CDN. (Dz 1,1-11; Ps 47; Ef 1,17-23; Mt 28,19.20; Mk 16,15-20)
Najlepsze w chrześcijaństwie jest to, że się nie kończy. Nie jest zamkniętą całością, lecz drogą pełną niespodzianek i zaskakujących obietnic. To, że Bóg się wcielił, że dwa tysiące lat temu żył wśród nas Jezus z Nazaretu – to jeszcze nie wszystko. To jeszcze nie jest ostatnie słowo z tego, co Bóg dla nas przygotował. Dlatego „Pierwsza Księga” napisana przez Łukasza dla Teofila – ewangelia opisująca czas od narodzin Jezusa do Jego wniebowstąpienia – to tylko preludium, esencja, cudowna zapowiedź tego, co się wydarzy. I dlatego ci, którzy jak my żyją ileś tam set lat po galilejskich wydarzeniach – niczego nie muszą zazdrościć apostołom.
Prawda o wniebowstąpieniu Jezusa nie tylko uświadamia, kim był – Bogiem, który króluje. Nie tylko przywodzi na myśl słowa Jezusa, że idzie przygotować nam miejsce. Prawda o wniebowstąpieniu rozpoczyna także dzieje apostołów – jest ich prologiem, punktem wyjścia, perspektywą. To na nas Duch Święty zstąpił, to my jesteśmy świadkami tego – chrześcijaństwo rozgrywa się teraz, dziś właśnie, z nami w rolach głównych.
Teofilu, czy przyjąłeś przygotowaną dla ciebie Dobrą Nowinę, Ewangelię? Jeśli tak – bądź pewien – ciąg dalszy nastąpi, cdn...
…i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego… (Dz 19,1-8; Ps 68; Kol 3,1; J 16,29-33 (z dnia) lub Jk 2,14-17; Ps 112; Mt 23,11.12b; Łk 6,27-28)
Opisana dziś w pierwszym czytaniu sytuacja jest bardzo charakterystyczna. Oto apostoł Paweł spotyka „jakichś uczniów”, którzy nawet nie słyszeli, że „istnieje Duch Święty”. Byli pobożnymi ludźmi, którzy przyjęli chrzest Janowy. Paweł głosi im Jezusa, który jest spełnieniem słów proroka – przyjmują „chrzest w imię Pana Jezusa” i dostępują wszelkich związanych z tym obietnic – zstępuje na nich Duch Pocieszyciel, który doprowadzi ich do całej Prawdy.
Ta sytuacja powtarza się i dziś, wielokrotnie. Być może, wychowani w tradycji chrześcijańskiej – doświadczyliśmy jej także we własnym życiu. Właśnie wtedy, kiedy od „wiary” przeszliśmy do „wiary w Jezusa”. Być może wstrząsnęły nami jakieś rekolekcje, być może śmierć kogoś bliskiego uświadomiła nam, jak ważna jest wiara w zmartwychwstanie. Być może jednak ten wstrząs jest jeszcze przed nami – nagłe światło, że to, co słyszymy w niedzielnych czytaniach jest prawdą i zmienia wszystko.
Jezus jest prawdziwym Bogiem, który umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia – nie ma słów ważniejszych niż te, i to na nich zasadza się całe chrześcijaństwo. Przyjęcie ich za prawdę odróżnia wierzących od najszczerszych nawet bywalców świątyń. To one niosą ze sobą obietnicę Ducha – spełnienie tego, co Jezus przyrzekł wierzącym w Niego.
Sprawdzam! (Dz 20,17-27; Ps 68; J 14,16; J 17,1-11a)
Jest taki moment w wielu karcianych grach (specjalistą nie jestem, więc proszę wybaczyć brak szczegółów), kiedy wolno sprawdzić przeciwnika. Ryzykujemy oboje – i on (a nuż akurat blefował) i ja (bo może tym razem mu się udało). Jednak sama możliwość dowiedzenia się prawdy działa stymulująco. Każdy z nas posiada w życiu jakieś karty przetargowe, jakieś ukryte atuty, niejasne jokery, schowane w najciemniejszym kącie siódemki. Nie łudźmy się – i dla nas przychodzi czas, kiedy trzeba się odsłonić. Nic nie pomogą wtedy uniki, ani pokerowe miny. Może to dziecko krzyknie do mnie któregoś dnia: „Sprawdzam!”, może jakieś zdarzenie obnaży moje motywy, może niekiedy głośno i całkiem jawnie trzeba się będzie opowiedzieć „za” albo „przeciw”.
Paweł odsłonił się kiedyś przed tymi, którym głosił Ewangelię. „Wiecie, jakim byłem wśród was od pierwszej chwili (…) Nie jestem winien niczyjej krwi, bo nie uchylałem się tchórzliwie od głoszenia wam całej woli Bożej” – powiedział. Uczynił to wtedy, gdy wszelkie znaki wskazywały, że staje przed ostateczną weryfikacją – czeka go śmierć.
Być może niewielu z nas pisana jest filmowa sekwencja „Masz jeszcze tydzień-miesiąc-rok życia przed sobą. Rozegraj swoje sprawy, dokończ, co zacząłeś, pożegnaj się”. Być może zresztą nie trzeba nam czekać aż do tej chwili. Czasami warto odsłonić się już dziś, choćby przed sobą samym i Bogiem. I, mimo wszystko, pamiętać: wiele może zdarzyć, dopóki karta w grze!
Pocieszenie (So 3,14-18 lub Rz 12,9-16b; Ps Iz 12,2-3.4bcde.5-6; Łk 1,45; Łk 1,39-56)
Kiedy myślę „pociecha, pocieszenie” wyświetla mi się przed oczami ckliwy obrazek, rodem z romantycznych komedii. Słyszę jakieś przydługie, drażniące kazanie, pełne pobożnych westchnień i nieadekwatne do rzeczywistości. Przypominam sobie naszpikowany wykrzyknikami poradnik w kiczowatych okładkach, oferujący rozwiązanie na stu czterdziestu stronach.
Jednak słowa pociechy, które padają dziś z ust Boga są pełne prostoty i mocy: „Oddalił Pan wyroki na ciebie, usunął twego nieprzyjaciela. Król Izraela, Pan jest pośród ciebie, nie będziesz już bała się złego”. Może właśnie dlatego, że ta pociecha nie opiera się na żadnych cudownych technikach, ani nie wypływa z niczego, co wiem lub mogłabym zrobić. Pociecha, którą głosi Bóg, wypływa z tego, że On jest ze mną, opiera się na bliskiej więzi ze Stwórcą. To nie jest pouczenie, ale obecność. Nie zbiór formuł a żywa Osoba.
Jak zamienić jedno na drugie? To znaczy: jak przejść od naszych skojarzeń, choćby najbardziej religijnych do realnej relacji z Bogiem? Jak iść jeszcze dalej – to znaczy dawać innym to, czego doświadczyliśmy sami – tak jak obie, Maryja i Elżbieta dzieliły się ze sobą własnym doświadczeniem Boga? Znów: nie chodzi o technikę, czy najbardziej uniwersalną receptę, ale o zażyłość. Ta z ludźmi wokół jest tak samo ważna jak ta z Bogiem – tylko wtedy bowiem znamy ich potrzeby i możemy na nie odpowiedzieć.
Czego Jaś się nie nauczy... (Dz 22,30:23,6-11; Ps 16; J 77,27; J 17,20-26 (z dnia) lub 1 Kor 1,18-25; Ps 34; Mt 5,16; Mt 5,13-19)
Czytając dziś o postawionym przed sądem Pawle, który „Wiedząc, że jedna część składa się z saduceuszów, a druga z faryzeuszów, wołał:
Jestem faryzeuszem, bracia, i synem faryzeuszów, a stoję przed sądem za to, że spodziewam się zmartwychwstania umarłych”, nie sposób nie pomyśleć o roztropności, do jakiej wzywał Jezus, o rozsądku, którego wymagał. Paweł nie tylko odwołał się do tego, co było oskarżycielom znajome, ale także zyskał sprzymierzeńców z choć części z nich, którzy krzyczeli: „Nie znajdujemy nic złego w tym człowieku. A jeśli naprawdę mówił do niego duch albo anioł?”.
„Roztropność węża” i „nieskazitelność gołębia” oraz rozeznanie spraw „tego świata”, które miały cechować głosicieli Ewangelii, przydałyby się nam i dzisiaj. Zbyt łatwo bowiem przychodzi machnąć ręką na to, co wydaje się od wiary odległe: zasady prowadzenia dyskusji, wzorce dowodzenia naukowego, gatunkowe formy wypowiedzi od dziennikarskich po biograficzne opowieści.
Oczywiście, wierzący łatwo zgodzą się z tym, że „religijne” automatycznie nie znaczy „głupie”. Istnieje jednak druga strona medalu – „religijne” to nie zawsze to samo, co „mądre”. I dlatego roztropność jest w cenie, a stopień wyuczalności przekłada się często na efekty posługiwania. Że niby uczyć się od faryzeuszy? A co to przeszkadza? Jeśli rzeczywiście są dobrzy w tym, co robią, to czemu nie?
Milczenie jest złotem? (Dz 25,13-21; Ps 103; J 14,26; J 21,15-19)
Oto Festus tłumaczy odwiedzającemu go Herodowi Agryppie, dlaczego więzi Pawła, nie wydając wyroku: „Nie znając się na tych rzeczach, zapytałem [oskarżonego] czy nie zachciałby udać się do Jerozolimy i tam odpowiadać w tych sprawach”. Rzeczywiście, spór o „jakiegoś zmarłego Jezusa” niekoniecznie interesować musi rzymskiego namiestnika, nic dziwnego więc, że chciał mieć problem z głowy. Tyle tylko, że właśnie „zmarły Jezus” jest istotą rzeczy i my nie możemy tak łatwo pozbyć się kłopotu.
Bardzo łatwo jest dyskutować o zepsuciu duchowieństwa, wydawać opinie na temat podziałów w Kościele, kwestionować moralne nakazy. Znacznie trudniej jest porozmawiać o Jezusie. Wcale nie sądzę, że ta pierwsza kategoria to tematy tabu (choć „z kim o czym i przy jakiej okazji” powinno nas czasem zastanowić). Z niepokojem odkrywam jednak, że w tym drugim przypadku najczęściej brakuje mi słów.
Nie wiem, jak coś wyjaśnić – i to niekoniecznie powodu wrodzonej pokory i z szacunku dla Bożych tajemnic. Nie wiem, jak jest naprawdę – niekoniecznie wtedy, gdy coś jest kwestią wiary i nie sięga tam ludzka wiedza. A przecież najprostsze twierdzenie, że Jezus żyje, musi się na czymś opierać. Przecież nie da się odsyłać pytających do encyklopedii.
Za siedmioma górami... (Dz 28,16-20.30-31; Ps 11; J 16,7.13; J 21,20-25 (z dnia) lub 2 Mch 7,1-2.9-14; Ps 116B; Mt 5,3; Mt 5,1-12a)
Być uwięzionym dlatego, że oskarżono nas niesłusznie. Mieć ograniczoną swobodę ruchów z powodu zła, które nie zależy od nas. Wykorzystać swoje ograniczenia, by służyć innym. Tak jak Paweł, oskarżony przez Żydów, mieszkał wraz z żołnierzem, który go pilnował, a w swoim więzieniu głosił Jezusa.
Niestety w moim wypadku zarzuty najczęściej są słuszne. I to moje własne zło mnie ogranicza. A jeśli nawet przy okazji zdarza się pocierpieć, wzrasta raczej lista narzekań niż dobrych uczynków.
Może dlatego życie apostoła wydaje się tak nierealne, a życie pierwszych uczniów Jezusa brzmi w naszych uszach jak prehistoria. W ogóle życie wielu świętych wygląda jak… Zabrakło mi słowa. Bajka? Coś, co wydarzyło się w innym wymiarze? Rycerskie opowieści? Nie, o tych ostatnich przecież można pomarzyć, a życie świętych – wybaczcie, wcale nie zazdroszczę.
I jaki morał płynie z dzisiejszej historii?