Znaleźli drogę do nieba

Są tacy między nami. Naprawdę. I chcą się podzielić z nami swoim doświadczeniem Boga i drogi do Niego. Ty też możesz. Jeśli chcesz, napisz

Niedziela, 20 grudnia


Renata

Każdy wracający do kościoła, czy też ten który zostaje "przynaglony" do pogłębienia swojej wiary i bliskości z Bogiem staje przed problemem spowiedzi - takiej dobrej spowiedzi, szczerej. Każdy czuje że inaczej nie można, że należy zrobić w sobie remanent. To stanęło też przede mną -kilka lat nieobecności w kościele zrobiło swoje - spowiedź tzw. generalna, od dzieciństwa do czasu obecnego. Może jeszcze nie dokładnie zdawałam sobie sprawę z wagi spowiedzi - wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tej wyjątkowej łaski Bożej. Wchodząc na rożnego rodzaju fora często można spotkać się z tematem kościół i spowiedź - tam piszą ludzie o swoich wątpliwościach, o zatajaniu grzechów (bo księdzu nic do ich prywatności - bo księża też grzeszą, czasem bardziej, czasem hipokryzja tego co mówią z ambony a tego co pokazują "prywatnie" aż razi) - to takie rozgrzeszanie swojego własnego sumienia, zwalania swoich grzechów, i ucieczka przed sobą, wzorując się na innych, czasem wzór wymyślony, gdzieś tam usłyszany i przyjęty, dla własnego spokoju.

Wydawało mi się ,ze jestem do tej spowiedzi przygotowana, tych kilka rozmów w 4 oczy, sms-y - wiec ksiądz mnie zna, zdążył poznać, wiec i ze spowiedzią nie powinno być problemu - a jednak była. To było długie klęczenie. Godzina?, półtorej, dwie? (dokładnie nie pamiętam) - typowe zaniki pamięci, trudności z wysłowieniem, nazwaniem konkretu- i ten moment gdy dotarło komu ja to wyznaje, komu to mówię, moje prywatne oczekiwania co do człowieka, szukałam też przyjaźni, chciałam żeby nim był, a teraz mam mu powiedzieć to co najbardziej wstydziło? - nie powiedziałam.

A następnego dnia była niedziela, to miała być moja pierwsza komunia od tak długiego czasu, pierwsza przyjęta w pełni, bez świętokradztwa - i wiedziałam, że jej nie przyjmę, że to już by było całkowite przegięcie z mojej strony i być może powtórne odejście? (choć jeszcze do powrotu w pełni było daleko).

Kilka lat później, buszując w proboszczowej bibliotece, natrafiłam na "dzienniczek" siostry Faustyny, i motyw jej spowiedzi, gdy dobrze przygotowana klęknęła przed konfesjonałem, i z całej listy grzechów i zaniedbań potrafiła przypomnieć sobie zaledwie kilka. Potem odpowiedź
Jezusa, że powiedziała tylko to co było konieczne i tylko to co było ważne.... i wróciłam pamięcią ,do tego zatajonego przed laty grzechu. Bo ten jeden niewypowiedziany grzech stał się furtka do innych, zapomnianych, zagrzebanych gdzieś głęboko we mnie. To wszystko wracało do mnie jak uderzenia, tego było dużo za dużo - napisałam sms-a, przeprosiłam, przyznałam się do zatajenia, i poprosiłam o kolejną spowiedź, przed mszą. Tak, żebym na tej niedzielnej mogła przyjąć komunię - nie dostałam odpowiedzi.

Przyszedł do konfesjonału po rozpoczęciu Mszy, gdy ostatnia osoba z kolejki odchodziła, wstałam z ławki, przyklęknąwszy po środku kościoła, przeszłam na druga stronę i już prawie klęknąwszy, zorientowałam się że on wyszedł. Może przesadzam, ale czułam na sobie
wzrok wszystkich ludzi którzy byli na mszy, wróciłam do ławki, całą mszę spędziłam z pochylona głową, w upokorzeniu przełykając łzy i pilnując się żeby nie dać się dławiącemu szlochowi, żeby nie rozwyć się tam przy ludziach.

Do tej spowiedzi podeszłam następnego dnia na codziennej mszy, siadłam przy konfesjonale i czekałam, i nie miało znaczenia który z księży będzie spowiadał. Ale przyszedł on i chyba go zaskoczyłam że tam jestem. Mógł się odwrócić, mógł mnie minąć, do spowiedzi byłam tylko ja - ale tym razem mi ją umożliwił /a po niej wyrzucił na mnie cała swoją złość, o poczuciu wściekłości gdy odczytał sms-a, że ta nieudana niedzielna była karą dla mnie, cały się "gotował" niemal krzyczał/, a mi już było obojętne czy ktoś to słyszy oprócz mnie czy nie-ja czułam ulgę - czekałam na pokutę i doczekałam się zdania: "co do pokuty, to sama sobie wybierz co chcesz, nie warto się nad tobą wysilać, nie wiem czego szukasz, ale na pewno nie Boga". Zabolało i bolało kilka kolejnych lat - to była pierwsza i ostatnia spowiedź u niego. Gdy potrzebowałam kolejnej pojechałam i zadzwoniłam na plebanię w pobliskiej parafii, ksiądz był zdziwiony, ale nie odmówił.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ kilka lat później, gdy jechałam do Polski na kolejną pieszą pielgrzymkę, dotarło do mnie, że to nie był przypadek, ale kolejna łaska, kolejna wspaniała lekcja Pana Boga - bo każda następna spowiedź była omodlona, z porządnym (na ile potrafiłam) rachunkiem sumienia, nigdy z ulicy. Była modlitwa i o to, żebym nic nie zataiła, i o to, żeby spowiednik był prowadzony przez Ducha Świętego, żeby w jego słowach jak najmniej było jego samego, a było tylko to co istotne i tylko to co ON chce przez niego powiedzieć. Bo tamta spowiedź, wydaje mi się ze swoim grzechem być może dotknęłam czegoś osobistego. Być może dotknęłam czegoś ,co w nim samym jeszcze nie było w pełni uporządkowane. Zdałam sobie sprawę, że ten człowiek po drugiej stronie, jest tak samo slaby jak ja, że powołanie nie zabiera mu jego człowieczeństwa, uczuć, odczuć, zniewoleń, i że nie każdy jest na tyle mocny, aby zawsze i wszędzie stanąć ponad sobą, ponad uprzedzeniami, i traktować każdego w każdej sytuacji z miłością bliźniego. Żaden człowiek nie jest wstanie aż tak nad sobą panować i aż tak ukryć siebie w Nim, żeby tylko ON przez niego działał. Przez te lata tamten ksiądz był codziennie polecany Bogu w mojej codziennej modlitwie, w codziennej koronce. I taki zbieg okoliczności na pielgrzymce, gdy przyszło do losowania księdza do duchowej adopcji: najpierw wylosowałam tego pierwszego i odłożyłam karteczkę, bo skoro już się za niego modle, to mogę jednak dolosować sobie drugiego, a drugim, był właśnie ten drugi ksiądz, do którego zapukałam z prośbą o spowiedź. To tylko potwierdziło we mnie, że postępuje właściwie. Wiele osób boi się stałych spowiedników i księży z którymi mają bliższy kontakt. Ja, po zmianie miejsca zamieszkania zostałam bez wyboru (tzn. wybór miałam - mogłam się nie spowiadać). Pan Bóg postawił mi tutaj jednego i konkretnego człowieka -bez możliwości zmiany i wyboru. Jedyny polski ksiądz jaki jest w mojej okolicy, w katolickim kościele angielskim, zaledwie kilkanaście metrów od mojego domu jest moim przewodnikiem, i po Anglii, i po przepisach, i po szkołach, i po obyczajach tutejszych, bardzo często jest moim tłumaczem np. u lekarza (gdy mój mąż nie może ze mną pojechać), jest przyjacielem i dobrym duchem mojego domu. Teraz tak myślę, że gdyby nie tamta spowiedź, gdyby nie tamto zachowanie księdza, to byłoby mi tutaj bardzo trudno połączyć (czy raczej oddzielić) to wszystko. Możliwe, że też miałabym opory przed spowiedzią przed kimś, kto mnie zna na co dzień, z rożnych sytuacji, rozmów, spotkań.

A stały spowiednik to jest prawdziwa dobroć i łaska Pana Boga ,to takie pośrednie kierownictwo duchowe. grzechy które się powtarzają i które muszą się powtarzać i istnieć, bo człowiek jest tylko człowiekiem. Pan Bóg doskonale zna naszą słabość, powtarzające się grzechy i wypowiadanie je ciągle do jednego człowieka - to zmusza do obrony, zmusza do pracy nad sobą, do pogłębiana modlitwy, do popatrzenia na siebie w prawdzie, do odkrycia kim się naprawdę jest - zanim tu trafiłam, zanim poznałam tego kapłana - szukałam ludzi przez Internet. Moje pytania odnosiły się i do wiary, i do człowieka, i do Boga. Wiec i ludzie szukani byli tymi od NIEGO. Trwałam już długi czas w modlitwie o stałego spowiednika czy kierownika - i ciągle brak Bożej odpowiedzi. Stale ktoś, kto rezygnował z kontaktu, opacznie zrozumiał, obrażał się. Hm…, poznałam chyba każdy możliwy charakter księdza (i najlepszego zdania o nich nie miałam). Bardzo długi czas wymieniałam korespondencje z ojcem Salijem. Inny długotrwały korespondent okazał się założycielem bardzo mi przydatnej strony kierownictwa duchowego, był mailowy kontakt z jednym z czatowych księży, a mi brakowało kogoś takiego z krwi i kości, blisko mnie, kogoś "normalnego", szczerego, nie ukrywającego się za sutanną. Zawsze byłam wyczulona na fałsz i zawsze mnie to u ludzi bardzo razi - nawet jeśli głupie, chamskie, niskie, ale szczere i prawdziwe, umiałam to przyjąć. I jestem wdzięczna Bogu, że kogoś takiego mi "dał". Pan bóg prowadzi mnie poprzez zdarzenia, poprzez sytuacje których sama z własnej woli nie przyjęła bym. ON mi je po prostu daje i liczy na moje zrozumienie(?). Byłoby mi trudno, gdybym w najbardziej trudnych momentach nie miała nikogo komu mogłabym powiedzieć, zapytać, czy wyrazić tylko żal, czy nawet poużalać się nad sobą. I tu Mnie Bóg nigdy nie zawiódł, zawsze jest człowiek. Nie od pogłaskania. Czasem potrzebuję mobilizacji, mocniejszych słów, twardych ,konkretnych, a czasem tylko czyjejś obecności. Bo doskonale wiem że teraz w tym ,on nic nie może i że wszystko tylko w Jego dłoniach, i zwalanie moich problemów na człowieka (nawet na księdza) byłoby tylko próba obciążenia kogoś. Taka wymuszona współodpowiedzialność, ale ta milcząca obecność też jest bardzo ważna.
Pan Bóg mnie kocha, nie rozpieszcza, ale daje mi wszystko o co Go proszę. Co najważniejsze - pomaga mi to zrozumieć i przyjąć, jeśli nie do końca sercem, to rozumem - i wtedy nie ważne, że boli, skoro wiem że ON tak dla mnie chce, bo wiem że to jest dobre i konieczne.



«« | « | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Listopad 2024
N P W Ś C P S
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
Pobieranie... Pobieranie...