Poszedł, jak Pan powiedział (Jon 3,1-5.10; Ps 25,4-5.6-7bc.8-9; 1 Kor 7,29-31; Mk 1,15; Mk 1,14-20) Uciekał przed Bogiem jak tylko mógł. Nie podobała mu się misja, którą miał wykonać. Iść do pogan? A jeśli, w przeciwieństwie do opornych współbraci, Izraelitów, jednak się nawrócą? Gdzie będzie jego prorocka sława? Jeśli Bóg nie ześle katastrofy, z czasem pomyślą, że był tylko pomylonym przybłędą…
Bibliści twierdzą, że Jonasz jest postacią wymyśloną na potrzeby mądrościowego opowiadania. Jednak jest postacią dziwnie mi bliską...
Nie wiem, jak chętnie poszli za Jezusem Andrzej, Piotr i synowie Zebedeusza. Może dla nich radykalna zmiana stylu życia była ekscytującym wyzwaniem. Ja, jak Jonasz, takich wyzwań trochę się boję. Ale wiem, że przed Bogiem nie ucieknę. Mówiłem Mu, że do niczego się nie nadaję. Skoro, zrządzeniem losu, pcha mnie w różne trudne dla mnie zadania, to widać tak ma być. Może się ośmieszę. Może będą mnie wytykać palcami. Trudno. Przecież się do niczego nie pchałem. I wiem, że gdy obrażony i smutny zechcę jak Jonasz umrzeć na pustyni, przyjdzie do mnie i da mi zrozumienie...
Mocy, miłości i trzeźwego myślenia (2 Tm 1,1-8 (Tt 1,1-5); Ps 96,1-2.3.7-8a i 10; Łk 4,18; Łk 10,1-9)„Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia” pisał Paweł do Tymoteusza. Sięgam po leżące na biurku Pismo i czytam dalej drugi list do Tymoteusza. Dobrze pamiętałem. Pełno w nim podobnych napomnień. Jakże dla mnie aktualnych….
Nie ma się co wstydzić Ewangelii, ale nie trzeba traktować jej jak obucha, którym można przyłożyć innym. Trzeba kochać, ale pamiętać, że prawdziwa miłość, choć zawsze delikatna, czasem domaga się jasnego stawiania wymagań. No i ta trzeźwość…
Ileż razy doszukiwałem się zła w „obcych” a byłem pobłażliwy dla „swoich? Jak pijany, który uparcie czepia się szczegółu, a nie może zobaczyć całości. A przecież zasady Ewangelii są jednakie dla wszystkich…
Uświęcony raz na zawsze (Hbr 10,1-10; Ps 40,2 i 4ab.7-8a.10.11; Mt 11,25; Mk 3,31-35)Był rześki wieczór. Zachodzące słońce czerwieniło tatrzańskie szczyty. Zmęczeni staliśmy na ścieżce wiodącej ze Szpiglasowej Przełęczy do Morskiego Oka. Szczęśliwi tym szczęściem, jakiego nie mogą dać najbardziej nawet barwne zdjęcia i opowieści przy kawiarnianym stoliku. Bóg tego dnia pobłogosławił nas doświadczeniem piękna tatrzańskich urwisk. Coś takiego naprawdę przemienia serce...
Moja wyobraźnia przywołuje tamten wieczór, gdy czytam fragment Listu do Hebrajczyków: „Prawo, posiadając tylko cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz rzeczy, przez te same ofiary, corocznie ciągle składane, nie może nigdy udoskonalić tych, którzy się zbliżają”.
I chyba rozumiem. Żadne ludzkie wysiłki nie mogą przebóstwić ograniczonej ludzkiej natury. Do tego trzeba błysku Bożej łaski. Takiej jak ta, której doznałem wiele lat temu w ów cudny tatrzański dzień...
Dzięki Ci Boże, że zechciałeś przez śmierć Twojego Syna raz na zawsze mnie uświęcić...
Siewca, ziarno, a przedtem porządna orka (Hbr 10,11-18; Ps 110,1-2.3-4; Mk 4,1-20)Ile to mądrych artykułów napisano na temat przyczyn niewiary współczesnego człowieka? A Jezus w prostym obrazie mówi wszystko. Czasem to sprawka diabła, czasem niesprzyjających okoliczności. Ale zawsze jest też w tym i wina człowieka, który nie dba o odpowiednie przygotowanie gleby swojego serca na przyjęcie Bożego słowa. Twardą trzeba użyźnić, zachwaszczoną – wypielić. A na skalistej trzeba szczególnie pamiętać o ciągłym podlewaniu…
I w moim sercu są obszary twarde jak ubita droga, niemiłosiernie zachwaszczone i takie, na których żyzna gleba jest bardzo płytka. Jeśli nie będę stosował zasady „jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie masz” pewnie uda mi się przynieś plon. Choćby trzydziestokrotny…
Na świecznik światło, nie tego, który je wnosi (Hbr 10,19-25; Ps 24,1-2.3-4ab.5-6; Mk 4,21-25; Mk 4,21-25)Przyszedł ze świetną inicjatywą. Jego pomysł był oczywiście najlepszy. Zawojuje świat. Wystarczy, że mu pomogę. Ja i jeszcze paru innych. A co z tym, co każdy z nas robi do tej pory? Żachnął się. Przecież on ma taki wspaniały pomysł, a ja nie chcę go realizować. Jaki ze mnie chrześcijanin?
No właśnie. „Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków” - przeczytałem pełen wyrzutów sumienia. Skoro jesteśmy wspólnotą dążącą razem do Miejsca Świętego, do domu Ojca, powinienem pomagać tym, którzy mnie proszą. Nie mogę światła zatrzymywać dla siebie. Powinienem je postawić na świeczniku!
Ale potem pomyślałem sobie, że jest w tym zdaniu z Listu do Hebrajczyków jedno drobne słowo, ale chyba bardzo istotne: wzajemnie. Inaczej korzystanie z pomocy jest wykorzystywaniem. I to często nie po to, by postawić na świeczniku światło Chrystusa, ale samego siebie. Bo jaki sens ma zapalanie nowego, jeśli ma przez to zgasnąć stare, o które ktoś od lat się troszczy? Chyba tylko taki, by wszyscy zauważyli tego, kto to światło wniósł…
Zasiane może wykiełkuje (Hbr 10,32-39; Ps 37,3-4.5-6.23-24.39-40; Por. Mt 11,25; Mk 4,26-34)Ksiądz wyszedł z gitarą na ambonę i zaczął nas uczyć piosenki:
„Oj nie czekaj aż czyn wielki spełnić będziesz mógł,
aby rzesze za twym blaskiem szły,
lecz odważnie krocz po każdej z Twych codziennych dróg.
Słońce niech wschodzi tam gdzie ty.
Podobała mi się jej melodia. Żywa, wesoła. Niespecjalnie zwracałem uwagę na słowa. Byłem dzieckiem. Dopiero znacznie później odkryłem, jak ważne niosą przesłanie.
Lat mi przybyło, a ów ksiądz, wtedy neoprezbiter, jeśli już nie przeszedł na emeryturę, jest dziś zacnym proboszczem górskiej parafii w sąsiedniej diecezji. Ale gdy czytam, że królestwo Boże jest jak ziarno wrzucone w ziemię, które rośnie nawet jeśli siewca o nim zapomniał, przypominam sobie tamtą scenę i tamtą piosenkę.
Ów ksiądz chyba nie wie, jak ważne ziarno wtedy posiał. I że plon z tego jego zasiewu, pojawił się po wielu latach w sercu pewnego całkiem dorosłego człowieka. Daje mi to nadzieję, że owe małe, liche ziarenka, które dziś dla Boga rzucam na wiatr, też mogą kiedyś zakiełkować, a potem wydać plon. Nawet jeśli nigdy się tego nie dowiem. Więc na pewno warto.
W oczekiwaniu Nowej Ziemi (Hbr 11,1-2.8-19; Łk 1,69-70.71-72.74-75; Hbr 4,12; Mk 4,35-41 )Przyszła nagle. Jeszcze przed chwilą świeciło słońce. Teraz tuż nad moją głową przetaczała się burza. Stałem bezradny tuż pod wierzchołkiem sterczącej turniczki. Błysk i huk jednocześnie. Miałem wrażenie jakby piorun przeleciał między moimi rękami. Parę chwil później już było spokojnie. Żyłem, a świat, mimo leżących wokół śniegów, wyraźnie nabrał barw...
Ciemność była ponad bezmiarem wód, a duch Boży unosił się nad wodami, czytam w Księdze Rodzaju. Gdy Jezus i uczniowie płynęli przez Jezioro Galilejskie też była noc, ale nad wodami bynajmniej nie unosił się Duch Boży, skoro Jezus mówi do jeziora, jakby je egzorcyzmował. Bo między dniem stworzenia a tamta nocą na Jeziorze Genezaret stało się coś strasznego: na świat wszedł grzech. Przyjazny Eden stał się odległą przeszłością, na straży której stanęli cherubini i połyskujące ostrze miecza...
Skoro Jezus egzorcyzmował tamtą burzę, może nadejdzie dzień, w którym całe stworzenie cieszyć się będzie wyzwoleniem spod wpływu zła? W niepamięć odejdą stare lęki...