Wartość wiary (Dz 2,42-47; 1P 1,3-9; J 20,19-31)
Chcesz, by wyłożono ci wiarę jak tabliczkę mnożenia. Bez znaków zapytania i niejasności. By móc kroczyć drogą jasną i pewną. Omijającą mielizny i bagniska. Zawsze do przodu i zawsze zwyciężając.
Tymczasem krążysz po labiryncie. Z zawiązanymi oczami. Potykając się o kamienie. Uderzając głową o ściany. Z rozbitym nosem i poranionymi rękami. Nie wiedząc kiedy i czy zdołasz wyjść na zewnątrz i zachwycić się światłem.
I nie możesz pojąć, że To jest właśnie łaską.
”Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota.”Odrobina zachwytu (Iz 7,10-14; Hbr 10,4-10; Łk 1,26-38)
Zarówno Maryja jak i św. Łukasz zachowują wielką powściągliwość w opowiadaniu o Zwiastowaniu. Poza jednym
”jakże się to stanie” próżno szukać choćby odrobiny dramaturgii wydarzenia. Brakuje szczegółów, mogących spotkanie z aniołem uczynić bardziej wzniosłym i mistycznym. Trudno nie zapytać dlaczego relację zredagowano w ten a nie inny sposób.
A może Maryja, opowiadaniem o towarzyszących spotkaniu emocjach, lękach i rozterkach związanych z podejmowaniem decyzji, nie chciała przesłonić tego, co w spotkaniu z aniołem było najważniejsze. Że oto nadszedł moment, w którym Bóg dokonał cudownego, ale i graniczącego z szaleństwem samoograniczenia po to, by stać się Emmanuelem - Bogiem z nami. Cudownego, bo Ten, którego niebo i ziemia pomieścić nie mogą zapragnął stać się małą komórką pod sercem kobiety. Graniczącego z szaleństwem, bo zdał się na łaskę i niełaskę człowieka, skłonnego prędzej bogoczłowieczeństwo Jezusa uznać za bluźnierstwo niż cud.
Nie chcąc przesłonić tego, co najważniejsze, Maryja nie dała – być może – scenariusza na pobożny film z dreszczykiem. Otworzyła natomiast przed słuchaczem historii o Zwiastowaniu drogę do zachwytu nad wielkością i wspaniałością Bożego działania. Tego samego zachwytu, z którego potem zrodzi się i wyśpiewane przez Nią
Magnificat i powtórzone sześć razy „O” w wielkanocnym orędziu Wigilii Paschalnej.
Nowe narodziny (Dz 4,32-37; J 3,7-15)
Ile ma pan lat – zapytał misjonarz starszego mężczyznę. – Matka poczęła mnie przed osiemdziesięcioma dwoma laty. Ale tak naprawdę mam dopiero dwa lata. Bo dopiero przed dwoma laty zostałem ochrzczony – dopowiedział, widząc w oczach kapłana zdziwienie.
Zakochani widzą w snach swoich wybrańców. Matka, nawet śpiąc, słyszy głos płaczącego dziecka. Myśląc o rozmowie z nowym szefem ojciec nie słyszy, co mówią do niego domownicy przy stole. Bo to, co ważne, potrafi zawładnąć całym człowiekiem.
Pamiętasz datę swojego chrztu, twoich nowych narodzin? Dziękujesz w tym dniu za cud powstania razem z Chrystusem do nowego życia? Całujesz źródło chrzcielne, by jeszcze raz przeżyć ten moment, kiedy Bóg po raz pierwszy przytulił do siebie swoje nowe dziecko?
Nowe narodziny nie są rzeczywistością oczekiwaną. One już się dokonały. Teraz jest czas pielęgnacji, wzrostu i owocowania.
Bóg o tym wie (Dz 5,17-27; J 3,16-21)
Sprowadzenie chrześcijaństwa wyłącznie do poziomu etyki wypaczyło zupełnie obraz Boga. Dla wielu przestał być wspólnotą Osób, pragnących podzielić się z człowiekiem miłością i stał się jednoosobowym Bytem, wydającym mało zrozumiałe nakazy i zakazy. Pewnie dlatego – można często usłyszeć – w połowie XX wieku Jezus powołał skromną kobietę, by skostniałemu moralizmowi przeciwstawić orędzie miłosiernej miłości.
Czy to oznacza, że moralność już się nie liczy? Że mamy zrezygnować z dążenia do świętości? Zgodzić się na zamazywanie granicy między dobrem a złem?
Wczoraj spędziłem przedpołudnie w ogrodzie. Na krzewach pojawiły się liście, zakwitły pierwsze byliny. Budząca się do życia przyroda jest świetnym nauczycielem. Życie do rozwoju potrzebuje nie tylko tlenu i wody. Potrzebuje również ciepła, promieni słońca, światła… Podobnie jest z człowiekiem. Nie zmienią go żadne nakazy i zakazy. Zakwita, gdy poczuje trochę ciepła.
Bóg o tym bardzo dobrze wie.
Zaproszenie do szkoły (Dz 5,27-33; J 3,31-36)
Gdy miałem siedem lat, otrzymałem od rodziców pierwszy rower. Ojciec umieścił za siedzeniem specjalną listwę. Dzięki niej pomagał mi utrzymać równowagę, gdy zaczynałem naukę. Aż pewnego dnia, gdy zjeżdżałem z górki, puścił listwę i obserwował uważnie pierwszą samodzielną jazdę. Potem, już na kolejnym, większym rowerze, zabrał mnie do lasu. W samym środku trójkąta, między Włocławkiem, Wieńcem i Brzeziem, usłyszałem: „a teraz prowadź do domu.” Błąkaliśmy się z dwie godziny. W międzyczasie tłumaczył położenie słońca i kierunki świata. Po takiej szkole nigdy nie bałem się wyruszyć w obcy świat i zawsze jakoś dawałem sobie radę.
Podziwiamy Piotra i apostołów, zapominając, że odważne wystąpienie przed Sanhedrynem poprzedziły trzy lata nauki w szkole Jezusa. Zanim zostali nauczycielami, trzy lata byli uczniami. To nie był wyłącznie czas słuchania nauk. Jezus wydawał im polecenia, wyznaczał różne zadania. Jednym słowem uczył samodzielności i odpowiedzialności, ale i formował ducha w szkole modlitwy. Trzy lata takiej szkoły, dopełnione Zesłaniem Ducha Świętego, wydały owoce, opisane w Dziejach Apostolskich.
W pierwszych wiekach taką szkołą uczniów Jezusa był katechumenat. Paweł VI, wskrzeszając tę czcigodną instytucję zalecił, by wejście na drogę katechumenatu zaproponować dorosłym, którzy nie doszli jeszcze do dojrzałej wiary. Rzecz w tym, że wielu dorosłych jest przekonanych, że bycie uczniem jest przywilejem wieku dziecięcego.
A od kiedy dorosłość zwalnia od słuchania bardziej Boga niż ludzi?
Daj (Dz 5,34-41; J 6,1-15)
Pięć chlebów i dwie ryby. To zapas na dwa dni. Tyle dała mu matka, gdy wybiegał z domu, wołając, że pójdzie tylko na chwilę, by popatrzeć i posłuchać. Jakby przeczuwała, że chwila się przedłuży. Przecież widziała, że od dawna jest zafascynowany Nauczycielem. Być może ten zapas jedzenia sprawił, że nie odesłano go do domu, gdy z rzeszą innych podążał na wzgórze nad Jeziorem Galilejskim. Inaczej skąd by apostołowie wiedzieli o nim. Zresztą – to mało istotne.
Inny moment skupia naszą uwagę. Można go nazwać pierwszym, ukrytym cudem. Chwila, gdy Jezus, albo inny z Jego uczniów, staje nad siedzącym na trawie dzieckiem i prosi „daj”. Pewnie myślał, że jest głodny i chciał się podzielić. Ale nie. Proszą o wszystko, co ma. Wahał się? Zastanawiał, co będzie jadł przez następne dni? Czy oddał bez zastanowienia? Nie wiemy. Ewangelista zapisał jedynie, że Jezus „wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał”. I to wiemy, że dzięki cudowi, jaki dokonał się w sercu dziecka, możliwy był ten drugi, cudownego rozmnożenia. Bo taka jest miłość. Rozmnaża się najpierw w sercu.
A Ty jak reagujesz, gdy Jezus prosi „daj”? Nie jest ważne, czy prosi o kawałek chleba, odwiedziny w domu chorego, spotkanie modlitewne czy zaangażowanie w Liturgię. Ważne jest to, że dotyka Twojego serca i czeka na ten pierwszy cud, dzięki któremu będą możliwe następne.
Parafrazując jedną z pieśni eucharystycznych – „Bóg w nasze ręce złożył cuda swe”.
…żeby dwoje chciało (Dz 6,1-7; J 6,16-21)
Gdy byłem w szóstej klasie w moim kościele parafialnym pojawił się rzutnik do slajdów, a wikariusze dostali od proboszcza polecenie, by nauczyli ministrantów obsługi tego urządzenia. Szybko okazało się, że edukacja nie została ograniczona do przyciskania klawiszy włącz – wyłącz, do przodu – cofnij. Przez kilka tygodni byliśmy wprowadzani w tajniki doboru pieśni na niedzielną Eucharystię. Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia usłyszałem, że ma to być jeden z naszych ministranckich obowiązków. Od tego momentu, dziesięć minut przed Mszą św. słyszeliśmy jedno pytanie: gotowe?
Nie inaczej było z przygotowaniem dekoracji. Umawialiśmy się na określony dzień. Proboszcz dawał propozycję (albo i nie) i… zostawiał nam wolną rękę. Przychodził na koniec, by zrobić drobne korekty. Czekaliśmy na ten moment, bo jego uwagi zawsze zamieniały się w ciekawe pogadanki z estetyki i historii sztuki.
Kościół nie jest kilkuosobową spółką duchownych. Jest wspólnotą, gdzie każdy ma swoje miejsce i zadanie. O sukcesie można mówić wówczas, gdy duchowni zaufają świeckim, a ci swoje poczucie odpowiedzialności przełożą na zaangażowanie w konkretne posługi na rzecz swojej wspólnoty. Problem w tym, że chcieć muszą obie strony, jeśli mówienie o stronach w tym wypadku jest stosowne.