Co to za Bóg, któremu trzeba zmieniać pieluchy? Co to za Bóg, którego Matka musi karmić piersią? Co to za Bóg - bezradne dziecko urodzone w biedzie na dalekiej prowincji?
Takie podejście powinno przekonać nas o tym, że On nie zbawia „ludzkości”, „natury ludzkiej” - to mógłby pewnie zrobić „na odległość”. Wcielenie pozwoliło Bogu na pokazanie nam, że nie chodzi Mu o masę, czy jakieś abstrakcyjne „człowieczeństwo”. Dzięki Wcieleniu Bóg-Jezus pochylał się nad konkretnymi osobami, do konkretnych osób przemawiał, konkretnym osobom przebaczał grzechy. Jego miłość do nas nie jest anonimowa. Zmierza bezpośrednio ku jednostkom, bezpośrednio ku mnie...
Narodzenie Jezusa dokonało się w związku z grzechem człowieka. Możemy jednak pokusić się o pytanie:
Gdyby człowiek pozostał wierny Bożemu planowi, to czy On by się wcielił? Wbrew pozorom nie jest to nieistotna i „sztuczna” kwestia. Chodzi bowiem o to, czy narodzenie się Boga jako człowieka było tylko czymś w rodzaju awaryjnego planu ratunkowego, czy też należało do Jego pierwotnego zamysłu. A to ma kapitalne znaczenie dla zrozumienia sensu i celu naszego istnienia. Bo jeżeli Wcielenie było od początku przez Boga zamierzone, jeżeli dokonałoby się nawet wówczas, gdyby człowiek nie zgrzeszył, to znaczy, że On stwarzał nas jako osoby, z którymi pragnie dzielić los, z którymi pragnie żyć ramię w ramię, dla których chce się stać synem, kuzynem, sąsiadem, miejscowym cieślą od zepsutych stołków - właśnie tak jak to się dokonało w życiu Jezusa!
Oczywiście, nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Grzech człowieka jest faktem i wszystko to, co dokonało się w historii jest nim naznaczone - także nasz związek z Bogiem, także Wcielenie i życie Jezusa. Jednak zarówno w Biblii, jak i w tradycji pierwszych wieków możemy odnaleźć ślady intuicji, że przyjście Syna Bożego na świat było zamierzone już przy stworzeniu, zupełnie niezależnie od ludzkiego grzechu. Co więcej: my sami zostaliśmy stworzeni w perspektywie Wcielenia: Bóg nas ukształtował na swoje podobieństwo, to znaczy według tego, jakim sam chciał się stać! Ślady takiego rozumienia stworzenia możemy odnaleźć na przykład u św. Pawła: „W Chrystusie Bóg wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa” (Ef 1,3-4). Cóż bowiem może znaczyć wybranie nas przed założeniem świata „w Chrystusie”, jeśli nie to, że Wcielenie było od początku zamierzone, niezależnie od ludzkiego grzechu?
Zostaliśmy zaprojektowani tak, by On mógł stać się jednym z nas. On nas wymyślił, chciał, umiłował jako partnerów dla siebie. Jako środowisko dla własnego życia. A to znaczy, że jest w nas coś, co jest zdolne Go przyjąć... I chociaż Wcielenie Boga dokonało się w historii jeden niepowtarzalny raz, to przecież coś z tego otwarcia na Niego jest w każdym z nas. W tradycji chrześcijańskiej trwa przekonanie, iż człowiek jest capax Dei, to znaczy, że jest zdolny do przyjmowania w siebie Bożego życia, że jest zdolny do nawiązania z Nim głębokiego kontaktu... I niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy uwikłani w zło i grzech w tym życiu i w tym świecie, owa zdolność nie zostaje w nas całkowicie zatarta. A wspominanie narodzenia Boga ma nam przypominać o tym, że Jezus jest modelem naszego człowieczeństwa. I że jesteśmy jakoś niedokończeni bez Niego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |