Krajobraz po klęsce (Dz 10,34a.37-43; Ps 118; Kol 3,1-4 lub 1 Kor 5,6b-8; Sekwencja; 1 Kor 5,7b-8a; J 20,1-9)
Tu, gdzie żyję, nie ma wojny, nie spadł żaden kataklizm. Dziecko nie umarło mi na raka, nie straciłam pracy, nie cierpię głodu. Oko rejestruje zwyczajne obrazki – niemożność porozumienia, wszechobecne zmęczenie, to, że tylko nieliczni poznali szczęście. Widzę kobiety o zniszczonych twarzach, które nigdy nie były piękne. Widzę mężczyzn – chwiejących się, pijanych, którzy na przemian użalają się nad sobą i wygrażają winnym pięścią. Widzę dzieci wesołe i brudne, bawiące się przy ulicy. Patrzę w twarze mijanych ludzi, w swoją własną twarz i próbuję uwierzyć w zmartwychwstanie. W to, że nasze życie może przemienić się na wzór Chrystusowego, że Bóg przyniósł nam nadzieję, że zwycięstwo jest realne.
Wczesnym rankiem, gdy jeszcze jest ciemno – tuż po klęsce, kiedy brakuje nadziei – trzeba nam iść do grobu. Pójść tam właśnie wtedy, gdy odczuliśmy na własnej skórze, że zło wygrało. Ten grób jest pusty: nie ma w nim Boga. Zostały tylko płótna i chusta, która była na Jego głowie, leżąca nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwinięta na jednym miejscu… Realizm tej sceny – przestrach Magdaleny, chyżość Jana i Piotr, który biegnie, posapując. Owo „ujrzał i uwierzył”, nagłe zrozumienie, co znaczy obietnica Jezusa, że powstanie z martwych.
Nic bardziej banalnego niż napisać, że tylko umarli zmartwychwstają. Jednak starajmy się o tym pamiętać, gdy oglądamy śmierć, smakujemy gorycz, czujemy się skazani na klęskę. Jezus zmartwychwstał właśnie dla nas – umarłych. Wierzysz w to?
Świadkowie własnej klęski (Dz 2,14.22-32; Ps 16; Ps 778,24; Mt 28,8-15)
Ha! Nie udało się nam! Bo Tego, którego przybiliśmy rękami bezbożnych do krzyża i zabiliśmy – Tego właśnie Jezusa wskrzesił Bóg. Jesteśmy więc teraz świadkami: własnego grzechu i Bożego przebaczenia, śmierci i zmartwychwstania. Nie wolno nam od tego uciekać. Możemy oczywiście poudawać trochę, że nic takiego się nie stało: „Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali”; „Sokrates, Jezus, Mahomet, Budda – co za różnica?”; „Odnaleziono grób z ciałem Jezusa i jego rodziny, wszystko można jakoś racjonalnie wyjaśnić”… Tylko co dalej?
Swoją drogą, jak to wytłumaczyć, że zaświadczyć o Jezusie mamy właśnie my? Nie będę teraz sporządzać katalogu win swoich i naszych wspólnych (święta w końcu), ale czy to nas nie zastanawia? Bezpośrednio dotyczy nas i śmierć Boga, i Jego zmartwychwstanie. Przez grzech jesteśmy sprawcami pierwszego; drugie niszczy tryumf naszej śmierci. Nie da się cieszyć ze zmartwychwstania, nie pamiętając o własnej winie, z której wykupił nas Jezus.
Podoba mi się postawa Piotra, który donośnym głosem obwieszcza zwycięstwo Jezusa. Nie jest sentymentalny, ani łzawy, choć na pewno ma w pamięci własne zaparcie się Chrystusa. Woła – „słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, (…) Bóg wskrzesił Go, zerwawszy więzy śmierci, gdyż niemożliwe było, aby ona panowała nad Nim”. Katecheza Piotra jest skoncentrowana na Jezusie, bo to On jest najważniejszy. Pal licho z nami – świadomość grzechu nie oznacza, że mamy biadolić. Zamiast tracić czas na obwieszczanie własnej skromności i pokory, mówmy lepiej o Jezusie, dajmy dobry przykład, zostawmy samych siebie w spokoju i zajmijmy się tym, co ważne.
Nasz Bóg żyje (Dz 2,36-41; Ps 33; Ps 118,24; J 20,11-18)
Czytania ciągle jeszcze przywołują tę najważniejszą tajemnicę chrześcijaństwa – choć może nasz świąteczny nastrój prysnął rano, wraz z dźwiękiem budzika, kiedy trzeba było wstawać do pracy. Zmartwychwstanie to tajemnica, której świętowanie się nie kończy – pamięć o niej towarzyszyć ma nam zawsze. Nasz Bóg jest bowiem Bogiem żyjącym.
Tej realnej obecności Boga nie uświadamiamy sobie czasem. A jest ona darem dla nas – nie ściga nas bowiem spojrzenie z zaświatów, ale tu, blisko, w naszym wnętrzu mieszka Bóg. Jest On obecny w każdej Eucharystii, zjednoczony z naszym bliźnim tak, że cokolwiek czynimy jemu – czynimy dla Boga.
W scenie z dzisiejszej ewangelii zawołał ją po imieniu: „Mario!”, a ona Go rozpoznała, wołając: „Rabbuni, to znaczy Nauczycielu”. Oby scena przy pustym grobie powtórzyła się w naszym życiu, kiedy szukamy Boga, nie rozumiemy Jego milczenia, pozornej nieobecności – żebyśmy umieli rozpoznać, jak woła nas po imieniu. Bo ta obietnica jest „dla nas i dla dzieci naszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz”. I to od nas wymaga się nawrócenia.
Ciąg dalszy nastąpił (Dz 3,1-10; Ps 105; Ps 118,24; Łk 24,13-35)
Oba opisy z dnia dzisiejszego mówią o tym, co wydarzyło się po zmartwychwstaniu. Przy Pięknej Bramie Piotr powiedział paralitykowi: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” – i uzdrowił go. Do uczniów idących do wsi, zwanej Emaus, przyłączył się Jezus, wyjaśniał im znaczenie zaistniałych wydarzeń i dał się rozpoznać przy łamaniu chleba. Oba epizody w tym właśnie są do siebie podobne, współgrają ze sobą: wskazują na owoce zmartwychwstania, jego konsekwencje, skutki.
Bo fakt zmartwychwstania ma ciąg dalszy. Co zatem dzieje się dziś w naszym życiu, kilka dni po święcie? Wszyscy uczestniczymy w tym, co można by nazwać owocem uniwersalnym: jesteśmy członkami Kościoła, przyjmujemy Eucharystię, śpiewamy wielkanocne pieśni. Chodzi jednak jeszcze o coś innego – o to, co dotyczy mnie osobiście. Dla Piotra, Jana i pozostałych apostołów ten ciąg dalszy oznaczał głoszenie z mocą Dobrej Nowiny o zbawieniu. Dla paralityka – uwolnienie z niemocy. Dla ludzi, którzy znali go z widzenia, jak żebrał przy świątyni „zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało”. Dla uczniów idących do Emaus – doświadczenie, że nie są sami w obliczu wątpliwości. I – niemniej ważne – że Jezus daje się im przymusić do pozostania, pozwala się rozpoznać.
Co zaś zmartwychwstanie oznacza dziś dla mnie? Istnieje pokusa, by załatwić wszystko ogólnikowym stwierdzeniem „głębsza radość” czy „większa świadomość tego, co Jezus uczynił dla mnie”. Być może zresztą te stwierdzenia nie są takie złe – o ile coś we mnie rzeczywiście nazywają.
Wszystko albo nic (Dz 3,11-26; Ps 8; Ps 778,24; Łk 24,35-48)
Nie ma nic ważniejszego – stało się tak jak zapowiedział Jezus: „Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie, w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy”. Jak mówi Piotr: „Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone, aby nadeszły od Pana dni ochłody, aby też posłał wam zapowiedzianego Mesjasza, Jezusa, którego niebo musi zatrzymać aż do czasu odnowienia wszystkich rzeczy, co od wieków przepowiedział Bóg przez usta swoich świętych proroków”.
Czyż nie tego właśnie chcemy? Odpuszczenia grzechów, zniszczenia zła, którego skutki cierpimy wszyscy? Czyż nie to właśnie oznacza zmartwychwstanie: że z nadzieją czekamy na powtórne przyjście Jezusa, który powróci, by dać nam udział w swoim zwycięstwie? Wielkanoc, jak wszystko w chrześcijaństwie, jest na wskroś eschatologiczna – dotyczy rzeczy ostatecznych, rozstrzygających dla naszej przyszłości.
To już nie jest plac zabaw, to już nie jest to błogie ciepełko, w którym tkwimy, dyskutując o religii. To „tak” albo „nie”, ostrze noża. Tu naprawdę chodzi o przyszłość naszych przodków, naszych dzieci, ludzi nam bliskich, wszystkich ludzi, świata całego. Kiedy wreszcie to sobie uświadomimy – że wiara jest ważna: wraz z nią zyskujemy wszystko; bez niej – nie zostaje nam nic.
Nikt inny (Dz 4,1-12; Ps 118; Ps 118,24; J 21,1-14)
Jezus ukazywał się uczniom po zmartwychwstaniu. Ale dlaczego te wszystkie ceremonie? Przejście mimo drzwi zamkniętych, dotknięcie dłoni i boku. Kolejny cudowny połów: „«Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie». Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć.” Wspólny posiłek: „kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb”.
Myślę, że wszystko po to, aby mogli Go rozpoznać. Tak jakby Jezus znał naszą ludzką potrzebę upewniania się, że ciągle jesteśmy kochani – że nasi bliscy, mimo dzielącej odległości, życiowych perturbacji – pozostali wobec nas tacy sami. On także jest taki sam – stąd wspólne posiłki, jak niegdyś; połów taki, że sieć się rozrywa; zachęty: „To Ja jestem, nie bójcie się”.
Pod podszewką rzecz jeszcze istotniejsza. Wypisuję z kazania Piotra: „On jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni”. O to właśnie chodzi – nie ma nikogo innego, kto mógłby nam dać nadzieję na życie, na wieczność. Dlatego Jezus nas zachęca każdej Wielkanocy – abyśmy dali się przekonać, abyśmy wypróbowali Go – czy jest Tym, który miał przyjść, czy też innego mamy oczekiwać.
Spotkałam Go (Dz 4,13-21; Ps 118; Ps 118,24; Mk 16,9-15)
Kiedy przełożeni ludu i starsi aresztowali apostołów i zastanawiali się, co mają z nimi zrobić, mieli problem z powodu dokonanego w imię Jezusa uzdrowienia. Mówili do siebie: „Przecież temu nie możemy zaprzeczyć”. Po zmartwychwstaniu Jezus ukazał się Marii Magdalenie, ona opowiedziała o tym jego uczniom „pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć”. Nie chcieli wierzyć także wtedy, gdy ukazał się dwóm z nich w drodze do wsi. Jedenastu uwierzyło dopiero wtedy, gdy Jezus ukazał się nim samym, „gdy siedzieli za stołem” – temu zjawieniu się Jezusa już nie mogli zaprzeczyć.
Być może wydaje się nam, że my sami nie możemy doświadczyć tej naoczności. Rzadko kto z nas na własne oczy zobaczył cud, o ukazaniu się Zmartwychwstałego nie wspominając. A jednak, jeśli wierzyć słowom Jezusa, możliwe jest, by rzeczywiście Go dzisiaj spotkać. Czy zdarzyło się nam, by w pomieszaniu wyznać Bogu, jak Żydzi – „Temu już nie możemy zaprzeczyć”? Jeśli Jezus żyje, co nam przeszkadza, by Go spotkać? Czy – jak apostołom z dzisiejszej ewangelii – „brak wiary i upór”? A może wcale się tego po Bogu nie spodziewamy – że nam odpowie, usłyszy modlitwę, wejdzie w dialog?
To byłoby za duże ryzyko, nieprawdaż?