JESIEŃ. MYCZKOWCE
moim Uczniom
1.
Głęboka już jesień i obfite deszcze w drodze do Łańcuta. Za szybami autokaru mokre lasy, wilgotne czerwienie, rozmyte żółcie i brązy; barwy matowe, bez zwyczajnego blasku. Wycieraczki, senność. Ale płonie w nas cichy ogień ufności, odporny na jesienne niże, niegasnący: przeczucie, że przydarzy się nam w tych dniach coś wielkiego.
2.
Na wodach jeziora niewielki statek. Na burcie – napis „Tramp”. Na pokładzie – my. Kończy się październik, ogrzewa nas słońce, schładza wiatr, z minuty na minutę coraz bardziej porywisty. Na wzgórzach wokół Soliny wszystkie kolory północnoeuropejskiej jesieni: od zieleni po złoto. Ale też purpura, ciemna brunatność, jasny orzech. Bezlistne drzewa wyglądają stąd jakby pokrywała je leciutka pajęczyna, jakby muślinowy czarczaf falował na ukrytej przed naszym okiem twarzy góry. Wszystko to nieostre, drgające – więc wrażenie, że jesteśmy na wystawie impresjonistów, którzy porzucili paryską wiosnę dla bieszczadzkiej jesieni.
Chłoniemy światło, słuchamy wody. Smakujemy chwilę – z premedytacją. Wiemy, że jest godna pamięci, zdania, fotografii, wdzięczności. Długą drogę do niej przebyliśmy… Jest zimno, wietrznie, pięknie. I jesień, w dużych dawkach, wszędzie. Śmiejemy się często i bez wysiłku.
Woda granatowa, z białymi grzywkami tu i tam, niepokojona wiatrem, który pracowicie gromadzi coraz więcej chmur nad naszym „Trampem”.
Ale zdążymy przed nieuchronnym deszczem. Przecież tuż, tuż, za wysepką – jaskrawa zieleń sosen i modrzewi, wilgotny seledyn wąskich, gliniastych plaż. Koniec podróży.
Potem, z chwili na chwilę, już ona coraz dalsza. I coraz większa za nią tęsknota.
3.
W Komańczy modlimy się żarliwie. Wiemy, że Prymas trwał tu dwanaście miesięcy w mroku gęstym i groźnym. Nie wiedział, co jest po tamtej stronie ciemności i czy w ogóle ciemność będzie miała drugą stronę. Nie wiedział, co Go czeka. Może rychła śmierć z powodu chorych płuc; może ubeckie tortury; może powolne, wieloletnie dogasanie w komunistycznych kazamatach… Może cud?…
Modlimy się o łaskę światła w naszych własnych ciemnościach. Gdzie dobro, gdzie zło? Co dalej w życiu? Czego chce Najwyższy od naszej – nie mojej już jednak – młodości? W którą stronę zrobić następny krok?
Nad nami parasole, wyżej płaczące obłoki. Ale najwyżej – wiemy o tym – Najwyższa Przychylność.