Zastanowiła mnie kiedyś popularna i ogromnie smutna pieśń pt. „Chrystusie”, wykonywana najczęściej w okresie wielkopostnym lub w czasie nabożeństw o charakterze pokutnym. Autorem słów jest znany poeta z grupy „Skamander”, Julian Tuwim, zaś melodię ułożył ks. Wojciech Sopora.Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie...
Jeszcze tak strasznie zapłaczę
Że przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie...
I z taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie...
Że duch mój przed Tobą klęknie
I wtedy – serce mi pęknie,
Chrystusie...
Melodia tej pieśni wykonywanej najczęściej w tonacji e-mol wydobywa dodatkowe walory ze słów wiersza: stają się one pieśnią pełną bólu i żalu. Nic dziwnego, że pieśń ta jest śpiewana podczas nabożeństw pokutnych. Czy takie były intencje autora? Wątpię. Sam Tuwim stał raczej daleko od katolicyzmu, co potwierdza to jego bliski znajomy, Roman Brandstaetter. Nie przeszkadzało to jednak sięgać autorowi po motywy religijne, ewangeliczne, czego dowodem jest choćby piękny poemat napisany na emigracji pt. Kwiaty polskie. W wierszu o Chrystusie Tuwim wprowadza dodatkowe napięcie między obecnym, teraźniejszym stanem ducha podmiotu mówiącego a przyszłym, odłożonym na w jakąś nieokreśloną bliżej przyszłość:
Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie...
Słuchacz tej pieśni może postawić sobie pytanie: czy dane będzie „skarżącemu się” jeszcze się kiedyś „rozsmucić” i „powrócić”? Wiersz Tuwima wzbudza nieodparte skojarzenie z historią marnotrawnego Syna, opisaną w Ewangelii św. Łukasza.
Kiedyś zwiedzając galerię obrazów w British Museum zwróciłem uwagę na obraz przedstawiający syna marnotrawnego siedzącego pośród świń: malarz (nie pamiętam jego nazwiska) znakomicie oddał poprzez twarz młodzieńca stan jego duszy, miotające nim uczucia; z jednej strony żalu za utracona fortuną i straconego zaufania ojca, z drugiej dręczyły go może także i wspomnienia chwil rozkoszy, które niedawno przeżywał w gronie „przyjaciół za pieniądze”. Można powiedzieć, że z tego obrazu spogląda na nas twarz człowieka przegranego. Takie twarze można zobaczyć także „na żywo”. Na ogół nie ma chętnych, by takim ludziom pomagać. Czy ludzie „życiowo przegrani” mogą mieć jeszcze jakąś nadzieję?
Roman Brandstaetter, napisał w latach wojny w Jerozolimie sztukę pt. Powrót Syna Marnotrawnego. Bohaterem tego dramatu jest Rembrandt, genialny mistrz pędzla, które w sztuce zostaje ukazany jako syn marnotrawny. Brandstaetter niezwykle ciekawie przedstawia drogę Rembrandta, która jest droga marnotrawnego syna, wiodącą poprzez upokorzenie, zlekceważenie, całkowitą klęskę do odnalezienia wielkich wartości. Znamienna jest ostatnie scena, w której bohater, po powrocie do domu ojca, rozmawia ze swoją matką:
Cornelia: Powiedz mi, synu, czegoś ty szukał na szerokim świecie?
Rembrandt: Światła szukałem, matko.
Cornelia: Czy znalazłeś światło, synu?
Rembrandt: Tak, matko. Tutaj znalazłem. W Lejdzie.
Cornelia: Więc dlaczego odszedłeś od nas, synu najukochańszy?
Rembrandt: Musiałem dojrzeć do tego światła, matko.
Cornelia: Jak się dojrzewa do prawdziwego światła, synu?
Rembrandt: Trzeba bardzo cierpieć, matko.
Cornelia: Bardzo cierpiałeś, synu?
Rembrandt: Bardzo cierpiałem, matko.
Cornelia: Czy warto było cierpieć, synu?
Rembrandt: Warto było cierpieć, matko.
Sztuka Brandstaettera, tak jak ewangeliczna przypowieść, kończy się dobrze. Czy jednak inne historie „synów marnotrawnych” mają swój równie radosny epilog?
na ilustracji: Rembrandt van Rijn, Powrót syna marnotrwanego