Być może nigdy nie znaleźlibyśmy dość odwagi, by mówić o modlitwie jako o powołaniu człowieka bez niepokojącego odkrycia naszych własnych złudzeń...
W społeczeństwie, które przywiązuje tak wielką wagę do rozwoju, postępu i osiągnięć, życie duchowe łatwo staje się przedmiotem troski wyrażanej w takich oto pytaniach: „Jak daleko zaszedłem?”, „Czy moja droga duchowa sprawiła, że stałem się bardziej dojrzały?”, „Na jakim poziomie się znajduję i w jaki sposób powinienem wspiąć się na wyższy poziom?”, „Kiedy osiągnę zjednoczenie z Bogiem oraz doświadczenie iluminacji i oświecenia?”.
Chociaż żadne z tych pytań jako takie nie jest bez znaczenia, mogą się okazać niebezpieczne, gdy weźmiemy pod uwagę nastawienie społeczeństwa na sukces.
Wielu sławnych świętych opisało swe religijne doświadczenia, a inni podzielili je na różne fazy, poziomy i etapy. Rozróżnienia te mogą być pomocne dla tych, którzy piszą książki czy też posługują się nimi w nauczaniu, ale kiedy mówimy o życiu Ducha, musimy ten świat miar zostawić za sobą. Doskonale może to zilustrować taka oto osobista refleksja.
Kiedy po wielu latach dorosłego życia zadałem sobie pytanie: „Gdzie się znajduję jako chrześcijanin?”, pojawiło się tyle samo powodów do optymizmu, co pesymizmu. Niejedno prawdziwe zmaganie sprzed dwudziestu lat nadal pozostaje żywe. Nadal poszukuję wewnętrznego pokoju, twórczych kontaktów z innymi oraz doświadczenia Boga, lecz ani ja, ani nikt inny nie potrafi powiedzieć, czy drobne psychiczne przemiany podczas minionych lat uczyniły mnie bardziej, czy mniej uduchowionym człowiekiem.
Jedno wszakże możemy stwierdzić — pośród wszystkich naszych trosk i kłopotów, często niepokojąco podobnych w ciągu lat, można stać się bardziej świadomym różnych biegunów, między którymi rozpięte jest nasze życie. Bieguny te tworzą tło naszego życia duchowego i mogą być dostrzeżone przez każdego, kto pragnie żyć w duchu Jezusa Chrystusa.
Pierwsza para biegunów odpowiada naszej relacji do samych siebie. Jest to napięcie między osamotnieniem i samotnością. Druga para biegunów kształtuje podstawę naszych relacji z innymi. Jest to napięcie między wrogością i gościnnością. W końcu trzecia i najważniejsza para biegunów wyznacza naszą relację z Bogiem. Jest to napięcie między złudzeniem a modlitwą. Z biegiem lat coraz lepiej uświadamiamy sobie nie tylko nasze przytłaczające osamotnienie, ale także prawdziwą żądzę samotności serca, dochodzimy do bolesnej świadomości nie tylko naszej okrutnej wrogości, ale także nadziei przyjęcia bliźnich z gościnnością, która nie stawia żadnych warunków; a pod tym wszystkim odkrywamy nie tylko bezustanne złudzenia, które każą nam działać, jakbyśmy byli panami naszego losu, ale także bezcenny dar modlitwy ukryty w głębiach naszego wnętrza.
W ten sposób życie duchowe jest stałym ruchem między biegunami osamotnienia i samotności, wrogości i gościnności, złudzenia i modlitwy. Im bardziej zbliżamy się do bolesnego wyznania naszego osamotnienia, wrogości i złudzeń, tym łatwiej jest nam dojrzeć w samotności, gościnności i modlitwie ważny składnik naszego życia. Chociaż po wielu latach często czujemy się bardziej osamotnieni, wrogo nastawieni i ogarnięci złudzeniami niż wtedy, gdy dopiero zaczynaliśmy się nad tym zastanawiać, jednak lepiej niż wówczas zdajemy sobie sprawę, że wszystkie te bóle pogłębiły i wyostrzyły naszą potrzebę osiągnięcia samotnego, gościnnego i wypełnionego modlitwą sposobu istnienia.
Zatem pisanie na temat życia duchowego jest jak robienie odbitki z negatywu. Być może to właśnie doświadczenie osamotnienia pozwala nam opisać pierwsze próby samotności. Być może szokująca konfrontacja z naszym wrogim „ja” pozwala wypowiedzieć się na temat gościnności jako czegoś realnego i być może nigdy nie znaleźlibyśmy dość odwagi, by mówić o modlitwie jako o powołaniu człowieka bez niepokojącego odkrycia naszych własnych złudzeń. Często to właśnie ciemny las zmusza nas do mówienia na temat otwartego pola, więzienie skłania do myślenia o wolności, głód pomaga docenić pożywienie, a wojna przywołuje słowa o pokoju. Nierzadko nasze wizje przyszłości rodzą się z cierpienia teraźniejszości, a nasza nadzieja — z rozpaczy. Bardzo rzadko „szczęśliwe zakończenia” czynią nas rzeczywiście szczęśliwymi, ale często czyjaś pełna troski i szczera wypowiedź na temat dwuznaczności, niepewności i bolesnych uwarunkowań życia daje nam nową nadzieję. Jest paradoksem, że nowe życie musi się zrodzić z bólów starego.
Przykład Jezusa pokazał nam jasno, że życie duchowe nie dopuszcza drogi na skróty objazdów. Ominięcie osamotnienia, wrogości czy złudzenia nigdy nie zaprowadzi nas do samotności, gościnności czy modlitwy. Nigdy się nie dowiemy, czy jesteśmy świadomi nowego życia, które możemy odkryć pośród starego. Być może umrzemy osamotnieni i wrogo nastawieni, biorąc z sobą do grobu własne złudzenia. Wydaje się, że z wieloma tak właśnie się dzieje. Skoro jednak Jezus nakazał, abyśmy wzięli swój krzyż i podążyli za Nim (Mk 8,34), wezwał nas w ten sposób, byśmy wykraczali daleko poza naszą ułomną i grzeszną kondycję i nadawali życiu kształt, który przybliży te przygotowane dla nas wielkie rzeczy.
Życie duchowe oznacza przede wszystkim uświadomienie sobie istnienia wewnętrznych biegunów, które utrzymują nas w ciągłym napięciu...
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Przekroczyć siebie. Trzy ruchy życia duchowego". Autor: Henri J. M. Nouwen. Wydawnictwo Unitas