Wszystko zależy od Boga (Ez 17,12-24; Ps 92; 2 Kor 5,6-10; Mk 4,26-34)
Mówią, że fortuna kołem się toczy. Że to co wielkie, kiedyś upadnie, a małe i niepozorne może stać się kolosem. To prawda. Największe potęgi tego świata upadały, a na ich gruzach ciągle powstawały nowe. By po jakimś czasie podzielić los swych poprzedników. Ja wiem, że owej fortunie na imię Boża Opatrzność. To Bóg podnosi i obala, poniża i wywyższa. Od niego wszystko zależy. W tym pokładam swą ufność, ale czasem tego się boję.
Bo patrzę na moją Europę. Żyjącą w bogactwie, spokoju i pomyślności. Na Europę zachłystującą się wolnością do tego stopnia, że nieraz szydzącą z Bożego prawa. Jakby On się nie liczył. Jakby człowiek sam mógł zbudować na ziemi raj.
A przecież wystarczy chwila, by Bóg podjął jeszcze raz decyzję, jak w wizji proroka Ezechiela: ułamie gałązkę z wyniosłego cedru i pozwoli mu uschnąć, a ową gałązkę która ma stać się wielkim drzewem, zasadzi gdzie indziej. I nic nie zdołamy na to poradzić. Bo któż powiedział, że Kościół, ta ciągle świeża Boża gałązka, ten, którego bramy piekielne nie przemogą, bez naszej europejskiej cywilizacji nie może istnieć?
Ja też czasem przypominam wyniosły cedr. Wydaje mi się, że skoro już coś osiągnąłem, usłyszałem pochwały pobożnych ludzi, to Bóg jest mi już jakby mniej potrzebny. Przecież już się zasłużyłem, jestem Jego człowiekiem. Dziś przypomniałem sobie, że to nie człowiek, ale On poniża i On wywyższa. Od niego wszystko zależy...
Ufam Bogu, ale po mojej myśli (2 Krn 18,3-8.12-17.22; Ps 5; Ps 119,105; Mt 5,38-42)
„Alleluja! Chwała Panu! Panie, prowadź nas. Panie, ufamy Tobie”. Jakże pięknie w euforii modlitwy uwielbienia brzmią takie słowa. Wydaje się, że wypowiadający je oddali całe swoje życie w ręce Boga. Że zgrzeszyć mogą już tylko niechcący. Albo wtedy, gdy ich wiara mocno ostygnie. Tymczasem...
Tymczasem bywa tak jak w historii Achaba, Jozafata i Micheasza. „Chwała Panu”, ale wtedy, gdy czyni po mojej myśli. „Boże prowadź”, ale tylko tam, gdzie sam zechcę pójść. „Panie ufam Tobie”, ale tylko wtedy, gdy Twoja wola pokrywa się z moją. Bo przecież mam już swoje marzenia. Jak Achab, który u proroków tylko szukał potwierdzenia dla słuszności swoich planów.
Ksiądz, który już w dniu prymicji wie, że jego powołaniem jest kariera naukowa. Absolwent renomowanej uczelni, który jest przekonany, że Bóg powinien mu szybko znaleźć intratną posadę. Młody teolog, który myśli, że od niego zaczyna się w Kościele nowa era. I wielu innych.
Gdy dziś uklęknę do modlitwy, powiem: Alleluja. Chwała Ci, Panie. Prowadź mnie. Ufam Tobie. Ale dziś powiem już świadom, że nie wszystko pójdzie po mojej myśli.
Dla Bożej prawdy (2 Krn 18,25-31a.33-34; Ps 51; J 13,34; Mt 5,43-48)
„Tak rzekł król: Wtrąćcie go do więzienia i żywcie chlebem i wodą jak najskąpiej, aż do mego powrotu w pokoju”.
Dlaczego? Bo prorok Micheasz ośmielił się mówić, co kazał mu Bóg. Bo ośmielił się mówić prawdę. Był niewygodny królowi, który w swej pysze wolał układać życie po swojemu. Tyle że monarsze plany Bóg zrządzeniem losu prędko obrócił w niwecz.
Nie jestem prorokiem, ale czasem jestem zmuszony jak on stawać w obronie Bożej prawdy. Przeciw nowym bożkom dzisiejszego świata. To co, że nazywając mnie homofobem będą sugerowali, że mam nierówno pod sufitem. Może z czasem będą próbowali za brak tolerancji stawiać mnie przed sądem. Ale nie wolno mi udawać, że nie wiem, co mówi Bóg. Do Niego należą czas i wieczność. Wszystko inne to tylko krótki epizod w dziejach świata...
Błogosławiony upór? (2 Krl 2,1.6-14; Ps 31; J 14,23; Mt 6,1-6.16-18)
Zawsze myślałem, że upór jest czymś złym. Ale kiedy dziś wczytywałem się w słowa Księgi Królewskiej, zobaczyłem, że czasem upór (czy jak kto woli stanowcze trwanie przy swoim) może przynosić błogosławione skutki. Elizeusz miał zostać z innymi. Tylko dzięki swojemu uporowi – stanowczości poszedł dalej niż oni. I został nagrodzony. No, może nie nagrodzony. Ale wybrany przez Boga, by jakoś kontynuować działo Eliasza.
Podobno nie ma ludzi niezastąpionych. Czasem nie dla własnej chwały, ale dla dobra innych trzeba kontynuować czyjeś dzieło. Nie nazwą ojcem założycielem. Nie napiszą kiedyś o nowatorskim pomyśle i odwadze działania. Ale bez tego drugiego, piątego czy dziesiątego lidera, dobre dzieła mogą zaniknąć. A szkoda.
A jeśli lider już jest? Cóż, takich od czarnej roboty trzeba najwięcej. Dla mnie też miejsca w łańcuszku ludzi dobrej woli wystarczy.
Nic dla niego nie było zbyt wielkie (2 Krl 2,1.6-14; Ps 31; J 14,23; Mt 6,1-6.16-18)
Nic dla niego nie było zbyt wielkie. Tak powiedział Syrach o Elizeuszu. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że tak można mówić o człowieku zarozumiałym. Za cóż więc go chwalić? Ale potem zrozumiałem. Elizeusz miał odwagę działać z rozmachem, realizować pomysły, które inni uznaliby za nierealne. I przypomniałem sobie ojca Blachnickiego, który ponoć mówił, że trzeba robić nie tylko to co wolno, ale to, co należy....
Myślę, że brakuje mi takiej wielkodusznej odwagi. Moim mottem są raczej słowa Psalmisty: „nie dbam o rzeczy wielkie, ani o to, co przerasta me siły”. Ale czy słusznie? Przez swoje asekuranctwo mogłem już zaprzepaścić wiele okazji do zrobienia czegoś naprawdę dobrego. Nie uda się? Nic z tego nie wyjdzie? Nigdy się nie przekonam, jeśli nie spróbuję....
W więzach miłości (Oz 11,1.3-4.8c-9; Ps: Iz 12,2.3-4b.4cd-5; Ef 3,8-12.14-19; Mt 11,29ab lub 1 J 4,10b; J 19,31-37)
O Bożej miłości napisano już chyba wszystko. Mimo to czasem trudno ją zrozumieć. Bo bywa strasznie wymagająca. Bóg kochając nie przestaje dbać o nasze prawdziwe dobro. Czasem stawia człowieka przed trudnościami, którym tylko z największym wysiłkiem można podołać. Wtedy wydaje się, że zapomniał, że przestał kochać, że wręcz jest na człowieka zły…
Nie. Taki Bóg nie jest. Nie potrafię jego miłości dobrze nazwać, ale chyba wiem, jaka jest. Zwłaszcza gdy dziś pochylam się nad księgą proroka Ozeasza. „Uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem”, „byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę”... Dobry ojciec czy matka nie przestaje kochać. Tylko z czasem okazuje się, że tyle już razy trzeba było jakiejś bolesnej reakcji na zło, że rozbrykanemu dziecku trudno w miłość rodzica uwierzyć.
Tak jest i z Bożą miłością. Poranieni grzechami, zatroskani o swoje ego przestajemy widzieć, że tylko małe, wystraszone uczynionym złem dziecko, można gładzić po głowie. Starszemu prawdziwie kochający rodzic stawia wymagania. Bo bez nich dziecko nie dorośnie. Ale kocha zawsze…
Pamięta (Iz 49,1-6; Ps 139; Dz 13,22-26; Łk 1,76; Łk 1,57-66.80)
Są ludzie, których Bóg powołuje do rzeczy wielkich. Chyba nie mają wątpliwości, że są dla Niego kimś ważnym. Ale co czuje ksiądz, wieczny wikary, który jest już na dziesiątej parafii? Co ojciec dwójki nieznośnych, ciągle stwarzających nowe problemy dzieciaków? Co kobieta, która samotnie zbliża się do starości, choć całe życie chciała wyjść za mąż? Czy mogą odnieść do siebie słowa Izajasza „Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię?” A może jednak o nich zapomniał? Może ich życie to zwykły splot różnych przypadkowych okoliczności?
Łatwo powiedzieć, że Bóg nie zapomina, kiedy jasno widzi się sens swojego życia. Trudniej uwierzyć w to tym, którzy idąc ciągle się potykają. O swoje grzechy. O niezrozumienie innych. O wzgardę. Bo jakie jest ich powołanie? Być tu i teraz dla innych, choć czują się nikomu niepotrzebni? Zasiewać ziarenka dobra, choć widzą, że czasem zdarzyło się im siać chwasty? Łatać dziury, jakie zostawili sobą inni, choć ludzie owoce ich pracy przypiszą innym?
Może właśnie o to chodzi. Bóg potrzebuje wielu dobrych, cichych współpracowników. Na bardzo niewygodnych stanowiskach. Nawet jeśli chcę mówić: „Próżno się trudziłem, na darmo i na nic zużyłem me siły” mogę dodać: „moje prawo jest u Pana i moja nagroda u Boga mego”. On naprawdę chciał, żebym zaistniał…