Ile trzeba mocy, by widzieć zagładę, jak Micheasz, i ogłaszać nie pomyślność a klęskę – nawet swojemu ludowi, skoro nie postępuje po Bożemu.
Miłość wobec Boga najlepiej odzwierciedlają relacje z drugim człowiekiem. Przyglądając się im, zastanawiam się, na ile ukierunkowałam swoje życie na Bożą miłość?
Przebywanie z Jezusem przemienia, jak przemieniło pierwszych Apostołów. Czy mnie także przemienia? Jak wygląda moje z Nim przebywanie? Ile czasu Mu poświęcam?
Modlitwa daje wrażliwość, post środki, a w jałmużnie wyraża się miłość bliźniego. Jednak wszystkie te praktyki niewiele znaczą, o ile nie wypływają z miłości.
Kiedy Jezus staje przed nami pod postacią Chleba i Wina, nie widzimy dosłownie Jego postaci. Ile potrzeba wiary, aby uznać Go za żywego i obecnego?
Na ile Bóg jest obecny w naszym życiu? Nie w kościele, czy podczas modlitwy, ale w tych wszystkich codziennych sprawach, w tym co robimy i mówimy.
Kochamy na tyle, na ile jesteśmy w stanie ponosić ofiarę. To bywa dużo. Jesteśmy gotowi do takiej ofiary, jaka jest nasza miłość. To bywa mało.
Może więc zamiast poświęcać tyle uwagi pytaniom, czego się wyrzec, ile dać, kiedy się modlić – zacznijmy szukać? Może tamte rzeczy przyjdą same, kiedy tylko odczujemy Jego brak?
Bóg zawsze daje więcej niż jest w stanie dać Mu człowiek. Bo nie jest skrupulatnym kupcem, który da tylko tyle, za ile mu zapłacono.
Ile jest takich rzeczy czy spraw, przez które to mnie trudno iść śladami mojego Mistrza, Pana i Chrystusa? Może czas złożyć je Bogu w ofierze?
… choć do jednego celu.