Ostrożnie: grozi krótkowzrocznością (Am 8,4-7; Ps 113; Flp 1 Tm 2,1-8; 2 Kor 8,9; Łk 16,1-13)
Za oknem już noc. Cisza. Czasem tylko przerywa ja warkot jadącego drogą samochodu. Wspominam dzisiejszy dzień: spacer po górach i spotkanie z przyjaciółmi. I czytam słowa Jezusa: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Rozglądam się niespokojny po pokoju. Komputer, parę ikon, sporo książek, szafa z ubraniami, samochód na parkingu. Nie za dużo?
Cenię sobie to, co mam. Jestem przy tym przekonany, że żadnym moim materialnym dobrom nie służę. To raczej one mi służą. W pracy i wypoczynku. Dają jakieś poczucie bezpieczeństwa, pozwalając nie martwić się zbytnio o jutro. Chyba nic więcej.
A jednak myślę, że jak na papierosach ostrzegają o raku i chorobach serca na banknotach powinni pisać: „Uwaga, grozi krótkowzrocznością”. „Przecież uczciwie zarobiłeś”, „należy ci się za Twój spryt i zaradność”. Tak się zaczyna. Potem: „mógłbyś mieć jeszcze więcej”. Gdy zabraknie roztropności nieuczciwego rządcy, by poza pieniądzem widzieć to, co znacznie bardziej istotne, niepostrzeżenie wszystko zaczyna kręcić się wokół pieniędzy. Wtedy też łatwo zapomnieć, kto tak naprawdę jest Panem…
Jak słucham? (Ezd 1,1-6; Ps 126; Mt 5,16; Łk 8,16-18)
„Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma”. Niedowierzanie. Jakbym czytał to pierwszy raz. Wiem że mam być przykładem. Wiem że prawda o Chrystusie nie ma być tajemną wiedzą dla wybranych. Ale mam uważać jak słucham, bo mi coś zabiorą? Nerwowe szukanie kontekstu. Może on pomoże mi zrozumieć, co owo zdanie, które pamiętam raczej jako wypowiedziane w przypowieści o talentach, znaczy tu, jako podsumowanie porównania chrześcijanina do płonącej na świeczniku lampy. I nic. Pustka. Dalej nie rozumiem. Jeden, drugi, trzeci komentarz…
Dopiero w czwartym… „Uważajcie jak słuchacie”. Bo można słuchać i nie zrozumieć. Można usłyszeć strzęp Ewangelii i wykoślawić go swoimi własnymi uzupełnieniami tak, że nijak ma się do prawdziwego przesłania Jezusa. Dobra Nowina o zbawieniu przepoczwarza się wtedy w martwą zasadę postępowania. A chrześcijaństwo staje się kolejnym, niewielu pociągającym -izmem.
Rozpowiadania dobrej nowiny o zbawieniu dla ubogich, spragnionych i znękanych nie zastąpi pompatyczna i niewiele zwykłym zjadaczom chleba mówiąca ”ewangelizacja” - indoktrynacja. Wiem, że tylko gdy sam dobrze słyszę Chrystusa, Ewangelia w moich ustach staje się bandażem, okładem i lekarstwem, a nie kolejnym spadającym na grzesznika kamieniem. I tylko wtedy mogę naprawdę kogoś do Jezusa zaprowadzić…
Słuchają i wypełniają (Ezd 6,7-8.12b.14-20; Ps 122; Łk 11,28; Łk 8,19-21)
Jedni mają zatkane uszy i żyją po swojemu. Inni słuchają Bożego słowa, ale też żyją po swojemu. Są tacy, którzy go nie słyszeli i próbują żyć w zgodzie z własnym sumieniem. W końcu są i ci, którzy usłyszane słowo wprowadzają w czyn. Do której z tych grup się zaliczam?
Dziwne jak łatwo przychodzi usprawiedliwianie się, gdy tylko się Jezusa słucha. Tak jakby ilość przeżytych rekolekcji, wysłuchanych konferencji i przeczytanych mądrych książek mogła ukryć smutna prawdę. Jeśli nie wprowadzą Ewangelii w czyn i tak nie zasłużę a miano brata Chrystusa.
Wskazówki dla głosiciela dobrej nowiny (Ezd 9,5-9; Tb 13; Mk 1,15; Łk 9,1-6)
Ile trzeba mieć, żeby skutecznie głosić Dobra Nowinę? Prawie nic. Z Bożym błogosławieństwem z niczego można zrobić rzeczy wielkie. Bez niego pewnie i z wielkim majątkiem nic się nie uda. Gdzie szukać sojuszników? Niekoniecznie wśród bogatych. Ich wsparcie moze okazać sie złudne. Czy przejmować się tymi, którzy nie chcą słuchać? Nie jesteś winny ludzkiej niechęci do Jezusa. No, może zazwyczaj nie. To trzy wskazania dla tych, którzy zdecydowali się uczestniczyć w misji głoszenia Ewangelii. Czyli dla każdego chrześcijanina, bo przecież każdy kto przyjął chrzest przyjął też na siebie to zobowiązanie…
Niepokoją tylko słowa z początku dzisiejszej Ewangelii. Nie mam władzy nad duchami nieczystymi i uzdrawiania chorób. Wiem, niekoniecznie tę łaskę od Boga otrzymałem. Ale św. Marek w ostatnich słowach swojej Ewangelii napisał, że takie cuda mają wierzącym towarzyszyć. O ile Kościół wyrzuca złe duchy, a i ja mocą Bożą zwyciężam go zawsze gdy odrzucam pokusę, o tyle z uzdrowieniami chyba jednak gorzej. Bóg zmienił zdanie? Albo może moja wiara jest do kitu? Musze się dokładniej sprawie przyjrzeć…
Niepokój (Ag 1,1-8; Ps 149; J 14,6; Łk 9,7-9)
Dlaczego się niepokoił? Czy nie powinien się raczej cieszyć? Że ktoś dokonuje wielkich rzeczy, że być może nadeszły już czasy mesjańskie? Czemu chciał Jezusa zobaczyć?
Nie wiem. Ale wiem, że pukanie Boga do mojego serca napawa mnie obawami tylko wtedy, gdy mam coś na sumieniu. Wtedy wolałbym się gdzieś przed Nim ukryć. Myślę więc, że i on się bał. Kazał przecież zabić Jana. A nie był jedyny obciążający go poważny grzech…
Bóg do ludzkich serc dociera na wiele różnych sposobów. Czasem przez taki właśnie niepokój. Czasem przez zaciekawienie. Tylko trzeba się w końcu przed Nim poddać...
Kim On jest dla Mnie? (Ag 1,15b-2,9; Ps 43; Mk 10,45; Łk 9,18-22)
Dla jednych był zmartwychwstałym Janem Chrzcicielem, dla drugich powracającym na ziemię Eliaszem albo którymś z dawnych proroków, który z bliżej nieznanych powodów zmartwychwstał. Dla swoich uczniów był Bożym Mesjaszem. A dla mnie?
Nawet jeśli udzielam odpowiedzi, która mnie uspokaja, pozostaje jeszcze jedno: Jezusa nie sposób zamknąć w prostym schemacie. Mesjasz, którego oczekiwali Żydzi, a wraz z nimi i Apostołowie, miał być zwycięskim królem. Słuchacze Mistrza z Nazaretu musieli być mocno zdziwieni, gdy zapowiedział im: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Czy zdaję sobie sprawę na jaką drogę mnie zaprasza?
Jego drogą? Warto... (Za 2,5-9.14-15a; Jr 31,10.11-12ab.13; 2 Tm 1,10b Łk 9,43b-45 )
Jego droga była inna. Gdy wszyscy Go podziwiali On zapowiadał swoją haniebną śmierć...
Zastanawiam się, jaką drogą ja chcę za Nim iść. Przyjemnie gdy ludzie chwalą, gdy liczą się z moim zdaniem, gdy spadają na mnie honory i zaszczyty. Nie zamierzam zbytnio przed tym uciekać. Tylko przeczuwam, że wcześniej czy później nastąpi moment, w którym będę musiał wziąć na ramiona swój krzyż. Nie tylko choroby czy cierpienia. Także odrzucenia i wzgardzenia przez ludzi. Bo jeśli będę się starał żyć, działać i oceniać zgodnie z duchem Ewangelii, wcześniej czy później komuś się narażę.
Nie chodzi o tych, którzy gardzą Ewangelią. Tym naraziłem się już dawno. Nie ma się czym przejmować. Bardziej będzie bolało, gdy odwrócą się ode mnie niektórzy bracia w wierze. Nie brakuje dziś w świecie faryzeuszy, którzy krytykując innych, sami żyją na bakier z Ewangelią.
Jan Paweł II mówił, że trzeba być człowiekiem sumienia. Myślę że warto. Nawet wtedy, gdy ta droga prowadzi na krzyż. To zaszczyt iść w towarzystwie Jezusa...