesjaszem. Oj, wielu takich dzisiaj. Charakterystyczne jednak, że nie chodzi raczej o ateistów. Oni nie twierdzą, że „mają Ojca”. Oni w Niego w ogóle nie wierzą, bożkami czyniąc różne inne. Antychrystem są raczej ci, którzy twierdząc, że mają Ojca, odrzucają jednocześnie Syna. Tu krąg podejrzanych się zawęża...
Trochę to chyba jednak tak, że i ja mogę być antychrystem, jeśli wierząc w Ojca pogardzam Synem. Gdy Ewangelia, jej przesłanie, jest dla mnie tak naprawdę jedynie zbędnym dodatkiem do tego, w kogo wierzę naprawdę: w siebie. W to, że to ja zawsze mam rację, a Ewangelii nie należy zbyt dosłownie rozumieć...
Obym wierzył w Syna. Obym w dniu Jego przyjścia nie został zawstydzony.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.