Gościu, siądź pod mym liściem… (Rdz 18,1-10a; Ps 15; Kol 1,24-28; Dz 16,14b; Łk 1038-42)
Odpoczywać jak Abraham w najgorętszej porze dnia. Pod dębami Mamre wyprawić ucztę Bogu. I móc wtedy usłyszeć to właśnie: „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona Sara będzie miała wtedy syna”. Niekoniecznie o dziecko tutaj chodzi, ale o rozwój tam, gdzie nic w nas już nie miało wyrosnąć; o nadzieję tam, gdzie w nas zaniechanie i rozpacz.
Bóg przychodzący do Abrahama, Jezus odwiedzający Martę i Marię jest przecież tym samym Bogiem, który chce zagościć w naszym wnętrzu. Różnicy między postawą obu kobiet nie rozumiejmy płytko, jako lekceważenia codziennego trudu i zwykłych obowiązków (wszak i Abraham opuścił Trzech Odwiedzających, poszedł zatroszczyć się o chleb, mięso, twaróg i mleko dla nich). Postawmy raczej pytanie o nasze trwanie przy Bogu, gotowość do szukania w Nim wytchnienia, zasłuchanie w Jego słowo. Przypatrzmy się raczej naszemu wewnętrznemu rozwarstwieniu; niespokojności, która nami rządzi; temu, jak wiele rzeczy nami szarpie, ciągnie w przeciwne strony.
Każda niedziela jest takim czasem zatrzymania (no, powiedzmy szczerze: okazją do zatrzymania, którą wykorzystujemy albo nie). Nie myśmy wymyślili ten porządek – pierwszy dzień tygodnia, Boży dzień został nam dany – tak jak i drzewa wyrastają pośrodku naszego życia, niezależne od nas. W niedzieli można się schronić, jak pod dębami Mamre. Znaleźć w niej pokój, odpocznienie przy Bogu – odszukać swoje drzewo, znaleźć wytchnienie w najgorętszej porze dnia.
Chrześcijańska maszyneria (Ga 2,19-20; Ps 16; J 15,9b.5b; J 15,1-8)
Dzisiejsze czytania nie pozostawiają wątpliwości: oddaleni od Boga jesteśmy nikim, bez więzi z Chrystusem pozostajemy bezowocni: „Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. (...) Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić”. Wyznanie Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” – jest świadectwem takiego właśnie życia. Rezygnacja z siebie, a tak naprawdę odzyskanie siebie: nie martwota a życie, nie bierność a dynamizm, nie stagnacja a rozwój.
Nasze chrześcijaństwo ukazane w obrazie winorośli nie oznacza, że mamy być trybikiem w bezdusznej maszynie. To chrześcijaństwo bliskich relacji, życiodajnych więzi, celowości życia wiarą, przynoszenia owocu: to znaczy chwały Ojcu.
Obraz Ogrodnika i winorośli mówi nam też coś ważnego o samym Bogu: nie jest Kimś, kto rzuca piorunami z zaświatów, ale osobiście angażuje się w naszą historię. Nie jest oddzielonym od nas Prawodawcą, który nakazuje: rób to, tamto odrzucaj. On naprawdę uczestniczy w naszym życiu, jest obecny w naszej codzienności: nawadnia nas, przycina, oczyszcza, pielęgnuje, byśmy przynosili owoc obfitszy. Ta prawda dotyczy nie tylko wyniesionych na ołtarze świętych, nie tylko ludzi szczególnie Bogu poświęconych – dotyczy każdego, dotyczy mnie. To właśnie muszę w swoim życiu rozpoznać: Bóg dzisiaj spogląda na mnie z niepokojem wynikającym z miłości, właśnie ja jestem przedmiotem Jego dumy i troski.
Rodzina (Wj 14,21-15,1; Ps: Wj 15,8-9.10.12.17; J 14,23; Mt 12,46-50 (z dnia) lub 1 Kor 7,25-35; Ps 45; Mt 25,1-13)
Nie sposób nie zapytać się dzisiaj: czy należę do bliskich Jezusa? Czy te słowa odnoszą się bezpośrednio do mnie: „kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”? Na ile nasze trwanie w Kościele, przestrzeganie przykazań oznacza to właśnie: należenie do rodziny Boga? Być może zresztą to ostatnie pytanie nie jest zbyt logiczne – skoro sam Syn Boży zapewnia nas, że pełnienie woli Ojca zalicza nas do Jego braci i sióstr. Nie opuszcza mnie jednak niepokój, że osobiste wybory dobra lub zła, wahania, jaką drogą kroczyć, co w danej sytuacji powiedzieć czy zrobić – niekoniecznie rozstrzygam w kontekście więzi z Bogiem. Korzyść lub niekorzyść, odpłacenie tym za tamto, zmęczenie czy chęć czynu – ten język rozumiem doskonale. Ale „bądź dobra, a będziesz mi bliska jak siostra”? „Szukaj woli Ojca a będziesz miała zawsze swobodny przystęp do Mnie”?
Można spojrzeć na dzisiejsze czytanie z innego punktu widzenia. Bycie członkiem Bożej rodziny zasadza się na tej podstawowej więzi, jaka łączy Stwórcę ze stworzeniem. Na tym opiera się nasze bycie na obraz i podobieństwo, dążenie do przejrzystości, czytelności bycia Bożym obrazem. Bóg jest po naszej stronie, walczy po naszej stronie – tak samo jak walczył z Egipcjanami – dlatego, że nas stworzył. Słuchać Jego słowa, być posłusznym Jezusowi oznacza nie wypierać się tej więzi. Co więcej – to jest nasza tożsamość: my nie istniejemy poza Nim, niezależnie od Niego. Jesteśmy członkami Jego rodziny albo nie ma nas wcale. Nie: urodziliśmy się, potem nie chcemy wierzyć i odmawiamy istnienia. Ale: po prostu nas nie ma i nigdy nie było. Jesteśmy – to znaczy: stwórcze słowo Boga powołało nas do istnienia. Jezus wzywa nas do posłuchu właśnie temu słowu – które ma prawo żądać naszego życia, bo to życie nam dało.
Zaszczyt (2 Kor 4,7-15; Ps 116B; J 15,16; Mt 20,20-28)
Nasze życie wiarą i głoszenie Ewangelii jest jak skarb w naczyniach glinianych – bo niby dlaczego łaskę poznania Jezusa otrzymaliśmy właśnie my? Sami wiemy najlepiej, jacy jesteśmy, znamy własne słabe strony, boleśnie przekonujemy się o konsekwencjach swoich zaniedbań i złych czynów. Chrześcijaństwo jednak zostało darowane właśnie nam.
W jakiejś mierze każdy z nas otrzymuje to, o co prosiła matka synów Zebedeusza – miejsce w królestwie Boga, które nam Ojciec od wieków przygotował. Ta przyobiecana nam wielkość ma jednak swoją cenę: „kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą”. Czy – stopniując rzecz dla tych ambitniejszych” – „A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
Dawni herosi, dzieci bogów poświadczały wielkość przez własną siłę. Naszym szczególnym znamieniem ma być słabość. Nie jakaś fałszywa skromność, a mądre zużycie sił na posługiwanie innym (jak pisze często ks. Roman Rogowski: mamy służyć innym, a nie pozwolić, aby się nami posługiwano). Mamy wybierać to co pokorne, nie szukać własnej chwały – bo to Bóg ma nas ostatecznie wywyższyć, nie my sami siebie, co się zresztą nigdy nie udaje. Żyć na wzór Syna Człowieczego – to zaszczyt. Świadczenie o Jezusie własnym życiem – to moc, której możemy nie doceniać. Chrześcijaństwo – to skarb.
Miłość do owoców (Syr 44,1.10-15; Ps 132; Łk 2,25c; Mt 13,16-17 lub Wj 19, 1-2.9-1 1.16-20b; Ps: Dn 3,52.53a.54a.55ab.56a; J 15,15b; Mt 13,10-17 (z dnia))
Trochę wymówek: pociąg się spóźnił, nie ja pierwsza ani ostatnia, boli mnie głowa. A w ogóle – to wszystko można zrobić jutro. Moja swoista sztuka wytłumaczeń, przydatna na co dzień. Wymówki, trzeba przyznać, są całkiem udane, by usprawiedliwić moje „dziś”. A jednak, jeśli spojrzeć na nie z perspektywy przyszłości (ba! wieczności samej!), okazują się całkowicie chybione. Bowiem każde „jutro” zależy od „dziś”, tak jak nasze „dziś” opiera się zawsze o jakieś „wczoraj”.
Wspominamy Annę i Joachima, rodziców Marii, matki Jezusa – „których cnoty nie zostały zapomniane, pozostały one z ich potomstwem”. Wraz z nimi – niejako wszystkich, którzy nas poprzedzają, przeszłe pokolenia. A także to, co nam przekazano, nasze wspólne dziedzictwo.
Nie wierzę bynajmniej bezkrytycznie w szlachetność tych, którzy umarli. Nie uznaję ich autorytetu, czerpanego z tego tylko względu, że przeminęli. Dziedzictwo, które otrzymałam mieści w sobie bowiem to, co dobre, jak i to, co złe. Jest chlubą i ciężarem równocześnie. Zawsze jednak – zobowiązuje.
Zobowiązuje do tego, by ocalić dobro, być wiernym, dotrzymać zobowiązań. Zobowiązuje do tego także, by powiedzieć „nie” temu, co jest złem, słabością, grzechem. By kolejne pokolenie nie odziedziczyło nienawiści, czy choćby bylejakości. Nie wiem, co jest trudniejsze…
Miło jest zrywać w sadzie choćby zwykłe jabłka, prawda? Chłonąć ich zapach, smak, chwalić obfitość zbiorów. Jeśli jednak zachwycą cię owoce, pamiętaj – to jabłonie dźwigają ich ciężar.
Jestem Pan Bóg, bardzo mi miło (Wj 19,17;20,1-17; Ps: 19; Łk 8,15; Mt 13,18-23)
Bóg, zanim coś powie, przedstawia się: „Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Dopiero później mówi: „Nie będziesz miał bogów cudzych…”. Powtarzamy to zdanie zawsze, recytując dziesięć przykazań: „jestem Bogiem związanym z wami, troszczącym się o człowieka w całej jego historii; jestem Bogiem wyrywającym z niewoli, który chce obdarzać ludzi dobrem”. Dekalog, który nas obowiązuje, opiera się na tym, kim jest Bóg; jego obowiązywalność dla nas wynika z tego, kim jest Bóg. To nie jest prawo zawieszone w próżni. My wiemy, od Kogo je otrzymaliśmy, pytanie tylko, czy wiemy, Kim On jest dla nas i co z tego wynika?
Dziesięć przykazań to także słowo Boże zasiane w nas – glebę. Pada przy drodze, na skały, między ciernie albo w ziemię żyzną. Niezrozumienie, niestałość, zagłuszanie przez „troski doczesne i ułudę bogactwa” – to przeszkody, śmiem twierdzić, dotyczące nas wszystkich. W różnych proporcjach prawdopodobnie, ale nikt z nas nie jest od nich wolny. Sianie przez Boga ziarna nie jest jednak czynnością jednorazową. W tym nadzieja dla nas – że On sieje ciągle, ciągle szuka kontaktu z nami, mówi do nas co dzień: „Ja Jestem Pan, Bóg twój…”.
Tacy sami (Wj 24,3-8; Ps 50; Jk 1,21; Mt 13,24-30)
Kiedy Mojżesz przekazał Izraelitom Dekalog, „cały lud odpowiedział jednogłośnie: «Wszystkie słowa, jakie powiedział Pan, wypełnimy»”. Ta jednomyślność, odwaga, pewność, że dobrze uczynią – moglibyśmy zaczerpnąć stąd coś dla siebie. W naszym życiu bowiem różnie bywa – w sercu rośnie pszenica, ale i chwast. Jeśli to dostrzegamy – musimy nauczyć się czekać; znaleźć odwagę, by cierpliwie dojrzewać; położyć w Bogu pewność, że żniwa należą do Niego; zdobyć się na jedność z tymi, którzy są tak samo słabi i dążący do świętości jak my.
Po deklaracji ludu Mojżesz „postawił dwanaście stel, stosownie do liczby dwunastu pokoleń Izraela”. Ta deklaracja była bowiem wyznaniem całej wspólnoty, tak jak i nasze wyznanie wiary ma wymiar wspólnotowy, włączone jest w wyznanie wiary całego Kościoła. Jesteśmy odrębnymi osobami i każdy z nas sam za swoje życie odpowiada, to prawda, ale indywidualizm jest dziś często przeakcentowywany. Myślimy w perspektywie „ja–oni” lub „my–oni”. Nie oszukujmy się: nasza przynależność do różnych grup, także wewnątrz Kościoła, mieści się czasem również w przestrzeni przeakcentowania indywidualizmu. Przyznaję się do pewnych grup czy prądów, bo „myślą/czują/zachowują się PO MOJEMU”. Łatwo wtedy przeoczyć fakt, że – po pierwsze – w Kościele mamy myśleć PO BOŻEMU; oraz – po drugie – Kościół jest katolicki, to znaczy uniwersalny, szerszy niż to, co związane jest osobowością czy preferencjami swoich poszczególnych członków.