Otwarte (Iz 35,4-7a; Ps 146,6-10; Jk 2,1-5; Mk 7,31-37Być może niepotrzebnie oskarżasz siebie, powtarzając setki razy, że brak ci otwarcia na Boga. To, co nazywasz zamknięciem, jest tylko powolnym wzrostem, nieustannym wyzwalaniem, dojrzewaniem do świętości. Z pewnością ciągle jeszcze nie potrafisz usłyszeć podczas modlitwy wszystkich natchnień Ducha Świętego. Ale otwarcie już nastąpiło. I nie ty jesteś tego sprawcą. Otworzyć może tylko Bóg i On to uczynił. Raz na zawsze i nieodwołalnie. Gdy w sakramencie chrztu wyprowadził cię z grobu. To nie był pusty obrzęd. Bo Bóg niczego nie czyni na niby. Więc i to zanurzenie, i to namaszczenie, nie było na niby. Wypowiedział Effatha i wszystko już się stało na Jego słowo.
Jeśli prawdą jest, co mówią niektórzy, że Duch Święty to bardzo płochliwy Ptak, ty wywieś kartkę z napisem „OTWARTE”, usiądź i cierpliwie czekaj. Aż oswoi się, podejdzie i Jemu właściwym szeptem powie ci, co dalej.
Dopełnienie (Kol 1,24-2,3; Ps 62,6-7.9; Łk 6,6-11)Nie jest prawdą, że najbardziej boli zadawane z premedytacją cierpienie. Najbardziej boli odrzucone dobro. Gdy wypaczone zostają wszystkie najlepsze intencje, a na twarzach, zamiast spodziewanej radości, maluje się złość i bezinteresowna zawiść. Wtedy po głowie zaczyna kołatać się pytanie „po co?” Stąd już tylko krok do zniechęcenia i wycofania się na bezpieczne pozycje niezaangażowania.
Jak w takich sytuacjach ocalić zapał i entuzjazm? „Teraz się raduję w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół.” To dopełnienie jest czasem bardziej potrzebne, niż zapał, entuzjazm i efektowne zaangażowanie.
Postanowienie: widzieć Jezusa w Jego udręce, a nie wykrzywione złością twarze.
Żyć z tajemnicą (Mi 5,1-4a; albo Rz 8,28-30; Ps 96,1-2.11-13; Mt 1,1-16.18-23)Rzeczywistość, w jakiej się poruszamy: każde słowo sprawdzić, wykazać autentyczność, zaplanować szczegółowo zadania a potem rozliczyć, przewidzieć efekty, zbadać jakość i podać do publicznej wiadomości, poddając w międzyczasie debacie wszystkie za i przeciw. Tymczasem narodziny początków naszego zbawienia osłonięte są płaszczem tajemnicy. Imiona rodziców znamy z apokryficznych przekazów, współcześni słyszą płacz takiej samej jak inne dziewczynki, a Józef w czytanej Ewangelii wydaje się być wystawionym do wiatru facetem i niezbyt pasuje do charakteru święta. Aż chciałoby się zapytać, gdzie na horyzoncie szukać tej nadziei i jutrzenki zbawienia.
Tymczasem w sprawach najważniejszych Bóg jest mało spektakularny. Nie lubi szumu i rozgłosu. Działa po cichu i w sposób niezbyt zrozumiały. Kluczy po zaułkach, wyszukując cichych, pokornych i ubogich. Najczęściej zaciera po sobie ślady. Dlatego nie pytam gdzie ta jutrzenka, ale po raz kolejny próbuję oswoić się z Tajemnicą. Kto wie, czy owe oswajanie nie jest kluczem do Ewangelii?
Smak góry (Kol 3,1-11; Ps 145,2-3.10-13; Łk 6,20-26)Chodzący po górach mówią, że ten dopiero poznał smak wędrówki, kto przynajmniej raz padał z pragnienia, przemókł na deszczu do suchej nitki i przemarzł na mrozie do szpiku kości. Ktoś dodał, że pomiędzy widokiem szczytu a postawieniem na nim stopy są hektolitry potu.
„Szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus.” Wiara to poszukiwanie i wspinaczka.
„Kogo szukasz?” – pytał Jezus Marię Magdalenę. Przestań szukać „czegoś”: ukojenia, ciszy. radości, zadowolenia, zaspokojenia pragnień. Tego wszystkiego, z czym kojarzysz „czucie” Boga. Błogosławieni płaczący, głodujący, znienawidzeni. Bo ważniejszy od radości, sytości i uznania jest dla nich Jezus.
„Zaprowadził ich na górę wysoką, osobno.” Wspinaczka. Zmaganie ze zmęczeniem. Walka ze strachem. Umiejętność stawiania stopy i trzymania łańcucha. Brnąc czasem przez wodę i błoto. Z ciężkim plecakiem na ramionach.
„Szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus.” A ty chcesz w wygodnym fotelu albo w klimatyzowanej kaplicy. Jezusa podanego na tacy jak dobrze przyprawione danie. Kiedy porzucisz złudzenia i wyruszysz w drogę?
Wdzięczność (Kol 3,12-17; Ps 150,1-5; Łk 6,27-38)Nad jeziorem i w lesie zrobiło się pusto. Stoliki w barze, połyskując na słońcu, wyczekiwały gości. Tam się spotkali. Jedni uciekli z gwaru wielkiego miasta w poszukiwaniu ciszy i spokoju. Drudzy przyszli dla zabicia nudy, jak babie lato spowijającej ich codzienność. Patrzyli na siebie z zazdrością. – Wy macie dobrze. Jaka tu cisza i spokój. – Pani, nuda. Nic się nie dzieje.
Cisza i spokój. Marzenie i przekleństwo. Oddech pośrodku zwariowanego życia i miejsce, gdzie straszą demony pustki. Żyć tu i uciec stąd. Móc wyrwać się z wiru i móc rzucić się w wir. To samo miejsce, ale inne pragnienia. To samo piękno, budzące jednakże skrajne uczucia. Ta sama zazdrość, ale jakże inna.
A może jest tak, że cały czas żyjemy „gdzie indziej”. Miasto i las, uczelnia i fabryka, komputer i kielnia – to wszystko miejsca nigdy nie zaakceptowanej duchowo obecności fizycznej. Jesteśmy przekonani, że „gdzie indziej” znaczy lepiej, pełniej. Że dopiero tam, w tej nieosiągalnej krainie marzeń, będziemy szczęśliwi. Stąd zamiast wdzięczności gorycz.
„I bądźcie wdzięczni.”
Wdzięczność zaczyna się wtedy, gdy „tu i teraz” zostaje przyjęte jak dar.
Zagubiona duma (1 Tym 1,1-2.12-14; Ps 16,1-2.5.7-8.11; Łk 6,39-42)Dlaczego ja podczas Eucharystii mam czytać Słowo Boże?
Dlaczego ja mam podawać wezwania do modlitwy wiernych?
Dlaczego ja mam nieść dary?
Dlaczego ja mam przygotować wieniec dożynkowy?
Dlaczego ja mam zaangażować się w prace przy kościele?
Dlaczego ja mam iść z posługą do samotnych i chorych?
Ile w tych pytaniach jest buntu, skrywanego poczucia wstydu i przekonania, że to ty robisz Bogu łaskę, trwając w Jego Kościele.
A przecież On nie musiał, ale chciał wybrać Ciebie. Nie po to, by ukarać, zniewolić, uczynić przedmiotem szyderstwa i pogardy. Chciał uczynić swoim dzieckiem i przyoblec mocą.
Zadanie na dziś: „Poznaj chrześcijaninie godność swoją” (św. Leon Wielki). By na glebie spleśniałego wstydu wyrosło zielone runo dumy, a kompleksy mogły przeobrazić się w entuzjazm wiary.
Uwaga! Głębokie wykopy! (1 Tym 1,15-17; Ps 113,1-7; Łk 6,43-49)Umilkły gitary. Echo przestało odbijać huczenie bębnów. Przebrzmiał śpiew „Nie bój się…” Nadszedł czas powrotu do domu i… Czas chwycić za łopatę i zacząć kopać pod fundament. Głęboko. By dom nie runął. Co to znaczy?
Życie wewnętrzne to nieustanne kształtowanie umysłu, woli i serca. Umysł poznaje, czym jest „Szerokość, Wysokość i Głębokość”. Poznaje, bo życie wieczne znaczy „aby znali Ciebie (…) oraz Tego, którego posłałeś”. Poznaje, bo chwałę, jaką On został obdarzony nie tylko objawił, ale będzie objawiał. Poznaje, co jest wolą Ojca, by nie wypowiadać na próżno słów „bądź wola Twoja”. Wola ty wybór Tego, który pierwszy mnie wybrał. Pierwszy umiłował. To również podejmowanie decyzji – jedno z zadań sumienia. Słowo objawione, wola Ojca ma być wprowadzone w czyn. Wola określa jak, gdzie i kiedy. Serce kocha. Nawet wówczas, gdy przytłacza ciężar grzechów, gdy odżywają nawyki starego człowieka. Gdy nic się nie chce i wszystko boli. Bo miłość jest mimo wszystko. Serce kocha, ale tylko wtedy, gdy umysł poznaje, a wola wybiera. Inaczej serce się gubi. Jak balon daje się miotać powiewami wiatru emocji i uczuć, a potem pęka, robiąc przy okazji trochę huku.
Więc chwytaj za łopatę i kop. Nie bój się potu i pęcherzy na dłoniach. Na wszelki wypadek otocz teren taśmą i wywieś kartkę. Uwaga! Głębokie wykopy! By nikt ci nie przeszkadzał.
Czytania mszalne rozważa ks. Włodzimierz Lewandowski