Prawo na miarę (Pwt 30.1014; Ps 69; Kol 1,15-20; J 13,34; Łk 10,25-37)
Niewielkie poruszenie wywołał opublikowany przez jedną z gazet „dekalog” ułożony przez nastolatków. Dla wielu takie wymyślanie własnego „prawa” jest czymś oczywistym. Z głoszonych przez Kościół zasad wybierają sobie tylko niektóre, inne uznając za zbyt trudne i wymagające. A te wybrane „uzupełniają” regułami wymyślonymi samodzielnie.
To nie jest tylko dolegliwość naszych czasów. Nie bez powodu Mojżesz przekazywał swoim ziomkom takie Boże wyjaśnienia: „Polecenie to, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem”. Wymigiwanie się od przestrzegania Bożego prawa pod pozorem tego, że jest „za trudne” wymyślono już dawno.
Ci, którzy odwołują się do tej metody ułatwiania sobie życia wiedzą, że kłamią (przynajmniej na początku, zanim uwierzą we własne argumenty). Bóg jest realistą. Nie wymaga od nikogo rzeczy, które przekraczają jego możliwości, bo to przecież nie miałoby sensu. A żeby nie było wątpliwości dał nam wewnętrzne „słowo”, które mówi nam, jak powinniśmy postępować: „Słowo to jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić”. Dał nam sumienie.
Bardziej niż... (Wj 1,8-14.22; Ps 124, Mt 10,40; Mt 10,34-11,1)
Jezus potrafi zaskoczyć. Ten skromny Boży Syn, który dla zbawienia ludzi nie cofnął się przed uniżeniem i stał się człowiekiem, któregoś dnia oświadczył: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto miłuje syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. A wcześniej jeszcze mówił o tym, że On, zapowiadany przez proroków jako Książę Pokoju wcale nie przyniósł pokoju, ale miecz i że poróżni nawet najbliższych sobie ludzi.
O co chodzi? Dlaczego Chrystus, który ratował jawnogrzesznicę przed ukamienowaniem, wypowiedział tak ostre słowa?
Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu - powiedział św. Augustyn. Dokładnie o to chodzi Jezusowi. „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” - te słowa wypowiedział Boży Syn, Druga Osoba Boska, a nie jakiś wybitny człowiek, domagający się uwielbienia.
Wydaje się oczywiste, że Boga należy kochać bardziej niż nawet najbliższego człowieka. Ale w praktyce to nie takie proste. Nie brak chrześcijan, którzy bardziej kochają chorą matkę lub swoje dziecko niż Chrystusa.
Ludzki sposób, Boży sposób (Wj 2,1-15a; Ps 69; Ps 95,8ab; Mt 11,20-24)
Historię o tym, jak to Mojżesz został uratowany przed niechybną śmiercią za pomocą papirusowej skrzynki umieszczonej w pobliżu kąpieliska córki faraona znają i pamiętają niemal wszyscy. O wiele mniej ludzi pamięta, w jaki sposób Mojżesz rozpoczął swoją „karierę”. A zaczął ją od... morderstwa.
Wrażliwość Mojżesza na krzywdę ludu, z którego pochodził, była ogromna. Chciał swoim rodakom jakoś pomóc. Postanowił wyeliminować jednego z prześladowców. To bardzo ludzkie myślenie. Bardzo szybko Mojżesz przekonał się, że nie tędy droga. Bardzo szybko odkrył, że to, co zrobił, nie zyskało nawet przychylności tych, w obronie których wystąpił.
Mojżesz jest przykładem przepaści pomiędzy Bożym i ludzkim rozwiązywaniem problemów. Człowiek sięga do sposobów doraźnych i zamiast usunąć problem, często swoim „naprawianiem” świata czyni go jeszcze gorszym. Bóg działa z perspektywy wieczności. Nieomylnie. Skutecznie. Wtedy, kiedy trzeba. Dlatego warto Mu zaufać i swoje działanie dostosować do Jego zamysłu. Tak, jak to zrobiła matka Mojżesza.
Bóg dla prostaczków (Wj 3,1-6.9-12; Ps 103; Mt 11,25; Mt 11,25-27)
„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”. A cóż to za antyinteligencka deklaracja w ustach Jezusa? Dlaczego Pan Bóg nie lubi „mądrych i roztropnych”?
To nie jest tak, że jak już ktoś ma dyplom, to u Pana Boga ma „przechlapane”. Nie dowodzi tego wcale przywoływanie faktu, że na przykład objawienia maryjne kierowane są do dzieci lub dorosłych bez wykształcenia. Zarówno te przekłady, jak i wypowiedź Chrystusa mówią jasno, że Boże objawienie nie ma charakteru elitarnego. Jest adresowane do wszystkich, a nie tylko do wąskiego kręgu, który można by nazwać nieco zmodyfikowanym biblijnym określeniem „uczeni w piśmie”. W „piśmie” pisanym małą literą, bo nie o Pismo Święte tu chodzi, lecz o ludzką, ziemską wiedzę i doczesną, przemijającą mądrość.
Bycie prostaczkiem to nie kwestia wykształcenia. Św. Tomasz z Akwinu był z pewnością człowiekiem wykształconym, ale nigdy nie przestał być w swej wierze jak dziecko. Według świadków jego ostatnia spowiedź była „spowiedzią pięcioletniego dziecka”. Prostaczek wobec objawienia Boga zachowuje się jak Mojżesz słyszący słowa „Jestem Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba” - pada na twarz. „Mądry i roztropny” lekceważy te słowa, podchodzi do płonącego krzaka bez zdejmowania sandałów i zaczyna na podstawie swojej wiedzy snuć hipotezy wyjaśniające, dlaczego krzew płonie, a się nie spala.
Po imieniu z Bogiem (Wj 3,13-20; Ps 105; Mt 11,28; Mt 11,28-30)
Niby nic nadzwyczajnego, pytanie zadawane między ludźmi bardzo często. Za każdym razem, gdy chcemy się do kogoś zbliżyć, skrócić dystans, zaliczyć go do swoich znajomych: „Jak ci na imię?”. Wraz z odpowiedzią otrzymujemy od drugiego człowieka prawo do tego, aby zejść z poziomu oficjalności, niemal urzędowości, do poziomu zwykłych stosunków międzyludzkich. Zwracanie się po nazwisku zwykle nie pozwala przekroczyć pewnej bariery, przypomina, że nie ma zażyłości.
Czasami ten dystans jest skracany trochę na siłę, tak jak w Internecie, gdzie z zasady wszyscy są „na ty”. Ale nie są po imieniu. Podawanie prawdziwego imienia w relacjach internetowych jest raczej rzadkością. Tu się używa nicków. Pseudonimów. Przy pozorach bliskości, pogłębiają dystans.
Bóg podał Mojżeszowi swoje imię. Prawdziwe imię. Nie pseudonim. Pozwolił, aby między Nim a zwykłym człowiekiem nawiązała się nić wyjątkowej bliskości. Ale Bóg zrobił coś jeszcze. Pozwolił, aby Mojżesz ujawnił Jego imię innym. Z nimi (z nami) też chce być po imieniu. Czy to doceniam?
Przerażający baranek (Wj 11,10-12,14; Ps 116B; J 10,27; Mt 12,1-8 (z dnia) lub 1 Kor 9,16-19.22-23; Ps 96; Łk 4,18; Łk 10,1-9)
Historia baranka paschalnego to historia przerażająca. Przerażająca, jeśli patrzy się na nią z punktu widzenia Egipcjanina, a zwłaszcza upartego faraona. Krew tego baranka dla jednych oznacza śmierć, dla innych życie. Tam, gdzie jej nie ma - panuje śmierć. Tam, gdzie ona jest - kwitnie życie i... wolność.
Z perspektywy dwudziestego pierwszego wieku po Chrystusie słowa Boga, który dla ratowania swojego Narodu Wybranego postanawia wygubić (tak ciężko dziś użyć słowa „zabić”, którego użył sam Bóg w rozmowie z Mojżeszem) tysiące istnień ludzkich i nie tylko, brzmią przeraźliwie okrutnie. Przecież ci wszyscy pierworodni niczym nie zawinili. To faraon był wredny, pyszny i przebiegły. To on - sam podając się za boga - nie chciał uznać nad sobą prawdziwego Boga i nie chciał stracić mnóstwa sprawnych niewolników. A jednak plagi - z tą dziesiątą, najgorszą włącznie - dotykały wszystkich Egipcjan, nie tylko jego.
Za każdym razem, gdy próbujemy pojąć Bożą ekonomię zbawienia, dochodzimy do momentu, w którym przestajemy rozumieć. Wtedy pojawia się pokusa ustawienia Bożego działania po naszemu. Wciąż zapominamy, że to Bóg ustala zasady. Bo On jest nie tylko Panem szabatu. Jest Panem wszystkiego.
Czterysta trzydzieści (Wj 12,37-42; Ps 105; Mt 11,29ab; Mt 12,14-21)
Izraelici wyszli z Egiptu jednego dnia. Wszyscy. Spory tłum - sześćset tysięcy mężczyzn plus rodziny. Księga Wyjścia mówi jeszcze o cudzoziemcach, którzy wyruszyli w drogę razem z nimi.
Z pewnością decyzja opuszczenia kraju niewoli nie była łatwa. Co prawda Izraelitom było w Egipcie źle, ale przecież zdążyli tam zapuścić korzenie. Czterysta trzydzieści lat to kawał czasu. Być może dlatego przynajmniej część z nich uważała, że zostają wypędzeni. Tak właśnie o exodusie mówi Księga Wyjścia.
Znamy późniejsze wydarzenia, w czasie drogi przez pustynię. Wydarzenia, które potwierdzały tęsknotę Narodu Wybranego za stabilizacją, nawet w niewoli, ale stabilizacją.
Niewola wciąga człowieka. Łatwo się do niej przyzwyczaić. Daje złudne poczucie „bezpieczeństwa”. Kreuje wrażenie nieodwracalności sytuacji. I tylko Bóg jest w stanie wyrwać człowieka z niewoli. Wszystko jedno, czy trwała pół roku czy czterysta trzydzieści lat.