Piec czy uzdrowienie? (Ml 3,19-20a; Ps 98; 2 Tes 3,7-12; Łk 21,28; Łk 21,5-19)
Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach.Te same wydarzenia dla jednych są przekleństwem, inni widzą w nich ogromne błogosławieństwo. Ten sam ogień spali pysznych i przyniesie uzdrowienie wierzącym.
Ksiądz Blachnicki swój pobyt w katowickim więzieniu przy ulicy Mikołowskiej nazwał rekolekcjami. – Śmierć? Każdemu polecam! – uśmiecha się arystokrata-dominikanin, o. Joachim Badeni. A prof. Anna Świderkówna opowiada o „jednym z najradośniejszych dni w jej życiu”: Było to w roku 1956.. Pod koniec lutego zrobiła się wielka odwilż. Wszędzie wisiały ogromne sople lodu. Były akurat imieniny mamy, kupiłam jakieś ciastka. Przebiegałam przez ulicę i nagle poślizgnęłam się. Huknęłam nogą o twardy chodnik, ludzie podbiegli, podnieśli mnie. Spojrzałam na stopę. Była wybita ze stawu. Nie mogłam jej dotknąć. Przeraziłam się, ale nagle spadła na mnie taka pewność, że to jest Jego miłość. Miałam złamane kości, więc odesłali mnie do szpitala. Wieczorem przyniesiono mi suchą kromkę chleba, bo cały dzień nic nie jadłam. Panie z pokoju nie mogły się nadziwić, że ten suchy kawałek chleba zajadałam z taką radością (śmiech). A ja naprawdę czułam, że to Jego miłość.
Absurd?
Z punktu widzenia tego świata tak.
Nie muszę być mistrzem świata! (1 Mch 1,10-15.41-43.54-57.62-64; Ps 119; J 8,12b; Łk 18,35-43 (z dnia) lub Kol 3,12-17; Łk 12,32-34)
Izraelici składali ofiary bożkom i znieważali szabat. Jak rozpoznać swojego bożka? To proste. Zobacz, co cię denerwuje, wyprowadza z równowagi.
Bożka rozpoznaje się po stresach – opowiada ks. Stefan Czermiński – Gdy ktoś mi mówi, że jest wykończony to zaczynamy się zastanawiać, dlaczego tak jest. Często dochodzimy do wniosku, że zmęczenie tej osoby wynika z tego, że walczy ona o swoją korzyść. Zazwyczaj dobija nas to, iż się nie spełniają nasze potrzeby, które urosły do rangi bożków. Takim ukrytym bożkiem jest nasze własne „ja”. W chwili bezradności, słabości, pojawia się napięcie. Człowiek boi się, że rozsypie się jego królestwo. I czasem rzeczywiście wszystko się rozpada, bo musi się rozpaść.
Ja rozpoznałem jednego z bożków przed tygodniem. Miałem napisać kilka artykułów. Myślałem o tym nieustannie, czułem, że ta myśl mnie osacza. Miałem nawet sen, że siedzę nad klawiaturą i nie potrafię wystukać ani linijki. Wszystko mnie drażniło. Nie zauważałem nawet tego, że z paskudnej mokrej jesieni zrobiła się śliczna zima. Od rana marudziłem, zatruwałem życie całej rodzinie. Aż w końcu coś pękło. W czasie modlitwy poprosiłem Jezusa: odetnij to zniewolenie, bo jeszcze chwilka i mnie ono wykończy…
I odciął. Nie było to przyjemne... Usłyszałem kilka bardzo ostrych słów o moim tekście, ktoś inny zranił mnie z innej strony. Zabolało, ale zerwało więzy! Poczułem, że nie muszę być mistrzem świata. Odetchnąłem.
Czy te oczy mogą kłamać? (2 Mch 6,18-31; Ps 3; 1 J 4,10b; Łk 19,1-10 (z dnia) lub Iz 61,1-3a; Ps 89 albo Hbr 10,32-36; Ps 124; J 17,19; J 17,11b-19)
Zacheusz wdrapał się na drzewo, „bo chciał koniecznie zobaczyć Jezusa”. A ja myślę, że jego zachowanie miało drugie dno: chciał być zauważony. Był bardzo bogaty, a ludzie na takich patrzą z zazdrością, jawną niechęcią i odgórnym założeniem, że na pewno sporo kombinowali i nie dorobili się uczciwie. Był zwierzchnikiem znienawidzonych celników. Może czuł się osaczony przez oskarżycielskie spojrzenia tłumu?
Wdrapał się na sykomorę. „Gdy Jezus przyszedł na to miejsce,
spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko”.
W wielu miejscach Biblia wspomina o tym, że Jezus na kogoś spojrzał, a Jego wzrok przynosił ludziom zdrowie.
Lewi – kolega Zacheusza „po fachu” miał podobny problem. A jednak po tym, jak „Jezus wyszedł i
zobaczył go”, rzucił wszystko i poszedł za Mistrzem.
Kobieta od osiemnastu lat (rabini tłumaczyli tę liczbę jako przeklętą: 6+6+6) była pochylona. Czuła się pominięta, zignorowana. Nikt jej nie zauważał. Dopiero, gdy Jezus wszedł do świątyni „
zobaczył ją, przywołał i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy”.
Spojrzenie Jezusa leczy, przenika aż do szpiku kości. Obnaża nas, pokazuje nasz brud, grzech i bezradność, ale jednocześnie nie oskarża i nie osądza. Jest pełne miłości.
Zarabiaj! (2 Mch 7,1.20-31; Ps 17; J 15,16; Łk 19,11-28 (z dnia) lub Za 2,14-17; Ps: Łk 1,46-55; Łk 11,28; Mt 12,46-50)
Dzisiejsza Ewangelia pokazuje, jak ważne są intencje. Słudzy, którzy mieli zaufanie do swego pana, pomnożyli kapitał, który im zostawił. Powiedział przecież wprost: „Zarabiajcie, aż wrócę”.
Tylko jeden nich zawinął swą minę w chustę. Dlaczego? Bo wszelkie jego działania były podszyte paraliżującym strachem i ogromną nieufnością. Sam mówił o panu (a w domyśle o samym Bogu): „Lękałem się ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał”.
Jeśli ktoś ma wizję Boga, który tylko czyha na to, by mu przywalić, nie wykona najmniejszego ruchu. Będzie wypowiadał słowa „Bądź wola Twoja” jako zgodę na potworne zawirowania. Tyle już zabrałeś, weź jeszcze...
To bardzo ważne czytanie. Dziesięć min do złudzenia przypomina dziesięcioro przykazań. Bóg mówi: daję ci przykazania, abyś żył. Ci, którzy dostrzegają w słowach z Synaju jedynie dziesięć ograniczeń i zakazów, które mają usidlić wolnego człowieka, nie wykonają żadnego ruchu. I kompletnie zmarnują kapitał.
Jezus wciąż płacze (1 Mch 2,15-29; Ps 50; Ps 95,8ab; Łk 19,41-44 (z dnia) lub Kpł 19,1-2.17-18; Ps 15; J 14,23; Mt 7,21-27)
Na widok miasta zapłakał nam nim: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi! Na górze pokrytej zielonymi drzewami oliwnymi Jezus patrząc na rozległą skapaną w słońcu Jerozolimę zapłakał. Proroczo widział już zrównaną z ziemią w 70 roku świątynię. Ale widział też rozszarpane przez wojny Miasto Pokoju: plakaty z
shahidami, męczennikami islamu zabitymi w czasie intifady we wschodniej części miasta. Widział młodych izraelskich żołnierzy rozbierających prawie do naga upokorzonych Arabów. Widział policję rozdzielającą chrześcijan bijących się w świątyni w czasie liturgii paschalnej. Płakał na ziemi pełnej kolców, drutów i wysokich murów.
Na uliczkach pełnych straganów z falafelami i namiotów zbudowanych na święto Sukkot łatwiej zrozumieć Jezusa płaczącego nad Jerozolimą. Wszelkie próby zbudowania pokoju w Ziemi Świętej od kilkudziesięciu lat kończą się niepowodzeniem. Tuż po wizycie Jana Pawła II w 2000 roku, gdy wszyscy oczekiwali jakiejś zmiany, a przywódcy trzech największych monoteistycznych religii mówili o „dzieciach tego samego Boga” w Mieście Pokoju znów rozpętało się piekło, a jego uliczkami popłynęła krew. Widać, że i dziś miasto nie „poznało tego, co służy pokojowi!”. Płacz Jezusa trwa nadal.
Na całość (1 Mch 4,36-37.52-59; Ps: 1 Krn 29,10-11abc.11d-12; J 10,27; Łk 19,45-48)
Przypadek? I w pierwszym czytaniu i w Ewangelii znalazłem identyczne sformułowanie. „
Cały lud słuchał Jezusa z zapartym tchem” – opowiada św. Łukasz, a autor Pierwszej Księgi Machabejskiej notuje: „
Cały lud upadł na twarz, oddał pokłon i aż pod niebo wysławiał Boga”.
Słowa o powszechnej jednomyślności brzmią nieprawdopodobnie.
A my? Nasz „cały lud”? Przypomina mi się opowieść włoskiego karmelity. Chciał zabrać się do Polski z jakąś pielgrzymką znad Wisły. Gdy po kilkunastu godzinach wysiadł w Warszawie był blady i słaniał się na nogach. Jacy są Polacy? Pobożni? – spytał go współbrat, a on jęknął: O Jezu, bardzo pobożni. Całą drogę śpiewali odmawiali różańce, litanie, nowenny. Nie było ani chwili ciszy…
Ewangelia opisuje odwrotną sytuację. Lud nie zagadywał Boga, ale „słuchał Jezusa z zapartym tchem”. Jesteśmy pobożni, ale może to jedynie religijność naturalna? Robimy wszystko, by oswoić Pana Boga i kupić Jego miłość w zamian za pielgrzymki, modlitwy, złożone ręce. A dzisiejsza Ewangelia przypomina: Jezus wygnał tych, którzy chcieli handlować w świątyni.
On żyje! (1 Mch 6,1-13; Ps 9; 2 Tm 1,10b; Łk 20,27-40 (z dnia) lub Rz 8,31b-39; Ps 116B; 1 P 4,14; Łk 9,23-26)
Bałem się tego spotkania. Miałem rozmawiać o śmierci Andrzeja Cudzicha z jego żoną i córką. Spotkałem świadków, a ich słowa zapamiętam na długo.
Andrzej był znanym kontrabasistą. Miał 43 lata. Zmarł na raka układu pokarmowego. Ewa (żona) i Kasia (córka) tuż przed pogrzebem siedziały w domu zgaszone, sparaliżowane. Ale podniosły się. Ta ich pustka zamieniła się w pewność, że Andrzej poszedł do nieba. Do tego stopnia, że wzniosły do nieba ręce i zaczęły wielbić Boga.
– Powiem szczerze: miałam nie iść na pogrzeb taty – opowiada Kasia – Nawet mama pozwoliła mi zostać w domu. Nie miałam sił, myślałam, że nie wytrzymam psychicznie tej uroczystości. Ale poszłam… I chwała Bogu. W najtrudniejszym momencie, gdy spuszczano trumnę do ziemi zaintonowaliśmy pieśń wielbienia. Zaczęła się szczera modlitwa. Ludzie pytali się: Kasia, dlaczego nie płaczesz? A ja sama nie mogłam tego zrozumieć. To była ogromna łaska. Ten pogrzeb był w moim życiu punktem zwrotnym. Do dziś widzę, że Bóg mnie prowadzi.
– Przyjaciele zaczęli wspominać męża, a ich słowa były pełne wiary – dopowiada Ewa – I wtedy dotarło do mnie, że teraz Andrzej będzie grał z aniołami w niebie przed samym Bożym tronem na złotym kontrabasie.
Nasz Bóg nie jest [Bogiem] umarłych, lecz żywych.