Wybieram wszystko (Wj 20,1-17; Ps 19; 1 Kor 1,22-25; J 3,16; J 2,13-25)
Naprawdę mam tego wszystkiego przestrzegać? Hmmm. Może jednak dojdziemy do jakiegoś kompromisu? Dajmy na to zgodzę się na połowę... No dobrze, niech będzie sześćdziesiąt procent. To i tak bardzo skomplikuje mi życie.
Są w Biblii opisane targi z Bogiem. Niestety, wszystko wskazuje na to, że jeśli chodzi o Dziesięć Przykazań, nie było negocjacji. Po prostu Bóg dał Mojżeszowi listę i koniec. Tego macie wszyscy przestrzegać. Bez pola do dyskusji.
Co prawda Mojżesz przyjął Dekalog bez negocjacji, ale ja mogę przecież spróbować podyskutować. Może uda mi się coś wytargować? Uchronić jakąś dziedzinę mojego życia przed wpływem Boga? Znaleźć zakątek, który urządzę tylko po swojemu?
Próbuję właściwie każdego dnia. I ponoszę klęskę za klęską. Nie dlatego, że Bóg mi coś narzuca. Wciąż na nowo stwierdzam, że nie da się żyć bez któregokolwiek z tej dziesiątki. Po prostu rozpisane na dziesięć punktów „Będziesz miłował”.
Potomek króla (2 Sm 7,4-5a.12-14a.16; Ps 89; Rz 4,13.16-18.22; Ps 84,5; Mt 1,16.18-21.24a lub Łk 2,41-51a)
Zwykły cieśla. Nic szczególnego. Biblia nie utrwaliła ani jednego jego słowa. A jednak porozumiewał się z nim sam Bóg. I to nie raz. Mówił do niego we śnie, ale zawsze chodziło o sprawy jak najbardziej rozgrywające się na jawie. Poważne sprawy. O globalnym znaczeniu.
Ale też Józef nie był byle kim. To był przecież potomek króla Dawida! To był ktoś, kto uczestniczył wypełnianiu obietnicy złożonej przed wiekami Dawidowi przez Boga.
Józef w swej królewskiej godności otrzymał zadziwiające zadanie - być ojcem w imieniu Boga. Na ludzkim, doczesnym poziomie umożliwił samemu Bogu bycie ojcem na ziemi. Być może brzmi to ryzykownie, ale rola Józefa jest nie do przecenienia. Bóg bardzo, bardzo go potrzebował. I nie zawiódł się.
Patrzę na Józefa i myślę sobie, że nigdy nie wiadomo, kiedy najwyraźniej pokaże się czyjaś wielka godność. Józef - niby zwykły cieśla. A przecież potomek króla. Godny potomek.
Taki skruszony, taka skruszona (Dn 3,25.34-43; Ps 25; Jl 2,13; Mt 18,21-35)
Potrafię się skruszyć, choć nie jest to mój ulubiony stan. Potrafię zmaleć, skurczyć się w sobie, pochylić ku ziemi, pokornie spuścić wzrok i przyznać, że z tą moją doskonałością to przesada. Ba, jestem w stanie nawet przyznać się do błędu. Nawet uznać, że to czy tamto robię źle. Że w tej czy tamtej sprawie nie mam racji.
Potrafię się skruszyć, ale nie jest to mój stan stały. Muszą zaistnieć okoliczności. Na przykład muszę czegoś bardzo potrzebować. Albo muszę się znaleźć w sytuacji bez wyjścia. Musi mnie coś bardzo parzyć, jak ten ogień, w który wrzuceni zostali trzej młodzieńcy opisani w księdze Daniela - Szadrak, Meszak i Abed-Nego.
Potrafię się skruszyć. I zdarza się, że nawet szczerze. Ale potem, gdy znika niebezpieczeństwo lub dostaję to, czego chcę, mi przechodzi. Skrucha mi mija. Do następnego razu.
Czym jest skrucha? Słownik podpowiada: „żal za wyrządzone zło, popełnione winy, błędy itp.”.
Blisko, coraz bliżej (Pwt 4,1.5-9; Ps 147; J 6,63b.68b; Mt 5,17-19)
„Bóg jest gdzieś daleko” - powiedziała i rozpłakała się. „Zazdroszczę tym, którzy odczuwają obecność Boga. Mnie takie doświadczenie jest obce. Wierzę właściwie na siłę, jakby wbrew sobie. Każdego dnia muszę sobie tłumaczyć, że Bóg o mnie nie zapomniał, tylko że jest przy mnie, tylko ja tego nie potrafię dostrzec...”.
„Któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Bóg nasz, Pan, ilekroć Go prosimy?” - pytał Mojżesz. Dziś to pytanie skierowane jest nie tylko do jednego narodu, ale do całej wielkiej rodziny chrześcijan. No i do mnie.
Denerwuje mnie ulubiony przykład niektórych kaznodziejów. Ten o podwójnych śladach na piasku, które w pewnym momencie zamieniają się w ślady pojedyncze, ale głębsze. Najbardziej mnie denerwuje ton, jakim mówią puentę: „Wtedy Bóg niósł cię na swych ramionach”. Nie zdarzyło mi się usłyszeć tej opowiastki przedstawionej z głęboką wiarą, że jest naprawdę tak.
Najwięksi święci, wielcy mistycy latami nie potrafili dostrzec rzeczywistej bliskości Boga. Mieli tylko wiarę.
Coś z uszami (Jr 7,23-28; Ps 95; Jl 2,13; Łk 11,14-23)
Wsiadam do samochodu - natychmiast włączam radio. Wchodzę do domu i naciskam guzik pilota, aby włączyć telewizor. W sklepie, w pracy, w domu - wszędzie coś mi musi grać, szumieć, gadać. Ale tego wcale nie słuchać. Docierają do mnie pojedyncze słowa, urywki zdań, niektóre dźwięki piosenek.
Nie jest dobrze ze słuchaniem. Posłowie nie słuchają tych, którzy męczą się na mównicy. Dziennikarze nie słuchają tych, z którymi robią wywiady. Uczniowie nie słuchają nauczycieli. Studenci wykładowców. Dzieci nie słuchają rodziców. Rodzice nie słuchają dzieci.
Ludzie nie słuchają księży. Ktoś przeprowadził prosty test. Po Mszy wypytywał ludzi, o czym była Ewangelia i kazanie. Wiedziało zaledwie dwadzieścia procent. A przecież w czasie, gdy ksiądz czytał i mówił, w kościele było cicho. I nie mieli słuchawek do odtwarzaczy mp3 na uszach.
„Powiesz im wszystkie te słowa, ale cię nie usłuchają; będziesz wołał do nich, lecz nie dadzą ci odpowiedzi” - zapowiedział Bóg Jeremiaszowi i dodał: „To jest naród, który nie usłuchał głosu Pana, swego Boga”.
Dlaczego tyle wieków wcześniej mówił o nas?
Potknięcie (Oz 14,2-10; Ps 81; Mt 4,17; Mk 12,28b-34)
Idę pewnie. Droga wydaje się prosta i wygodna. Co prawda daleko jej do autostrady, ale jak na nasze warunki, to całkiem, całkiem. Zresztą znam ją dobrze, bo przecież chodzę nią niemal codziennie. Mogę powiedzieć, że znam każdy jej centymetr i każdy leżący na niej kamyk.
Idę więc nie patrząc pod nogi. Rozglądam, się, pozdrawiam znajomych, wypatruję pierwszych liści na rosnących wzdłuż drogi drzewach.
Nagle moja stopa o coś zahacza, tracę równowagę i lecę na ziemię. Upadek jest bolesny. Zdarta skóra na kolanach i dłoniach, skaleczone czoło, brudne i podarte ubranie. I śmiech ludzi obserwujących moje potknięcie. Na szczęście nie wszyscy się śmieją. Ktoś pochyla się, pomaga mi wstać, pyta, jak się czuję.
Przyglądam się uważnie drodze. Szukam przyczyny mojego upadku. Co spowodowało moje potknięcie? Nie widzę żadnej przeszkody. „Czasami tak to jest, potykamy się o własny duży palec u nogi” - mówi jedyny życzliwy.
„Bo drogi Pana są proste: kroczą nimi sprawiedliwi, lecz potykają się na nich grzesznicy” - powiedział Bóg do proroka Ozeasza.
No tak, jestem grzesznikiem.
Bóg wystawiony na próbę (Iz 7,10-14; Ps 40; Hbr 10,4-10; J 1,14ab; Łk 1,26-38)
Nie ukrywam, często mam wrażenie, że Bóg wystawia mnie na próbę. Denerwuje mnie to. Czuję się jak jakiś doświadczalny królik. Albo jak uczeń poddawany testowi. I zastanawiam się, kto dał Bogu prawo do takiego traktowania mojej osoby.
Co jakiś czas przychodzi refleksja. Dociera do mojej świadomości, że nie jestem wcale przedmiotem żadnych eksperymentów i wizja Boga, który stawia człowieka w jakiejś sytuacji i mówi sobie: „Zobaczymy, co zrobi”, jest kompletnie fałszywa. Tak przecież nie postępuje kto, kto kocha.
No właśnie. Przecież to ja wystawiam mojego Boga na próbę. Stawiam Go w różnych sytuacjach i czekam, jak postąpi. Czy się sprawdzi? Czy dorośnie do moich wymagań? Czy na pewno okaże się Bogiem?
Mój Bóg nie uchyla się przed moimi eksperymentami. Pozwala się wystawiać na próbę. Do tego stopnia, że stał się człowiekiem. Dał mi znak.