I wtedy właśnie przyszedł nad Jordan Jezus, nasz Pan. Kiedy poprosił Jana o chrzest, ten był zdezorientowany. Chociaż od dziecka kochał Boga żarliwie i z całą szczerością, jedno wiedział na pewno: że jego świętość nie sięga nawet rzemyka u sandałów Jezusa. Przecież to niemożliwe, żeby on miał Mu udzielić chrztu! - wymawia się. Jezus Janowi niczego nie wyjaśnia, jednak oczekuje posłuszeństwa: „Uczyń to, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko co sprawiedliwe”.
Chrzest Jezusa jest czymś głębszym jeszcze niż odwrotnością chrztu pokuty, jakiego Jan udzielał wszystkim innym. Wszyscy inni, wchodząc do Jordanu, zostawiali tam symbolicznie swoje grzechy. Jezus nie potrzebował chrztu pokuty, bo jest niepokalany i bezgrzeszny. On wszedł do Jordanu, gdyż po to przecież przyszedł na świat, żeby wziąć na siebie wszystkie jego grzechy. Wtedy - wchodząc w aż gęste od grzechów wody Jordanu - uczynił to na razie tylko symbolicznie. Wkrótce jednak, w Wielki Piątek, wypełni to z całym potwornie bolesnym realizmem.
Jeśli pamiętać, że Jan nazywał siebie „przyjacielem Oblubieńca” (J 3,29), na chrzest Pana Jezusa w Jordanie można spojrzeć w perspektywie symboliki małżeńskiej. Oto Boski Oblubieniec szuka ludzkości, aby się stała Jego Oblubienicą. Nie przeszkadza mu to, że jest ona cała brudna i brzydka. Najważniejsze, żeby chciała wypięknieć i pokochać Go jako swego Najukochańszego. Jezus bowiem jest w nas zakochany i gotów dla nas stać się Barankiem, który gładzi grzech świata (por. J 1,29).
Wypełnienie obu chrztów Jana Chrzciciela
Jeden i drugi chrzest udzielany przez Jana był tylko zapowiedzią. Jeśli idzie o Pana Jezusa, swój prawdziwy chrzest miał On przyjąć na krzyżu. „Chrzest mam przyjąć - zwierzał się kiedyś - i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie” (Łk 12,50). Kiedy zaś synowie Zebedeusza, puszczając mimo uszu Jego kolejne zapowiedzi męki i zmartwychwstania, chcą sobie zapewnić najwyższe stanowiska w Jego mesjańskim królestwie, Jezus im odpowiada: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10,38n).
Przypomnijmy, że grecki wyraz baptisma (chrzest) znaczy dosłownie: zanurzenie, obmycie. Jakże dosłownie Jezus stał się w Wielki Piątek Barankiem, jakże dosłownie został zanurzony w cierpieniach i skąpany we własnej Krwi! Zresztą już prorok Izajasz to o Nim zapowiadał: „przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy; spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,5).
Ten właśnie chrzest naszego Zbawiciela jest źródłem naszego chrztu. Od dwóch tysięcy lat niepotrzebny już nam jest chrzest Janowy, chrzest tylko symboliczny, mamy bowiem dostęp do chrztu prawdziwego. Jan zresztą - jak wspomnieliśmy - to zapowiadał. Mocą bowiem tej miłości do swojego Ojca Przedwiecznego i do nas (własnych morderców nie wyłączając), jaką Zbawiciel był wypełniony na krzyżu, zostaliśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego (por. Mt 28,19). Odtąd całe nasze życie może - i powinno - być zanurzone w Bogu, to znaczy w Ojcu i Synu, i w Duchu Świętym.
Zwłaszcza jeden szczegół w opisie męki Pańskiej Ojcowie Kościoła lubili wyjaśniać chrzcielnie. Źródłem chrztu - mówili - jest woda, która wypłynęła z boku ukrzyżowanego Zbawiciela (J 19,34). Lubili przy tym Ojcowie odwoływać się tu do opisu stworzenia pierwszej kobiety. Chrystus Pan jest bowiem drugim Adamem. On również, podobnie jak pierwszy Adam, zasnął, a był to sen miłości. I Jemu również otworzono bok, aby miał Oblubienicę. Krew i woda, jakie wypłynęły z boku drugiego Adama, są źródłem życia i piękna tej Jego Oblubienicy.
Więcej na następnej stronie=>