Po ludzku: projekt kompletnie bez sensu. A jednak to On, nie my, utrwali Prawo na ziemi. Nie siłą. Przez miłosierdzie.
Pan staje się dla nas nadzieją na nowe życie, które wykracza poza doczesność. Sens tego życia jest zrozumiały dopiero w blasku Jego zmartwychwstania.
Dokąd nie jest pytaniem o domy, pola, łodzie, rodziny, zabezpieczenie przyszłości, pozycję społeczną. Jest pytaniem o sens. O fundament.
Gdy urodził się Jezus, urodziła się Nadzieja, że śmierć nie jest końcem, że nasze życie ma sens, nawet jeśli nie do końca rozumiemy...
Bezwzględnie nieodzowne jest wychowanie do czystości, jako cnoty, która doprowadza osobę do prawdziwej dojrzałości i uzdalnia ją do szanowania i rozwijania „oblubieńczego sensu” ciała.
Bywa, że dopiero z czasem rozumiemy sens naszych trudnych doświadczeń i wtedy naprawdę przekonujemy się, że nas ubogaciły lub kogoś odmieniły, czy też zbliżyły ku Bogu.
W sensie biologicznym żyję. A jednak moje życie się zmieniło. Zmieniło się tak bardzo, że mogę powiedzieć: śmierć mam już za sobą.
Sens medytacji nie sprowadza się jedynie do dialogu z Bogiem. W tej praktyce chodzi o coś więcej: liczą się uczucia i zmysły.
Jaki sens ma proszenie Boga, skoro On i tak wie, czego potrzebuję? Przecież nawet bez tego zamiast chleba nie da mi kamienia, a zamiast ryby węża.
Kochać kogoś, kto jest przyczyną mojego bólu... Ale przecież tylko wtedy mają sens słowa: Wyrzeknij się nienawiści. Nie żyw urazy. Nie szukaj pomsty.
Nie jest prawdą, że idą dla prezentów. Idą, bo kochają Jezusa. Pragną z Nim przyjaźni. To dorośli później coś psują...