Może i wrzucę dla świętego spokoju jakiś grosz, włączę się w modlitwę podczas Mszy św., ale na tym często kończy się moje „wsparcie”.
Na Pańskiej niwie robotników ciągle za mało. Ci, którzy pracują, bywają przemęczeni. I nie są w stanie udźwignąć wszystkiego, co ludzie próbują na nich zrzucić. Dlatego bywają szorstcy, niewyrozumiali...
Szliśmy przodem. Reszta towarzystwa została lekko z tyłu. Po całym dniu wędrówki i zbierania jagód wszyscy mieli już chyba trochę dosyć. Ale nie ona. Właśnie miała okazję żeby zapytać...
Dwa tysiące lat temu nastał dzień, na który z utęsknieniem czekali prorocy. Ja też z tego wielkiego daru skorzystałem. Bo byłem jak ów ślepiec który krzyczał za Jezusem „Ulituj się nade mną”.
Nie przeszkadza mi, kiedy stoję w tłumie. Nie martwi mnie, że jestem tylko jednym z wielu. Dlatego nie przechodzę obojętnie wobec stwierdzenia, że Bóg chce zbawić wszystkich. Bo wiem, że także i mnie.
Któryś już raz czytam w serwisie zapytaj.wiara.pl podobne pytanie: „Walczę ze swoimi wadami, ale nie umiem ich wykorzenić. Co mam robić?” Wiele razy zadawałem sobie podobne pytanie. Jak zmienić samego siebie?
„Oto syn twój, oto Matka twoja”. Sześć słów. Czy to tylko wyraz zatroskania o matkę, która zostałaby na starość bez mogących ją wspomóc bliskich krewnych? Nie wiem. W sumie nie jest to tak istotne.
W moim ogrodzie rosły kiedyś dwie czereśnie. Jedna, duża, co roku przynosiła sporo owoców. Druga, mniejsza, nie chciała owocować. Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów...
Doskonale to znamy: „nie zrobiłem, bo on...”, „zrobiłam, bo ona...”, „tak się złożyło”... Ileś tam rodzajów usprawiedliwień...
Ważny jest nasz wybór podstawowy – Jezusowe wezwanie skierowane zarówno do Piotra, do Pawła, jak i do każdego z nas: „Pójdź za Mną”.