Ten, Który Daje i ten, co otrzymuje (Job 38,1.8-11; Ps 107; 2 Kor 5,14-17; Łk 7,16; Mk 4,35-41)
Słyszane wiele razy, w różnych wersjach. Plaża i mnóstwo morskich żółwi wyrzuconych przez fale. Jakiś człowiek, który podnosi je z zapałem i zwraca morzu, ocalając od śmierci. Jeden żółw, drugi…, dziesiąty… Ale człowiek słabnie i sytuacja zaczyna stawać się rozpaczliwie absurdalna. Bo ile zwierząt można uratować, skoro morze wciąż dziesiątki wrzuca na brzeg? Porażająca bezradność, opuszczone ręce. I krzyk wymierzony w niebo – „dlaczego?!”.
Owszem, może to i dowód na ludzki sprzeciw wobec ogromu cierpienia. Ale także dowód na ludzką pychę. Bo kim ja niby jestem, aby ratować świat? Kto dał mi prawo żądać przychylności od losu? Skąd we mnie ta gniewna bezsilność, która buntuje się, szuka wielkich słów, wygraża niebu pięścią? Jestem przecież tylko pyłem we wszechświecie, niczym wobec żywiołów, drobiną wobec ogromu ludzkich istnień przede mną i po mnie. Dlatego pomóc komuś – tylko raz, tylko jednemu człowiekowi – to i tak byłoby dla mnie łaską.
Bóg, który staje wobec trwogi Hioba i apostołów, stawia retoryczne pytanie: „Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone, gdym chmury mu dał za ubranie, za pieluszki ciemność pierwotną? Złamałem jego wielkość mym prawem, wprawiłem wrzeciądze i bramę. I rzekłem: Aż dotąd, nie dalej! Tu zapora dla twoich nadętych fal”. Prosta prawda – ten świat, wszystko i wszyscy na nim do Niego należą. I jeśli ktoś może ocalać, wyznaczać granice, wskazywać swemu stworzeniu przeznaczone mu miejsce – to tylko On.
Z jakim przestajesz, takim... (2 Krl 17,5-8.13-15a.18; Ps 60; Hbr 4,12; Mt 7,1-5)
Kiedy czyta się biblijne księgi, wszystko opisane zdarzenia wydają się niekiedy proste. Grzeszyli, wybierali zło? No to spadały na nich tego konsekwencje – nieszczęścia i wojny, niewola w końcu. Bóg posyłał proroków, by nauczali lud, co czynić. Słuchali się ich – otrzymywali błogosławieństwo. Odrzucali ich słowa – czynili to na własna zgubę.
Ta sama jasność zasad razi oczywiście przy próbie dostosowania do naszej współczesnej, wielce skomplikowanej sytuacji. Przecież czas proroków dawno minął. Nie widać wieszczących nieszczęścia, ostrzegających nas w porę, a przymierze znamy jedynie z kazań i słowników. Życie w ogóle jest skomplikowane. Jednak zaskakuje nas aż za często – a wtedy słowa z dzisiejszego czytania: „Szli za nicością i stali się niczym”, pasują do nas jak ulał. Nawet jeżeli nie chcemy się do tego przyznać.
Bo to nie tylko gra słów (nicość owocuje niczym) – ale także istotna życiowo zasada, o wydźwięku jak najbardziej praktycznym. Tak po prostu jest – idąc za Bogiem, upodabniam się do Niego. Zyskuję to, co Jemu właściwe – dobro, miłosierdzie, łagodność, czystość… Że co? Że cwaniakom się udaje, oszustom lepiej się żyje? Czy ja naprawdę chcę być taka jak oni?...
Najśmieszniejsze jest to, że mamy wybór, a żyjemy najczęściej tak, jakbyśmy go nie mieli. „Szli za nicością i stali się niczym” – przecież wcale nie musi tak być.
Porozmawiaj z Nim (2 Krl 19,9b-11.14-21.31-35a,36; Ps 48; Ps 25,4b;5; Mt 7,6.12-14)
Ezechiasz przeczytał list pełen słów, które miały „znieważyć Boga żywego”, a „następnie poszedł do świątyni Pańskiej i rozwinął go przed Panem”. Przyniósł Bogu to, co obrażało Boga. Odsłonił przed nim sprawy, które budziły lęk. Dzisiaj często brakuje nam odwagi, by czynić podobnie. Raczej ukrywamy swój sprzeciw wobec Bożych praw niż rozmawiamy o nim z Bogiem. Rzadko kiedy odsłaniamy przed Stwórcą własny bunt, lęk, rozpacz. Być może przyzwyczailiśmy się do spokojnego rytmu niedzielnych mszy i codziennych pacierzy. Być może pozwalamy smakować Stwórcy swoją nieobecność – kiedy burzy się w nas krew, kiedy życie przygniata do ziemi. Tu nie chodzi o krzyk, który wyrywa nam się czasem mimo woli. Ale o prawdziwą rozmowę – przyniesienie przed ołtarz tego, co w naszym życiu Boga obraża i tego, co budzi nasz lęk. Przyniesienie i – ważne! – czekanie na odpowiedź.
Być może za jakiś czas coś się wydarzy – tak jak Ezechiasza odwiedził Izajasz, by przekazać mu Boże pouczenie – może i nas spotka coś, co odsłoni Boży zamiar. Co pokaże nam, że trudne doświadczenia obracają się na naszą korzyść, dzięki łasce.
Być może trudno nam w to uwierzyć. Nie jesteśmy ślepi. Wiele razy byliśmy świadkami ludzkiej rozpaczy i klęski. I dlatego pytamy samych siebie, tak, jak pytano Ezechiasza: inni polegli a „ty miałbyś ocaleć?”. A jednak dzisiejsze czytanie uczy, że przestrzeń modlitwy jest dla nas przestrzenią ocalenia. Dlatego stając przed Bogiem warto wziąć sobie do serca zdanie, wypowiedziane bodajże przez Alberta Camusa: „Bądźcie realistami – proście o to, co niemożliwe”.
Szansa na sukces (2 Krl 22,8-13;23,1-3; Ps 119; J 15,4,5b; Mt 7,15-20 (z dnia) lub Tm 2,22b-26; Ps 37; J 17,21; J 17,20-26)
Kiedy król przeczytał księgę prawa, rozdarł szaty na znak żałoby, mówiąc: „przodkowie nasi nie słuchali słów tejże księgi, by spełnić wszystko, co jest w niej napisane”. Potem zwołał cały lud, obwieścił mu Boże słowa i zawarł przymierze, „że pójdą za Panem, że będą przestrzegali Jego poleceń, przykazań i praw całym sercem i całą duszą, że w czyn zamienią słowa tego przymierza, spisane w tejże księdze”.
Z tej biblijnej opowieści płynie ku nam, współczesnym, wielka nadzieja – iż to, czemu sprzeniewierzyli się przodkowie, mogą podjąć potomkowie. Że nie jesteśmy przegrani z powodu swoich rodzinnych, ojczyźnianych, globalnych historii. Że dano nam szansę – i zło może się na nas zatrzymać.
Czytanie o odnalezionej księdze prawa przypomina o odpowiedzialności. Jesteśmy bowiem odpowiedzialni nie tylko za tych, którzy przyjdą po nas, ale i za tych, którzy przeminęli. Czasami naszym przodkom dano mniej niż nam – więcej otrzymaliśmy, więcej rozumiemy. I do nas właśnie należy chronienie i pomnażanie dziedzictwa, które nam przekazano – tak aby w czyn zamieniły się słowa przymierza, słowa błogosławieństwa.
Pasażer na gapę (Dz 12,1-11; Ps 34; 2 Tm 4,6-9.17-18; Mt 16,18; Mt 16,13-19)
Trzej bohaterowie dzisiejszego czytania – Herod, który uwięził apostoła; Piotr, który został uwięziony; Kościół, który modli się za Piotra. Gdzie jest moje miejsce?
Być może jak Herod szukam własnej korzyści. Udowadniam, że Bóg nie ma racji, że jestem za inteligentna na pacierze. Być może jak Piotr poddaję się niewoli i trudno mi uwierzyć w ocalenie – a to, że spłynęła na mnie Boża łaska, dociera z czasem, stopniowo. Być może jestem jak wierzący wtedy i mam za kogo modlić się nieustannie.
Jakkolwiek jest – mam za co dziękować. Być może za to, że mój zły zamiar się nie powiódł. Że Bóg ocalił niewinnego od krzywdy, którą mu wyrządzam. Być może za to, że Bóg daje mi czas, abym przejrzała. Że cuda nie dzieją się w ułamku sekundy, a mają własną dynamikę, pozwalają mi dojrzewać. Być może za to, że Bóg wysłuchał, nawet jeśli zdążyłam zapomnieć już o co proszę, albo nie wiem, co naprawdę jest ważne.
Jest jeszcze czwarty bohater dzisiejszego opowiadania. Pełno go w całej historii zbawienia. Towarzyszy Kościołowi już od wieków. Niespodziewanie odwiedza nawet szeregowych wierzących. I to czasem za bardzo spektakularnie, przyznajmy. Niekiedy nawet wolelibyśmy, żeby nie... Bo jak to potem wyjaśnić innym? Mamy w końcu XXI wiek i mówić ludziom o aniołach...
Babilon w Katowicach (2 Krl 25,1-12; Ps 137; Mt 8,17; Mt 8,1-4)
Niewola babilońska symbolizuje i konsekwencje grzesznych wyborów, i Bożą pedagogikę – że zależy Mu na naszym oczyszczeniu i ocaleniu. Jednak ani to, że sami jesteśmy sobie winni, ani to, że nie wszystko stracone, nie sprawia, że lżej się dźwiga kajdany. Niewola pozostaje niewolą – jakkolwiek ją nazwiemy. Ucisk, cierpienie i krzywda są nieodłącznymi elementami naszej egzystencji. Babilońska niewola nie jest odległą metaforą, ale rzeczywistością, w której tkwimy, tym, czego doświadczamy właśnie my, właśnie teraz.
Nawet jeśli krzywda spotyka nas w sposób niezawiniony – spada na nas choroba, tracimy pracę, czy choćby nawet cierpimy z powodu upału – zawsze w tle pozostaje świadomość, że taki właśnie jest nasz los tutaj, na ziemi. Być może dobrze więc, jeśli dołącza do tej świadomości wiedza, że jesteśmy grzesznikami. Cierpienia nie unikniemy bowiem (proszę wybaczyć: nie za bardzo wierzę też, przynajmniej w swoją, poprawę) – ale możemy jakoś je „spożytkować”. Być może to nie najlepsze słowo, stąd cudzysłów. Nie chciałabym też wypowiadać się na temat cierpienia, którego jestem jedynie obserwatorem, z bezpiecznego dystansu. Myślę w tej chwili raczej o rzeczach najprostszych – jak choćby o tym, że teraz, kiedy to piszę, jest strasznie gorąco, więc chciałoby się tę pracę odłożyć na bliżej nieokreślone potem… Upał to taki „drobiazg”, który jest doskonałym pretekstem dla mojego lenistwa, nierzetelności. Tak, ja też jestem w niewoli (z zachowaniem proporcji, oczywiście): pojechałabym sobie na wakacje, a muszę pracować; kupiłabym sobie super kapelusz, a muszę sto dwudziestą parę dziecięcych skarpetek; oglądnęłabym sobie jakiś film, a tu mistrzostwa i jeden telewizor w domu… I choć nie uniknę wielu doświadczeń, choć nie mam wpływu na rozmaite okoliczności – mogę dobrze je przeżyć, dobrze je rozegrać. Nie śmiem sięgać po argumenty wysokie (ducha ekspiacji, czy takie tam). Po prostu logika podpowiada – skoro ma się niewiele, nie wolno tego marnować.
Na sygnale (Lm 2,2.10-14.18-19; Ps 74; Mt 8,17; Mt 8,5-17)
Czasami dobiega naszych uszu dźwięk karetki pogotowia – powoli, stopniowo nabiera mocy, osiąga najwyższy punkt natężenia, by w końcu zniknąć w oddali. Nieruchomiejemy wtedy przeważnie choć na ułamki sekund, przystajemy mimo zielonych świateł, by usunąć się z drogi, zwalniamy, jadąc samochodem. Wszystko po to, by nie przeszkadzać, nie być zawadą. Czytany dzisiaj fragment Księgi Lamentacji jest jak dźwięk karetki. Jest wołaniem, że gra toczy się o życie, że nie można dłużej czekać, że wszystko inne musi ustąpić, usunąć się w cień.
To krzyk, że zło już się dokonało: „Prorocy twoi miewali dla ciebie widzenia próżne i marne, nie odsłonili twej złości, by od wygnania cię ustrzec; miewali dla ciebie widzenia zwodnicze i próżne”. Teraz nie ma co załamywać rąk – trzeba ratować, a przynajmniej w ratowaniu nie przeszkadzać.
Ten krzyk nie stanowi ostrzeżenia, lecz nakaz: „Wołaj sercem do Pana, Dziewico, Córo Syjonu; niech łzy twe płyną jak rzeka we dnie i w nocy; nie dawaj sobie wytchnienia niech źrenica oka nie zazna spoczynku! Powstań, wołaj po nocy przy zmianach straży, wylewaj swe serce jak wodę przed obliczem Pana”. A to pokazuje, skąd spodziewać się ratunku. Karetki wszak udają się zawsze do wiadomego celu, ich przenikliwy dźwięk nie jest skierowany w próżnię.
Niektórzy z nas wybierają pracę ratowników – śpieszą na wezwanie, opłakują grzechy własne i cudze, zawsze mają w pogotowiu koronkę i różaniec. Zamknięci czasem za murami klasztorów, przykuci do łóżek i inwalidzkich wózków lub drepczący wolniutko na codzienną mszę – wszyscy zasługują na naszą uwagę, współpracę lub to choćby, żeby im nie przeszkadzać. Nie wiemy, kiedy nam samym będą niezbędnie potrzebni...