Biel szaty (Dn 7,9-10.13-14; Ps 97; 2 P 1,16-19; Mt 17,5c; Mk 9,2-10)
Jest wielka różnica pomiędzy tym, co opisuje prorok Daniel a tym, o czym opowiada ewangelista Marek. Daniel opisuje „nocne widzenia”. Marek opisuje rzeczywiste zdarzenie. Ale cel w obu wypadkach jest taki sam - objawić Boga.
W obu opisach niezwykle istotnym znakiem jest biel. „Szata Jego była biała jak śnieg” - opowiada Daniel. „Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła” - podkreśla Marek.
To dziwne - znakiem boskości jest biel. Nie taka, jaką otrzymuje się za pomocą ziemskich wybielaczy. Wyjątkowa biel. Czyli czystość. Nieskazitelność. Dlaczego?
Może po to, aby ludziom, tak skłonnym do obwiniania Boga o różne rzeczy, o nieszczęścia i katastrofy, o wszelkie zło świata, a zwłaszcza o to, w czym sami zawinili, przypomnieć, że Bóg jest absolutnie wolny od zła?
Człowiek w swej słabości nie potrafi wyobrazić sobie absolutnej wolności od zła. Ale przecież do niej tęskni. Myślę, że nie bez powodu podczas chrztu nakłada się człowiekowi białą szatę. Bo biała szata jest znakiem przemienienia. Biała szata jest znakiem obecności Boga.
Uczniowie fałszywych proroków (Jr 28,1-17; Ps 119; Mt 4,4b; Mt 14,13-21)
To oczywiste, że chętniej słucham tych zapowiedzi, które mówią o czekających mnie sukcesach niż przepowiedni, które mówią o moich porażkach. Kto lubi słuchać o tym, że zamiast lepiej, będzie mu gorzej? Każdy przecież chce, żeby mu było coraz lepiej.
Wielu proroków współczesności zapowiada wielkie powodzenie. Snują wizje dobrobytu, radości, spokoju, szczęścia już tu, na ziemi. Niektórzy są tak przekonujący, że porywają za sobą miliony i próbują stworzyć raj na ziemi. Po czasie okazuje się, że zamiast raju wychodzi piekło. „Prorok, który przepowiada pomyślność, będzie uznany za proroka prawdziwie posłanego przez Pana, gdy się spełni przepowiednia prorocka” - przestrzegał Jeremiasz.
Prawdziwi prorocy znacznie częściej zapowiadają nieszczęścia i porażki niż sukcesy. Nie dlatego, że Bóg lubuje się w straszeniu ludzi. To wnika ze specyfiki misji prorockiej. Prorok zwykle przestrzega naród przed popełnianiem dalszych błędów. Właśnie po to, aby ludzie sami siebie przestali wpychać w nieszczęścia. I żeby zrozumieli, że ich ojczyzna nie jest tu, na ziemi, lecz w niebie.
Układ (Jr 30,1-2.12-15.18-22; Ps 102; Ps 130,5; Mt 14,22-36 (z dnia) lub 1 Kor 2,1-10a; Ps 19; J 8,12b; Łk 9,57-62)
Dlaczego Bóg mi to robi? Dlaczego pozwala, aby raz po raz spotykało mnie nieszczęście, niepowodzenie, ból, cierpienie? Dlaczego zgadza się, aby inni ludzie mnie ranili? Dlaczego nie protestuje, gdy ci, którzy mnie powinni kochać, traktują mnie jak obcą osobę? Dlaczego nie interweniuje, gdy mnie opuszczają ci, którzy powinni się o mnie troszczyć?
„Przez wielką twoją nieprawość i liczne twoje grzechy tak tobie uczyniłem” - słyszę odpowiedź od samego Boga.
A jednak nie przestaję się buntować. I oczekiwać, że chociaż Bóg mnie nie porzuci, o mnie nie zapomni, nie przestanie się o mnie troszczyć.
I mam rację. Sam Bóg pochyla się nade mną, podnosi mnie, opatruje moje rany. I wciąż na nowo proponuje mi ten sam układ, co innym:
„Wy będziecie moim narodem, a Ja będę waszym Bogiem”.
Niby proste, a tak trudno tego układu dotrzymać.
Po mojej stronie (Est 4,17 k-m.r.t. lub Ga 6,14-16; Ps 34; Ez 37,27; J 4,19-24)
Jak trwoga to do Boga. Znane powiedzenie. Ale nie tylko jak trwoga. Nie tylko jak zagrożenie. Także wtedy, gdy dopada mnie samotność. Gdy ludzie wokół mnie stają się obcy i nieczuli, gdy zajęci swoimi sprawami przebiegają obok nie dostrzegając ani mnie, ani moich potrzeb, ani mojego osamotnienia.
Modlitwa zapisana w Księdze Estery jest przejmująca. Właśnie dlatego, że nie chodzi tylko o niebezpieczeństwo śmierci, w jakim znalazła się Estera, ale o straszne opuszczenie i osamotnienie, jakiego doświadczyła.
Zastanawiam się, co robią ludzie niewierzący, gdy odkrywają, że nikt z ludzi nie tylko nie jest w stanie im pomóc, ale że po prostu nikt się nimi nie interesuje i nie chce zaradzić w potrzebie. Ja jestem w znacznie lepszej sytuacji. Mam mojego Boga, do którego mogę zawołać tak, jak wołała Estera: „Wspomóż mnie samotną, nie mającą oprócz Ciebie żadnego wspomożyciela”. I wiem - mam pewność - że mój Bóg mnie nie zlekceważy, nie zignoruje mojej modlitwy. Bo jest po mojej stronie.
Dać czy nie dać? (2 Kor 9,6-10; Ps 112; J 72,26; J 12,24-26)
Nachodzi mnie z regularnością godną odnotowania. Co dwa dni. Znam na pamięć jego oczy, w których nie ma ani odrobiny prośby, a jest bezczelne żądanie. Nie umiem mu nie dać tych paru groszy, chociaż wiem, że zaraz pójdzie do sklepiku i wyda na alkohol, a jego żona i dzieci znów nie będą miały nic na obiad. Daję, za każdym razem przypominając, że nie ma tych pieniędzy przepić. Kiwa bez słowa głową i nawet nie podziękowawszy odchodzi, by wrócić znów pojutrze. Ma mnie w grafiku czy jak?
Czym się różni hojność od skąpstwa? Czy hojność wyklucza roztropność?
Boję się nie dać żebrakowi. Wciąż kołacze mi w głowie myśl, że nawet najpaskudniejszy pijak i narkoman to może być osobiście Jezus. Jak w tej opowiastce powtarzanej często podczas kazań. Chociaż ostatnio jakby rzadziej ją słyszę...
„Radosnego dawcę miłuje Bóg” - napisał św. Paweł. Z tą radością, to raczej mam kłopoty. Chyba jednak daję z wyrachowania. A znajomi mówią mi, że z głupoty. I martwię się, bo nie wiem, jakie jest w tej kwestii zdanie Pana Boga.
„Kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie”.
No tak.
Groźba czy ostrzeżenie? (Na 2,1.3;3,1-3.6-7; Ps: Pwt 32,35cd-36ab.39abcd.41; Mt 5,10; Mt 16,24-28 (z dnia) lub Flp 3,8-14; Ps 119; Mt 19,29; Mt 19,27-29)
Za każdym razem, gdy czytam w Piśmie Świętym zapowiedzi nieszczęść, katastrof, wojen, ogarnia mnie przerażenie. Podobne odczucia rodzą się we mnie także w związku z treścią wielu objawień maryjnych.
Odczuwam przerażenie nie dlatego, że boję się tych wszystkich strasznych rzeczy, o których mówi Biblia i prywatne objawienia. Przeraża mnie niepewność, którą we mnie budzą. W pierwszym odruchu traktuję je jak groźby. A przecież nie chcę, aby Bóg mi groził. Nie chcę się bać Boga. Bo strach wyklucza miłość.
Muszę dokonać poważnego wysiłku myślowego, aby zrozumieć, że nie chodzi o groźby, tylko o ostrzeżenia. Jest to wysiłek tym trudniejszy, że zawarta w takich zapowiedziach logika „jeśli się nie nawrócicie, to...” bardzo mocno przypomina logikę gróźb. A komuś, kto ma coś na sumieniu, bardzo łatwo pomylić ostrzeżenie z groźbą. Bardzo łatwo pomylić wynikającą z miłości przestrogę z próbą wymuszenia określonego zachowania w imię pokazania „kto tu rządzi”.
W dzisiejszych czasach powszechnego pobłażania złu, odwracania hierarchii wartości, rozmywania reguł i odpowiedzialności, konsekwencja Boga wydaje się nie na miejscu. Oczekujemy, że Bóg, jak wielu współczesnych sędziów, przymknie oko i odstąpi od realizacji swych zapowiedzi.
Gdyby to było możliwe, do dziś siedzielibyśmy w raju. Tyle, że byłby on wtedy piekłem.
Western według Boga (Ha 1,12-2,4; Ps 9; 2 Tm 1,10b; Mt 17,14-20)
Pytanie stare jak świat: Dlaczego Bóg spokojnie patrzy na ludzi złych? Dlaczego pozwala im nie tylko działać, ale często osiągać wielkie sukcesy? Dlaczego zgadza się, żeby nie tylko krzywdzili uczciwych i porządnych, ale jeszcze z nich szydzili? Niejeden ma wrażenie, że powodzenie na tym świecie osiągają tylko łajdacy.
Na takie pytanie bóg odpowiadał wielokrotnie. Powiedział na przykład: „Oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności”.
Jednak kolejne pytanie brzmi: kiedy? Kiedy Bóg sprawi, że czarne charaktery poniosą należną im karę, a sprawiedliwi i wierni Bożym zasadom jeśli już nie zostaną w sposób szczególny nagrodzeni, to przynajmniej będą mogli prowadzić życie w spokoju i bez kompleksów?
No cóż, Bóg nie jest westernowym szeryfem, który stara się, by jak najszybciej zwyciężyli „ci dobrzy”. Jego plan zbawienia daje „tym złym” bardzo dużo szans, żeby przeszli na drugą stronę barykady. Boża sprawiedliwość ściśle łączy się z miłosierdziem.
Tych „dobrych” to bardzo denerwuje... Mnie to denerwuje.
Zaraz, a skąd właściwie wiem, że na pewno jestem po stronie „dobrych”?